Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

numer 33 został zamknięty w dniu 1 listopada 2019 r.
  >>> w układzie chronologicznym
  >>> w układzie alfabetycznym 
  >>> popularność

  >>> zobacz wcześniejsze numery

Duży książę / Aleksandra Konieczna

Dźwięczny i tubalny. Wiem, że „tubalny” brzmi jak spotkanie z podłogą dwudziestu tysięcy siedmiuset pięćdziesięciu dziewięciu woluminów spadających z bibliotecznych półek przewracających się jak kostki domina, ale Jego głos z pewnością taki był – dźwięczny i tubalny. Gdybym miała sprecyzować i opisać go rodzajem muzyki, On zyskałby miano rocka. Chociaż ziemia mogłaby się zatrząść, chociaż moi przyjaciele mnie porzucili (…), nie mam nic przeciwko bólowi, nic przeciwko ulewie, wiem, że zniosę to wszystko, bo wierzę w Ciebie. Podobało mi się, kiedy mówił o muzyce. Wyczuwałam tę nutę metajęzykową, a raczej metamuzyczną, która przyprawiała o gęsią skórkę, zwłaszcza gdy brało się pod uwagę świadome jej użycie. Zresztą płaszczyzna samoświadomości w Jego przypadku była wręcz sfatygowana. Wszystkie układy, organy, tkanki i komórki były zgodne w działaniach. Kiedy czytał, czytał całym sobą. Kiedy mówił, mówił całym sobą. Był tam, gdzie był, a Jego myśli osadzały się w samym środku dziejących się chwil. Nie brakowało mu jednak roztropności, nie był krótkowzroczny – trzeźwość teraźniejszości pozwalała Mu zaopiekować się przyszłością już dzisiaj. Dlatego od samego początku pokazywał mi przez słowa świat, który dopiero na mnie czekał.

Uważałam na to, co mówi, jak na porcelanę, której żal pod butem tragarza lub gąsienicami czołgu. Analizowałam to, rozkładałam na części pierwsze, każdą z nich oglądałam pod różnymi kątami, wkładałam do ust, śliniłam, gryzłam, uderzałam o krzesło, rzucałam o ścianę, na podłogę, a później przywracałam im wszystkim pierwotny kształt. Tak mnie uczył. Myśleć samodzielnie i krytycznie. Nie oceniać niczego po okładce. Zawsze szukać przyczyn i głębi, bo najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.

Należał do świata dorosłych, lecz nigdy nie słyszałam, by powtarzał do siebie, że „jest poważnym człowiekiem, jest poważnym człowiekiem”, jak to mają w zwyczaju dorośli – to wiem akurat od Małego Księcia.

Poświęcał mi wiele czasu, a to było dziwne. Dorośli nie pojmują dzieci, jakby zupełnie zapomnieli, że byli kiedyś mali. On wszystko rozumiał. To o kapeluszu, słoniu, wężu, pudełku i baranku też. Akceptował to, że tupałam nogą w podłogę, nie zgadzając się na zdarzenia i idee. Nie oceniał mnie, choć według innych byłam niemiłosiernie mądralińską złośnicą. Dał mi status człowieka, a nie tylko dziecka. Jeśli ja traktowałam Go poważnie, On robił to samo. Ja go słuchałam i On też mnie słuchał.

Dzięki Niemu polubiłam jesień. Wiosna to taka pora roku, kiedy wszystko widać dokładnie i jasno, jak przez dobrze dobrane okulary. Łatwo jest się cieszyć, bo piękna jest pogoda, piękne są kwiaty i w ogóle wszystko jest piękne. Świat budzi się do życia, na dworze jest cieplej, dni robią się coraz dłuższe, słonko świeci, a ptaszki śpiewają. Jesienią bardzo pada, wszystko jest brzydkie, szare, nikt się nie cieszy i nie wstaje z łóżka prawą nogą. Obumierające liście to obrzydliwie przygnębiający widok. Moja dusza - rozciągnięta i wytrenowana - nie potrafiła zobaczyć w październiku więcej kolorów niż w maju. Ale On nauczył mnie dostrzegać te nieliczne i przeżywać je głębiej, intensywniej i o wiele bardziej burzliwie niż jesienne dni wpływają na ogólną posępność. Mówił mi, że są na świecie ludzie, którzy nie muszą uczyć się lubić jesieni. Bo lubić jesień to jak kochać zachody słońca, a gdy jest bardzo smutno, to kocha się zachody słońca.

Kiedy myśli się o tym, że ludzie są chorzy i umierają, i że nic z tym nie można zrobić, to jest bardzo smutno. A jeszcze smutniej się robi, gdy okazuje się, że jesień – ból, strach i łzy – mogą nigdy nie minąć. Wtedy się krzyczy i kopie, i błaga o wiosnę. Jednak ona może nigdy nie nadejść, dlatego akceptacja to sprawa życia i śmierci. I kiedy już ona przyjdzie, w kałużach pojawiają się kolory, w kroplach deszczu radość czerwonych parasolek i zieleni tramwajów jeżdżących nieskończenie długo od zajezdni do zajezdni.

Wydawało mi się, że skoro nauczyłam się lubić jesień, wszystko inne będzie błahostką. Że ta akceptacja przyjdzie sama, gdy pojawią się problemy. Wydawało mi się, że rozumiem, co mówi, że czuję to w sercu i wierzę w to, że mogę pokonać wszystko.

Jesienią zaczął mi opowiadać o labiryncie. Pierwszy raz Jego głos z rockowego zmienił się  w herbaciany.

- Labirynt – powiedział, siorbiąco wciągając do ust ciepły napar. Oczy zaświeciły mi się jak lampy uliczne w najciemniejszą z nocy, a tętno przyspieszyło. – Labirynt to nieskończoność. Tajemnica. Samotność. Zagadka, strach, nadzieja, bezsilność, poszukiwanie, sens, bezsens, oaza i więzienie. A co w środku? Minotaur, odpowiedź, sedno lub jego brak, odnalezienie, strach przed powrotem i pustka.

Świat jest pełen sprzeczności, ale dzięki temu trwa. Życie jest warte bólu. W chorobie można znaleźć sens. Umierając, odkryć życie. Pogodzić się ze złem, bólem i śmiercią? Nie, to nie tak. To nie tak – powtarzał. – Nie ma przepisu na szczęście. Nie ma nawet pewności, że ono istnieje.

Warkocz fascynacji i przerażenia plótł się we mnie w nieskończoność, a On go tylko podlewał. Zaczął się we mnie budzić gniew. Dlaczego mi o tym opowiadał? w jednej chwili straciłam wszystko. W jednej chwili wierzyłam, że mogę zrobić, co tylko zechcę, a w drugiej byłam całkowicie zaślepiona pojawiającymi się w mojej głowie obrazami. Umierający żołnierze, torturowani więźniowie, bite dzieci, ludzie skaczący z mostów, ludzie pod kroplówkami.

A On powiedział STOP. Przestań. Utopisz się. Nie wszystkim możesz pomóc i nie wszystkim musisz pomóc – ciarki biegały mi po plecach od Jego spojrzenia. Chciałam w Niego czymś rzucić, krzyczeć, pobiec gdzieś daleko. Wiedział, że nie dochodzą do mnie Jego słowa, a ja jeszcze długo, długo w nie nie uwierzę.

Słuchaj, Mała. Nie musisz być niezwyciężona. W Twoim życiu pojawi się jeszcze dużo bólu. Ludzie będą podcinać Ci nogi z zawiści, zazdrości albo bez powodu. Będą Cię wykorzystywać. Ranić. Mówić o Tobie rzeczy, których nikt nie powinien usłyszeć. Będą Cię zdradzać i porzucać. Zobaczysz jeszcze wiele cierpienia i sama go doświadczysz. Będziesz się zastanawiać, dlaczego dzieci giną na wojnie. Dlaczego umierają z pragnienia, głodu albo zimna. Będziesz pytać dlaczego terroryści zabijają. Dlaczego ludzie popełniają samobójstwa. Przestaniesz wierzyć i mieć nadzieję. Nie powiem Ci tego, czego oczekujesz. Nie będzie dobrze. Nie unikniesz smutku, łez i rozpaczy. Będziesz zwijać się z bólu i nikt nie zwróci na Ciebie uwagi. Stracisz sens. Dlaczego Ci to mówię? Do czego piję? Dlaczego ruszam strunę, której drgań ludzie się boją?

Jesteś piękną istotką, Mała. Bije od Ciebie ciepło i troska. Bankier powiedziałby, że jesteś efemeryczna – zagrożona bliskim wymarciem. Twoje kruche serducho przejmuje się wszystkim, a Ty sama chciałabyś odmienić świat. Ale polegniesz. Nie uda Ci się, jeśli nie uzmysłowisz sobie faktu, że nie naprawisz wszystkiego. Musisz, naprawdę musisz uświadomić sobie, że zło będzie na świecie istnieć zawsze, niezależnie czy będziesz się starać je usunąć, czy nie. Z tą informacją przychodzi rozpacz, bunt i bezsilność. To zniwelować może tylko silne przekonanie, że zmiana każdej drobnej rzeczy ma wartość uratowania świata. Ty sama masz prawo do słabości i zmęczenia. Potem wstajesz i idziesz dalej. Szukasz kolorów w czerni. Muzyki w burzy. Życia w śmierci.

To była chwila, w której poczułam, że straciłam dzieciństwo. Teraz, kiedy zdarza mi się pomyśleć o baobabach i dorosłych, chciałabym zrobić obliczenia. Pamiętam dobrze – dorośli myślą, że zajmują dużo miejsca jak baobaby. W rzeczywistości gdyby dwa miliardy mieszkańców Ziemi stanęło razem jeden przy drugim, to zmieściliby się na placu dwadzieścia na dwadzieścia mil. Oczywiście teraz jest ich więcej. Ale łatwo byłoby to obliczyć z proporcji i dopiero potem sprawdzić, czy to faktycznie miało jakiś sens i czy nadal ma. Teraz chciałabym sprawdzać wszystko. Liczby są bezpieczne. Schematy są bezpieczne. Dzisiaj tak jest – i chyba zawsze tak było – liczy się to, ile ważysz, ile mierzysz, ile masz centymetrów w talii, ile centymetrów ma obwód Twojego bicepsa, iloma centymetrami możesz się pochwalić przed dziewczyną, ile masz samochodów, ile zarabiasz rocznie, ile cali ma Twój telewizor, ile metrów kwadratowych ma dom, ile gigabajtów telefon.

Liczą się ci, którzy mają władzę. Nieważne, jak nieodpowiedzialnie wykorzystują swoją wolność. Trzeba im się kłaniać. Liczą się ci znani. Ci, których pokazuje się w telewizji i gazetach. Jeśli nie jesteś jednym z nich, jesteś nikim. Uciekasz w alkohol, narkotyki, seks, obsesyjne diety albo cokolwiek innego, a potem nie chcesz wyjść, by nie przypomnieć sobie, że wstydzisz się tego, co robisz. Nie dziwię się. Tworzymy szalone społeczeństwo, które samo sobie wmawia, że warto mieć. Domy, samochody, żony, pieniądze, tytuły, wielbłądy. Nieważne co, byleby mieć dużo. A żeby mieć, musisz pracować. Więc pracujesz osiem godzin dziennie od poniedziałku do piątku plus nadgodziny, pracę w domu i musisz być dostępny też w sobotę i niedzielę. Chcemy mieć, ale wciąż mamy za mało. Chcemy stać się ekspertami we wszystkim i z czasem przekonujemy się, że ważne jest, by mówić. Nieważne co.

Ważne, żeby władać, nieważne jak. Ważne, żeby bili brawo, cokolwiek zrobimy. Ważne, żeby zapomnieć, nieważne, że to nas zniszczy. Ważne, by mieć, byle mieć wiele. Ważne pracować, byle długo, żeby dużo mieć. Ważne jest, by mówić, nieważne co. Ważne żyć, byle tak, jak każą. Gubię się w tym nadal. Ale nie tylko ja. Zastanawiam się, czy możliwe jest być takim, jak On. Być dzieckiem w ciele dorosłego. Być spokojnym, uczyć się świata, mieć czas, zażywać przyjemności, czytać książki, pisać listy, rozmawiać, spełniać marzenia, realizować plany i przy tym wszystkim być świadomym, że życie boli i tego doświadczać. On potrafił. Ale czy ja mogę?

W końcu w tej plątaninie przypominam sobie, co wyszeptał, gdy widziałam Go ostatni raz:

Mały Książę nie odszedł na zawsze, bo Cię już oswoił. A Lis powiedział, że już na zawsze jest się odpowiedzialnym za to, co się oswoiło.

Nadal wierzę, że kiedyś znów ich spotkam: Jego, Małego Księcia i Lisa, a oni poznają, że to ja.

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation