Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

  • 5 października: Międzynarodowy Dzień Nauczyciela
    (Polska?)
  • 14 października: Dzień Edukacji Narodowej (Polska)

Historia kołem się toczy czyli dwa dni z życia frajera / Krzysztof Budzowski

 

DZIEŃ PIERWSZY

Budzik już po raz trzeci daje o sobie znać. Swoim natarczywym i nieprzyjemnym w odbiorze dźwiękiem stara się zmusić moje sterane ciało i umysł do wrócenie na ziemie. Moja dryfująca podczas snu świadomość znowu powraca do mnie. Mimo usilnych starań mojego budziciela nie daje za wygraną i po raz kolejny pół świadomie wyłączam go i odkładam na bok.

Z Mefistofelicznym uśmiechem odwracam się tyłem do urządzenia które śmiało zakłócić mój wypoczynek i pieczołowicie zakrywam się kołdrą. Powoli moje powieki osuwają się w dół. Delektuję się tą chwilą, na moment przed zaśnięciem, żeby nacieszyć się nią przed powrotem w krainę ciemności.

Jednak ku wielkiemu zdziwieniu nie udaję mi się ponownie zasnąć. Zaczynam wiercić się niespokojnie. W pozycji pół leżącej poprawiam sobie poduszkę żeby na powrót się w niej usadowić uznając ją za winną sabotażu związanego z niemożnością zaśnięcia. 

Nic z tego! Zrezygnowany kapituluję. Sfrustrowany spoglądam na telefon, pokazuję 8.30.

- O matko – wzdycham – plany ambitne a wyszło jak zawsze. Spuszczam pokornie wzrok z telefonu i postanawiam już więcej o tym nie myśleć. Starając się wykrzesać z siebie pozytywną energię którą zagubiłem dawno temu dodaje sobie w myślach otuchy.

„Nie bój nic kolego (mam zwyczaj mówić do siebie w ten sposób) ten tydzień będzie inny. Zaczniesz wprowadzać swój ambitny plan w życie. A w zasadzie jego drugi etap. Pierwszy masz już prawie za sobą. W październiku zdejmujesz aparat na zęby. Drugim etapem będzie porządne zainwestowanie w siebie (ciuchy, kosmetyka etc) a na końcu upragniona zmiana pracy”.

Dzień zapowiadał się jak każdy inny. Mimo początkowych porannych niepowodzeń starałem się wejść w swój zdyscyplinowany styl życia. Śniadanko, kawka, toaleta poranna, lekturka, drugie śniadanko i najważniejszy etap czyli codzienny trening. 

Zaprogramowany na rozwój niczym grecki atleta wyginałem się, podciągałem i wyciągałem niczym struna w myśl pojęcia kalos kagathos [1]. Po codziennej dawce adrenaliny i wysiłku szybki prysznic ostudził mnie i sprowadził na ziemie niczym Ikara spadającego z impetem do morza. Całe szczęście z odmiennym skutkiem.

Najedzony odsuwam krzesło od stołu ale jeszcze nie wstaję. Sam nie wiem dlaczego. Zwyczajny poniedziałkowy obiad mam już za sobą. Spoglądam profilaktycznie na zegarek. Wiem, że mam jeszcze czas, ale wole się upewnić. „Nigdy nie wiadomo” myślę sobie.

Z po obiadowego zamyślenia budzi mnie przeciągły gwizd. Woda na kawę gotowa. Nasz nowo zakupiony czajnik gazowy się spisał. Nie wiem dlaczego zdecydowaliśmy się na kupno właśnie takiego imbryczka ale cóż. Może jakiś zwykły sentymentalny odruch. Mniejsza z tym. Faktem jest, że odgłos gwiżdżącego czajnika ma w moim przekonaniu wydźwięk archaiczny i kojarzy mi się z babcinymi obiadkami. I może dlatego tak mi on bardzo odpowiada.

Z gorącym kubkiem kawy wychodzę na balkon. Jest słonecznie. Chmury leniwie przeciągają się na nieboskłonie zasłaniając swoimi puszystymi ramionami część słoneczka. Promienie słoneczne przebywając z trudem te wyboistą, usianą wielkimi Cumulusami drogę, niczym zmęczona istota żywa wygodnie usadawiają się na zachodniej części mojego balkonu. Chcąc złapać troszeczkę pozytywnej energii płynącej od kuli słonecznej przesuwam się trochę w lewo.

„Taak, tak jest dobrze” myślę sobie. Sielankowy nastrój wkradł się ukradkiem do mojego wnętrza i zagościł tam na stałe. Nic tylko wyjąć z biurka Dekameron[2] usiąść wygodnie w fotelu w tym naszym przedsionku do wolnej przestrzeni i chciwie łapać świetne nowele. „A może by tak napisać do kierownika, że nie dam rady przyjść. Urzeczywistnić swoje błąkające nieśmiało i domagające się nareszcie spełnienia życzenia?”.

- Nie. Nie można tak. Racjonalista pokonał marzyciela i przywołał go z powrotem do szeregu, kiwając zamaszyście palcem ostrzegając go aby nie ważył się ten więcej wejść z nim w szranki.

Dopijam ostatni łyk kawy i zbieram się do wyjścia z tej oazy spokoju. Czas w drogę! Jakiś ptak zaczyna nagle śpiewać, jakby chciał tym swoim wspaniałomyślnym gestem przekonać mnie żebym zmienił zdanie. Przystaje i wsłuchuję się w jego śpiew, rozważając jego prośbę.

To drozd. Siedzi na czubku sosny i swoim mocnym tubalnym głosem wciąż peroruje kierując ku mnie swój króciutki żółty dzióbek. Wszystko na nic. Zawiedziony moją postawą nagle przerywa i znika.

 

Wszystko idzie zgodnie z planem. Czyli totalnie nijak. Dopiero poniedziałek, ale staram się za dużo o tym nie myśleć. Pocieszam się perspektywą weekendu bowiem nauczony doświadczeniem wiem, że tydzień zleci jak z bicza trzasł.

Przechodzę przez magazyn wolnym krokiem rozglądając się uważnie na boki niczym drapieżca rozglądający się za ofiarą. Fachowym okiem patrząc na ilość palet z paczkami czekającymi do wrzucenia stwierdzam, że zapowiada się nie najgorzej, spoglądam na zegar elektroniczny górujący nad całym magazynem.

- Hm, jest co prawda jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia sortu[3] ale może nie będzie najgorzej. Zobaczymy!

Wchodzę do oszklonego pomieszczenia który służy za rodzaj biura a dokładniej mówiąc za trochę lepszego typu kanciapę. Pomieszczenie raczej przytulne. Obfitujące w stosy papierów niezgrabnie pochowanych w rozlicznych półkach. Skanery poukładane Bóg wie według jakiego systemu. Człowiek robi tu już kilka lat i dalej nie nauczył się gdzie co leży. Trzy fotele z podparciem z tego dwa całkiem rozklekotane, którym przydałaby się jakaś naklejka na oparciu „uwaga grozi zawaleniem” czy coś w tym stylu. Dwa biurka złączone w jedno duże, z obtartymi i wystrzępiony krawędziami a nich dwa komputery.

- Witam kierowniku – zaczynam utartym zwyczajem – gdzie dzisiaj?

Mężczyzna czterdziesto dwu może trzyletni siedzący na najpewniejszym z foteli odwrócił głowę w moim kierunku uśmiechając się dobrotliwie.

- Serwus – powiedział potrząsając wyciągniętą przeze mnie dłonią – dzisiaj Łukasz będziesz szkolił nowego. Pokażesz mu co i jak i przypilnujesz.

„O Boże! - Wykrzykuje w duchu. Cudownie zaczyna się dzień w pracy”.

- Oczywiście, nie ma problemu – odpowiadam próbując ukryć narastający gniew i frustrację – a na jakim kierunku?

- Na Krakowie.

- Jasne.

Wychodzę jak gdyby nigdy nic. Z przyjemnością trzasnąłbym drzwiami gdyby takowe były aby dać upust swoim emocjom ale nie mam jak. „Zawsze ja. Jestem do cholery jasnej introwertykiem! Czy jeszcze tego kierownik nie zauważył!”. Negatywne emocje wprost rozsadzają mnie od środka, na zewnątrz zaś wyglądam jak marmurowy posąg. „ No nic –kontynuuje monolog – nie pójdę prosić go o zmianę stanowiska. Tyle razy mu dyskretnie zwracałem uwagę, że nie nadaję się do szkolenie nowych. Ale on wie lepiej. No a jak! Choleryka w dodatku nie za bardzo lubiącego działać wespół z ludźmi daje na szkolenie gościa i to jeszcze w poniedziałek, w dzień gdzie przeważnie jest najwięcej paczek do przesortowania. Ja pier… Nie dokończam bowiem spotykam w korytarzu pracownika z biura i zamieniam z nim etykietalne pół słówka po czym wchodzę do szatni. 

 

Szkolenie nowego rekruta idzie dosyć mozolnie. Nie żebym się czepiał czy coś. Sam pamiętam siebie w pierwszych dniach. Skaner, mnóstwo kierunków miastowych do zapamiętania i układanie paczek w kontenerze co w gruncie rzeczy nie jest takie łatwe. Ale jakoś idzie. Wysilam się na uprzejmość, cierpliwie tłumaczę i w ogóle. Nowy machinalnie kiwa głową zgadzając się ze wszystkim co mówię. Normalne. Też tak robiłem

Ze stoickim spokojem przesuwam wzrokiem po pozostałych kierunkach i stojących „na nich” magazynierach. „Jak ja bym chciał robić na osobnym stanowisku nie mając pod sobą nikogo” – kończę myśl ciężko wzdychając. „Frajer! -  Wykrzykuje do siebie w duchu. Frajer!

Mniej więcej w połowie sortu, ja wiem koło 18,  kierownik zadowolony z efektów szkolenia daje mi delikatnie do zrozumienia, żebym pozostawiał go na jakąś dłuższą chwilę samego na stanowisku i sam szedł pomóc chłopakom na innych kierunkach.

Lekko zdziwiony staram się mu dać do zrozumienia, że to nie jest najlepszy pomysł no ale on wie lepiej. Nie kłócę się więc. Potulny niczym baranek ruszam w kierunku innych stanowisk odwracając raz jeszcze głowę w kierunku Michała (tak się nazywał bowiem gość którego szkoliłem) życząc mu spojrzeniem powodzenia tak jakbym był przewodnikiem i zostawiał swojego podopiecznego samego w buszu jako żer dla dzikich zwierząt.

Przemieszczam się po magazynie niczym stróż patrolujący okolice. Gdzie trzeba to pomagam. Wywożę paleciakiem kontenery, streczuję palety. Nagle rolka się zatrzymała. Jakieś nieartykułowane dźwięki dochodzą do moich trwożliwych uszu z głębi magazynu. Biorę głęboki oddech.

Idę w kierunku mojego podopiecznego. A raczej staram się iść. Nogi uginają się pode mną. Są jak z gumy. Zawsze szybko się stresuję. Widzę drwiące spojrzenia magazynierów. „Proszę, aleś wyszkolił” słyszę mimochodem. „ Kurwa, znowu późno dzisiaj skończymy” wyrywa się komuś.

- A idziesz szybciej pokrako! – słowa te kierowane są bezpośrednio do mnie, magazynierowy samozwańczy guru  musiał się do mnie przyczepić.

- A spier…  zaczynam chcąc brutalnie odpowiedzieć ale strofuję się w myślach szybko i udaję mi się uniknąć wybuchu. Spuszczam głowę i czym prędzej udaję się do Michała którego przed piętnastoma minutami zostawiłem samego na rejonie.

Widok niczym po bitwie. Tylko zamiast stosu ciał leżą dosłownie wszędzie paczki. Na rolkach, pod nimi, zgniecione w kontenerach, z jednej nawet leje się coś lepiącego.

- Nic się martw – mówię w kierunku młodego z udawaną grzecznością, w środku gotuję i zaraz wybuchnę niczym Wezuwiusz – zaraz to poukładamy.

Michał wydaję się totalnie obojętny. Wzrusza tylko ramionami. „ Cholera fajnie ma -myślę sobie - też bym tak chciał. Wywalone na wszystko a ty się martw.

Porządkujemy jako tako paczki 

- Dobra – zwracam się do nowego – wołaj WKO[4] do sprawdzenia. Patrzy na mnie ze zdziwieniem. Odwzajemniam jego spojrzenie.

 - WKO do sprawdzenia  - wołam nareszcie. Nie mam czasu mówić do gościa po sto razy.

Myśli nie dają o sobie zapomnieć przypominając mi moją ksywkę „ frajer, frajer”.

Z oszklonego biura wypada z impetem kierownik wyraźnie podirytowany.

- W WKO sześć błędów – niemal krzyczy z pretensją w głosie gestykulując nerwowo rękami. Wręcza mi karteczkę z błędami które należy szukać.

- Gdzie kontener? – pyta

Rozglądam się i rozkładając ręce mówię:

- Nie widzę. Chyba rampowy zabrał i załadował na tira.

- Jak to zabrał! A czy mówiłem, że jedzie!?

- Pomagałem uprzątnąć paczki, nie zwróciłem uwagi na to, że zabrał - spoglądnąłem na Michała prosząc wzrokiem o potwierdzenie ale na próżno – no nic idę poszukać. I trzymając karteczkę w ręce miąłem ją nerwowo zmierzając na tira podstawionego przy rampie.

 

„Czy to zawsze musi spotkać mnie?” – zadaje sobie pożal się Boże pytania wyciągając paczki z kontenera i szukając błędu. „ Przynajmniej mam tutaj spokój”. Stojąc tak w środku tira przepatrzyłem cały kontener nie znajdując błędu.

- I co znalazłeś? – pyta mnie Tomek który załadowuje wózkiem elektrycznym kontenery na auta.

- Eee, znalazłem. Nie ma . Pewnie źle slika[5] zeskanował a włożył paczki dobrze. Gdzieżby sześć paczek źle wsadził.

Z powrotem zacząłem układać paczki do kontenera.

- To czegoś go tak szybko zostawił samego? – zapytał Tomek.

Spiorunowałem go spojrzeniem.

- Proszę Cię chociaż ty jeden mnie nie denerwuj! Kazał mi pójść to poszedłem. Co będę gościowi tłumaczył (miałem na myśli kierownika) że gość jeszcze nie ogarnie – zacząłem wyrzucać z siebie potok słów sam się dziwiąc słysząc swój skrzeczący głos – że to jeden z trudniejszych kierunków, że trzeba się ruszać, on wie lepiej i chuj. Wzruszyłem ramionami dokończyłem ładować kontener i wyszedłem z tira.

Nie zdążyłem ujść parę kroków a już posłyszałem głośne pomruki i cały zestaw wulgaryzmów skierowanych hmm niech no pomyślę w czyją stronę…

 Metodą dedukcji doszedłem do wniosku że może chodzić znowu o Michała, to też nie zwlekając dłużej co sił ruszyłem w kierunku rekruta. Niestety się nie myliłem. Kierownik od razu przypuścił atak:

- Gdzie łazisz?! – nie zdążyłem nawet odpowiedzieć bowiem kontynuował - Kazałem Ci go pilnować a ty się pałętasz nie wiadomo gdzie.

Stałem jak uderzony obuchem w głowę. Cios był szybki i celny. Nie miałem nawet jak odpowiedzieć. Na magazynie dało się słyszeć przynajmniej z tuzin ryczących ze śmiechu magazynierów przypominających swym rykiem stado rozszalałego bydła.

- Na co jeszcze czekasz? – Zapytał ostro guru operacji popołudniowej (oficjalna nazwa) – pomóż mu – i tu wskazał wzrokiem na Michała - ogarnąć rejon i jak czegoś nie wie wnikliwie tłumacz. Żebym nie musiał przychodzić do was znowu.

Warknął na zakończenie i poszedł do kanciapy.

Do końca sortu odbyło się się już bez większych niespodzianek. Na koniec pokazałem

„swojemu podopiecznemu” jak zamknąć kontenery na skanerach i gdzie je odstawić po czym uścisnąwszy mu dłoń pożegnałem go. Zmarnowany, rozdrażniony i mający serdecznie dość tej roboty poszedłem do szatni się przebrać trochę  przed pozostałymi.

Okazało się jednak, że w szatni znajdowało się już kilka osób.

- Ooo proszę, proszę magazynier od szkolenia – powiedział drwiąco jeden z nich.

Nie odpowiedziałem na zaczepkę wiedząc, że w tym humorze niewiele trzeba żebym wybuchnął i jeszcze strzeliłbym kogoś w gębę i narobiłbym sobie problemów. Siadłem na ławeczce i zacząłem się przebierać.

Z korytarza zaczęły dobiegać stłumione głosy, śmiechy i wulgaryzmy. „ O swołocz nadchodzi” pomyślałem i szybkim ruchem naciągnąłem gacie na tyłek. Oczekiwałem jakiegoś wypadku, zaczepki słownej czy drwin. Nie miałem siły odpowiadać. Chciałem szybko wracać do domu. Drzwi się otworzyły i stado sępów weszło do środka chcąc pastwić się nad swoją ofiarą. Nie zdążyli. W momencie otwarcia szatni ja już stałem przy drzwiach gotowy aby czmychnąć.

Patrząc na zablokowane drzwi od wyjścia z budynku przypomniałem sobie, że już schowałem kartę do otwierania i zdecydowałem się wyjść przez magazyn. Przechodząc przez hale  zostałem dostrzeżony i przywołany gestem ręki przez kierownika który widząc mnie „wyciągnął” nawet głowę którą miał wlepioną niemal do monitora. „A jednak mnie dostrzegł” pomyślałem sobie dodając sobie otuchy.

- Co tam kierowniku? – zacząłem jak zawsze, swobodnie jak gdyby nigdy nic.

- Co to się z tobą dzisiaj działo? – zapytał udając troskliwego opiekuna – jakiś taki rozdrażniony byłeś, rozkojarzony?

- Nie wyspałem się – zacząłem ściemniać.

Nie miałem najmniejszej ochoty mówić mu, że rzygam już tą robotą i kontaktem z tymi ludźmi. Nie ze wszystkimi oczywiście. Ale jakie to miało znaczenie. Wypaliłem się. Ciągnę już na rezerwie ale brak mi odwagi i Bóg wie jeszcze czego żeby zmienić te pracę i dlatego się męczę.

- I miałem jeszcze dużo roboty na mieszkaniu. Nowe łóżko, sprzątanie. „ A trzeba było wziąć sobie dzisiaj wolne” pomyślałem odpowiadając dalej pierdoły kierownikowi, byle dał mi już spokój.

- Obiecuję, że jutro będzie lepiej. I z Michałem też lepiej pójdzie nam współpraca, wydawało mi się, że spoko mu się ze mną pracowało. Dopóki byłem koło niego szło mu nie najgorzej.

- Dobra już dobra. Leć się wyspać.

Ruszyłem w kierunku wyjścia.

- Aaaa jutro nie będziesz go szkolił – wypalił kierownik na odchodne na powrót wlepiając swoją głowę w ekran – Michał powiedział, że źle mu się z tobą pracuje, że nie umiesz tłumaczyć, żeś nerwowy i w ogóle.

-   A okej. W ten sposób – odpowiedziałem nie dając po sobie poznać w jakim jestem szoku – do jutra!

 

Po trzydziestu minutach wreszcie wróciłem na mieszkanie. Brat i dobry znajomy (moi współlokatorzy) byli już na mieszkaniu ale ja nie miałem ochoty na nic z wyjątkiem snu. Poszedłem do łazienki, wziąłem szybki prysznic, umyłem porządnie zęby i padłem na łózko. Czułem się wycieńczony fizycznie ale przede wszystkim mentalnie.

- Ile jeszcze to potrwa? – zacząłem mówić do siebie popatrzyłem na kalendarz i się uśmiechnąłem – no już nie tak długo.

Starałem się nie myśleć za wiele o przebytym dniu. W tygodniu nie mogę sobie na to pozwolić bo za parę godzin trzeba wstać. Jakaś mucha brzęczałą mi jeszcze przez chwile nad uchem po czym widocznie zmęczona bezskutecznym zwracaniem na siebie uwagi dała mi spokój i odleciała. A ja usnąłem a na moich ustach pojawił się delikatny, ledwie widoczny uśmieszek który zwiastował mam nadzieję udany następny dzień.


                                        

[1] Greckie pojęcie oznaczające połączenia dobra z pięknem. W greckim rozumieniu było odzwierciedleniem postępowania szlachetnego i etycznego.

[2] Dekameron – zbiór 100 nowel napisanych przez Giovanniego Boccaccia w latach 1350-1353.

[3] Sort – tutaj czas od rozpoczęcia do zakończenia operacji paczkowej na magazynie kurierskim.

[4] Nazwa jednego z kierunków

[5] Tutaj metka którą należy zeskanować zanim włoży się paczkę do danego kontenera



W ilustracji wykorzystano zdjęcie autorstwa Ally Seredina: Biznesmen z skrzyżowanymi ramionami siedząc na stole i odwracając w nowym biurze podczas relokacji

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation