Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

obecnie numer 30 jest REDAGOWANY, jego redakcja zostanie zamknięta w dniu 5 sierpnia 2019 r.
  >>> w układzie tematycznym
  >>> w układzie chronologicznym
  >>> w układzie alfabetycznym 
  >>> popularność

  >>> zobacz wcześniejsze numery

Jeg heter Igor / Magdalena Lipniak-Młyńczak

– Jeg heter Igor.

Są to pierwsze słowa, jakie od niego słyszy; podskakuje na dźwięk ludzkiego głosu. Jej serce zaczyna walić jak oszalałe. Szlak był pusty i nie spodziewała się nikogo – sama nie wie, dlaczego. Głos rozsądku gani ją, że droga prowadząca grzbietem Veslefjellet jest dość popularna i nie ma nic dziwnego w tym, że podczas wędrówki natknęła się na innego wspinacza – jednak nie daje to efektu i Iga nie potrafi uspokoić kołaczącego serca.

Odwraca się gwałtownie; plecak, który zdjęła, by wyciągnąć czekan, przewraca się, pozbawiony oparcia.

Mija trzecia godzina od momentu, kiedy odłączyła się od grupy i poszła samotnie zdobyć szczyt Skardalstinden. Jej znajomi, z którymi wybrała się do Norwegii, uznali, że na zdobywanie Pierwszego Olbrzyma wybiorą się jutro – postanowili zostać w obozie w położonej niżej malowniczej dolinie Semmeldalsmunnen. Uznali, że na jeden dzień wystarczy im wrażeń. Ledwie kilka godzin wcześniej podziwiali słynną grań Bessegen – miejsce, w którym „spotykają się” dwa jeziora. Wody ciemnoniebieskiego Bessvatnet i turkusowego Gjende oddziela wąski, kilkudziesięciometrowy przesmyk, a choć wydają się sąsiadować, różnica poziomów, na których się znajdują, wynosi niemal czterysta metrów. Iga pamięta reakcję Kasi, początkującej górołazki, która po raz pierwszy dała się namówić na wypad do Norwegii.

– Boże, jakie to piękne! – Głębokie westchnienie dziewczyny wywołuje wśród zgromadzonych wybuch śmiechu. Kasia rozgląda się z lekkim zażenowaniem, ale po chwili dołącza się. Ogólna wesołość jest zaraźliwa. – Mogłabym tu umrzeć! – krzyczy głośno, bardzo głośno, a wszyscy śmieją się, bo, nie wiedzieć czemu, słowa te wydają się tak autentyczne i zabawne, że przyjaciele nie potrafią powstrzymać chichotu.

Poprzedniego dnia zdobyli kilka pomniejszych masywów. Wiele większych widzieli z daleka, podziwiając górski krajobraz: szczyty Surtningssua, Hellstugutiadane i Styggehøbretindane rozciągały się przed nimi w całej okazałości. Grupa przyjaciół z Polski niemal połamała sobie języki, usiłując wypowiedzieć prawidłowo te nazwy, śmiejąc się przy tym i dowcipkując, gdy któremuś zabrakło tchu po tym, jak wiatr dmuchnął mu w otwarte usta i przytkał krtań, wywołując atak kaszlu.

Rozłożyli obóz w dolinie i oddali się niezbędnym czynnościom – praniu i myciu. Resztę dnia postanowili poświęcić na relaks oraz podziwianie tutejszej, niecodziennej flory. Paweł, najbardziej doświadczony górołaz z ich paczki, uszczknął nawet parę pęczków z kępy chrobotka reniferowego, który zarastał obficie ogromną połać terenu. Stwierdził, że jest „całkiem dobry”, jednak wyraz jego twarzy wskazywał na coś zgoła innego. Iga chichocze do siebie na wspomnienie jego lakonicznego komentarza. „No co? Nie jestem reniferem, nie musi mi smakować zielsko!”. Dziewczyna nie może się z tym nie zgodzić.

Czas płynął jak szalony i nim przyjaciele się obejrzeli, minęło południe. Reszta uznała jednogłośnie, że na wspinaczkę przyjdzie czas w kolejnych dniach – Iga jednak była ambitna i chciała zdobyć Skardalstinden tak szybko, jak się dało. Drżała z niecierpliwości, marząc o tym, by stanąć na jego szczycie; ten moment śnił jej się przez cały poprzedni tydzień i kobieta nie mogła dłużej czekać. Nogi same rwały się do wysiłku – jakże mogła im odmówić?

Rzuciła, że jeśli nie chcą jej towarzyszyć, to pójdzie sama, „przetrze szlaki”, a kolejnego dnia wybiorą się razem; wróci do obozu najwyżej po pięciu, może sześciu godzinach, na długo przed tym, jak zapadnie noc. Zresztą – jak zauważyła – jest lato, czas, kiedy zjawisko zwane „białymi nocami” nie pozwala słońcu schować się za horyzontem do późnych godzin nocnych. Istniało duże prawdopodobieństwo, że Iga zdołałaby dotrzeć do obozu przed zapadnięciem ciemności nawet w przypadku, gdyby wracała drugą stroną, o wiele bardziej stromą, dłuższą i trudniejszą.

Iga jednak, mimo że ambitna, nie jest nierozsądna; nie zamierza przysparzać sobie problemów. Szczyt zdobyła bez wysiłku, wbiła nawet chorągiewkę, dumna, że mogła uczynić to jako pierwsza z grupy; przez chwilę stała wyprężona, z przymkniętymi oczami, wdychając w nozdrza zachwycający zapach gór, po czym zawróciła, uznawszy, że osiągnęła to, co sobie postanowiła i należy jej się odpoczynek przed jutrzejszą wspinaczką.

Droga powrotna nie jest jednak tak prosta, jak przypuszczała; po dwóch godzinach schodzenia nagle wokół robi się ciemno i chociaż do zachodu słońca jeszcze daleko, Iga rozgląda się z poczuciem, jakby narzucono jej na głowę czarny jutowy worek. Kobieta raz po raz przygryza wargi, patrząc w niebo; suną po nim ciemnoszare chmury, gęste i budzące zgrozę. Iga przełyka ślinę – ma nadzieję, że nie przyjdzie jej zmierzyć się ze śnieżycą; nigdy nie spodziewałaby się takich mas o tej porze dnia oraz roku. W ciągu kilku dni w Norwegii zdążyła już doświadczyć różnych dziwów – choćby poprzedniego poranka, kiedy razem z Kubą dostrzegli, wychodząc rano z namiotu, wielki „komin chmur”, który wpadł z impetem do doliny z przełęczy Rauddalsbandet. Zjawisko krótkotrwałe i zadziwiająco efektowne... Nie miało jednak nic wspólnego z tym, co Iga ma nad głową. Przełyka ślinę; nie wygląda to dobrze.

Po pojawieniu się chmur dokładnie czterdzieści sekund zajmuje jej zlokalizowanie miejsca, w którym mogłaby przeczekać ewentualną śnieżycę; w pobliżu dostrzega wejście do groty, wąską szczelinę, która obiecuje ciemne, ale suche i bezpieczne wnętrze. Kobieta sięga od razu po czekan, na wypadek, gdyby musiała odłupać kamyczki żwiru ze ścian, by wcisnąć się do środka i w tym właśnie momencie nachodzi ją tajemniczy nieznajomy.

Mężczyzna, który stoi przed nią, przechyla głowę z rozbawieniem. Wskazuje dłonią na ciemne chmury tworzące nad ich głowami niepokojącą zasłonę.

– God dag, reisende. I dag vakre været ovenfor Fjelltopp![2]

Iga oblizuje wargi i uśmiecha się z zakłopotaniem (co wcale nie jest takie proste, zważywszy na zesztywniałe od wiatru usta). Spogląda na mężczyznę i wzrusza lekko ramionami. Jej znajomość norweskiego ogranicza się do kilku najpotrzebniejszych zwrotów, wśród których prym wiodą: „Hvor er toalettene?[3]” (odpowiedź na to pytanie jest tak istotna, że umiejętność sformułowania go w różnych językach to dla podróżnika absolutna konieczność, jak twierdzi Paweł) oraz: „Kan du gjenta?[4]”, przy czym tego drugiego Iga zaprzestała używać ze względu na fakt, że jego następstwem w znakomitej większości przypadków było powtórzenie zdania przez napotkanego Norwega (co zresztą nie było dziwne, zważywszy na treść pytania), niestety – po norwesku, a ponieważ Iga jest z norweskim na bakier, tak czy siak nic jej to nie dawało. Z tego powodu ograniczyła się do „jeg forstår ikke[5]” oraz „jet vet ikke[6]”, które sprawdzały się o wiele lepiej. Nawet jeśli nie następowało porozumienie, przynajmniej obie strony wiedziały, dlaczego.

Słowa mężczyzny na tyle odbiegają od typowych zwrotów, które można spotkać z rozmówkach, że Iga czuje się skonfundowana. Odchrząkuje ze zdenerwowaniem.

– I’m sorry but i don’t speak Norwegian. Do you speak English?

Postępuje krok do przodu, by znaleźć się bliżej rozmówcy i jej stopa napotyka na nagły spadek terenu; traci równowagę i ledwo udaje jej się stanąć prosto po wpadnięciu w dziurę. Macha rozpaczliwie rękami i w końcu z westchnieniem ulgi prostuje się, jednak mimo to z jej ust wyrywa się pojedynczy, malowniczy bluzg.

Mężczyzna zaczyna się śmiać.

– Angielski znam, ale chyba go sobie podarujemy – mówi, wyciągając do oniemiałej Igi dłoń przyobleczoną w dwie pary rękawic. Kobieta ściska rękę, patrząc nieznajomemu w oczy i starając się pod hardym spojrzeniem ukryć wstyd z powodu braku koordynacji. – Jestem Igor.

– Iga – odpowiada i zdaje sobie sprawę, jaki to zbieg okoliczności; chichocze do siebie. Igor i Iga spotkali się w górach w czasie schodzenia z Pierwszego Olbrzyma... Igor podziela jej entuzjazm i również uśmiecha się, ukazując z zaangażowaniem zęby.

Wskazuje głową na kłębowisko chmur.

– Myślę, że powinniśmy się gdzieś schronić. To – zerka w górę – nie prezentuje się zbyt dobrze.

Iga potakuje i pokazuje palcem na wejście do groty.

– Tam – mówi, kierując się w stronę jaskini i gestem nakazując Igorowi iść za sobą. – Gratis inngang[7] – dodaje, odwracając się przez ramię i puszczając mu oko.

Igor chichocze.

– No proszę – gwiżdże z udawanym uznaniem – jednak kłamałaś, mówiąc, że nie mówisz po norwesku.

Iga śmieje się w głos.

– Być może odrobinę – mruga porozumiewawczo. – Powiedzmy, że kilka słów znam... Kobieta nie może zdradzać wszystkich swoich tajemnic. – Przeciskają się wąskim przejściem i moszczą w środku, przyświecając sobie latarkami. – Czy mogę cię zaprosić na podwieczorek?

Igor spogląda na nią. Jego oczy w świetle latarki błyszczą dziwnym, niepokojącym blaskiem.

– Oczywiście, szanowna pani. Co dziś serwujemy? Reinsdyrstek[8]?

Iga szczerzy zęby, usiłując nie dać po sobie poznać, że nie ma pojęcia, co to jest „reinsdyrstek”.

– Niestety, proszę pana. Muszą panu wystarczyć batony czekoladowe.

Mężczyzna stuka się po brodzie, udając, że głęboko się zastanawia.

– No dobrze – mruczy, niby z dezaprobatą – niech będą batony.

Iga wzdycha z fałszywą ulgą. Wygrzebuje z bocznej kieszeni plecaka kilka czekoladek i trzy sztuki podaje Igorowi. Wgryza się w swoją porcję z lubością, uśmiechając się do siebie.

Patrzy na Igora i cieszy się, że ma przy sobie życzliwą duszę.

 

 

*

– Muszę się odlać.

Te słowa Igor wypowiada w pięćdziesiątej siódmej minucie ich przymusowego postoju. Chmury kłębią się cały czas i chociaż nic nie zapowiada, żeby miało z nich za moment sypnąć śniegiem, rzucają na zbocza cień i uniemożliwiają wędrówkę. Idze to jednak nie przeszkadza; szybko odnajduje z nieznajomym – choć teraz już znajomym, skoro wie, jak ma na imię – wspólny język; oboje są górołazami i nad życie kochają wspinaczkę. Igor nie po raz pierwszy wędruje malowniczym szlakiem norweskich Olbrzymów.

– Byłem tu już w zeszłym roku – mówi z dumą chwilę wcześniej – też widziałem grań oddzielającą Bessvatnet i Gjende i też, tak jak wy, byłem pod wrażeniem. Zdziwiłabyś się, jak lodowate są wody tego drugiego.

Iga unosi brwi ze zdziwieniem i otwiera usta, by zapytać, skąd Igor o tym wie, skoro jezioro Gjende położone jest czterysta metrów poniżej grani i będąc na górze nie mógł tego stwierdzić, ale wtedy Igor zrywa się, mówi, że „musi się odlać” i opuszcza grotę. Kiedy przeciska się przez wąską szczelinę, stając do kobiety bokiem, Iga dostrzega wybrzuszenie z tyłu na nogawce jego spodni; mruga ze zdziwieniem, próbując dociec, co to takiego. Wygląda trochę tak, jakby Igor wetknął sobie w nogawkę kijek teleskopowy albo igłę do trawy... Mężczyzna znika, nim udaje jej się wyartykułować pytanie. Szybko dochodzi do wniosku, że nawet lepiej – byłoby ono nie na miejscu; nie zna Igora wystarczająco długo, by dopytywać się, co ten ma w spodniach.

Świadomość absurdalności takiego pytania wywołuje u niej atak śmiechu.

Iga czeka na powrót nowopoznanego przyjaciela, wiercąc się niecierpliwie. Cieszy się niezmiernie, że go spotkała i nie musi siedzieć w grocie samotnie, czekając na rozwianie się chmur; być może Igor jest nieco dziwny, a niektóre jego teksty wywołują niepokój – po co, na przykład, mężczyzna czterokrotnie zapytał, czy nie boi się wspinać sama, a na jej zapewnienie, również czterokrotne, że wcale, mruknął pod nosem, że podczas samotnej wędrówki po górskich szlakach mogą człowieka spotkać różne, niekoniecznie przyjemne, niespodzianki? – jednak o wiele lepiej jest czekać w towarzystwie, zabawiając się rozmową, a nie skupiając na ponurych myślach.

Mija kilkanaście minut. Igor nie wraca; Iga zaczyna się niepokoić. Nawet nie z powodu przedłużającej się nieobecności mężczyzny – po prostu jej własne ciało wysyła sygnały, że musi udać się w to samo miejsce co Igor. Ponieważ nie jest pewna, czy po tak ogromnej ilości czekolady nie tylko pęcherz, ale i jelita nie dadzą o sobie znać, Iga sięga do plecaka po papier; przeklina, nie mogąc go dosięgnąć – gdy plecak upadł na śnieg, rzeczy w środku poprzesuwały się i rolka wpadła w głąb torby. Na wierzchu leżą jednak stare gazety, wzięte na wypadek konieczności zapakowania czegoś bądź użycia ich jako podpałki. Iga wzrusza ramionami i uznaje, że lepszy gołąb w garści i tak dalej – po czym podnosi się ociężale i, stwierdzając, że dłużej nie zamierza czekać aż szanowny pan Igor łaskawie podciągnie spodnie, przeciska się przez szparę.

Ciemność panująca na zewnątrz spada na nią niczym sowa na mysz; kobieta otrząsa się. Oczy szybko przywykają do półmroku, ale nie zmienia to faktu, że czuje się nieswojo. Sięga po małą latarkę, którą wzięła ze sobą i naciska przycisk. Ostry promień światła rozpędza ciemności, dając poczucie bezpieczeństwa.

Iga odchodzi kilka kroków w bok. Podnosi latarkę i z trudem powstrzymuje okrzyk; tuż przed nią, w odległości kilkudziesięciu metrów, stoi Igor. Odwrócony jest do niej tyłem; jego nagie pośladki w świetle latarki odznaczają się wyraźnie na tle ciemnej skały. Iga czerwieni się; przychodzi jej do głowy, że z tymi spodniami to miał być tylko taki żart.

Wzdycha i, przebierając nogami, zerka na trzymane czasopismo, by zabić czas. Podświetla pierwszą stronę; jest to gazeta informacyjna z zeszłego roku.

Nagłówek krzyczy: „Ciało polskiego podróżnika odnalezione w Norwegii”.

„Igor Karcz, polski wędrowiec, podróżnik i miłośnik gór, znany między innymi ze współpracy z czasopismami branżowymi oraz cyklu artykułów »Pamiętnik trampa«, został odnaleziony martwy w wodach norweskiego jeziora Gjende. Karcz wyruszył na masyw w celu zdobycia wszystkich Wielkich Olbrzymów; nie zdołał jednak dotrzeć nawet na szczyt Skardalstinden. Wszystko wskazuje na to, że ześlizgnął się w czasie pokonywania grani Bessegen i wpadł do leżącego kilkaset metrów niżej jeziora. Na ciele widniały liczne obrażenia – najpoważniejszym była złamana kość udowa, która przebiła skórę z tyłu uda, tuż nad kolanem. Bezpośrednią przyczyną zgonu było jednak skręcenie karku.”

Iga nie wierzy własnym oczom. Czyta tekst drugi raz, i trzeci, i jeszcze, i jeszcze. Odechciewa jej się sikać – jedyne, co czuje, to przechodzące po plecach dreszcze. Serce znów wali jak oszalałe – dokładnie jak wówczas, gdy po raz pierwszy spotkała Igora.

Dopiero teraz dochodzi do niej, że mężczyzna nie miał ze sobą plecaka.

Igorowi, mimo mroźnego wiatru, ani na chwilę nie zaróżowiły się policzki.

Źrenice Igora w świetle latarki nie zwęziły się, a jego głowa co jakiś czas opadała na lewe ramię bez świadomości właściciela, jakby żyła własnym życiem.

Pełna złych przeczuć Iga drżącą ręką unosi latarkę i oświetla nią miejsce, gdzie powinna znajdować się głowa mężczyzny. W pierwszym odruchu wzdycha z ulgą, widząc, że Igor obserwuje ją, uśmiechając się od ucha do ucha; dopiero po chwili dociera do niej, że mężczyzna patrzy prosto na nią, mimo że jego ciało ciągle odwrócone jest do niej plecami.

Patrzy niepokojąco błyszczącymi oczami osadzonymi w głowie wykręconej o sto osiemdziesiąt stopni.

Latarka upada i wbija się śnieg; jej promień rzuca światło na nagie nogi mężczyzny.

Tym, co wypychało nogawkę i co Iga wzięła za kijek teleskopowy, jest ułamana, okrwawiona, wystająca ze skóry kość udowa.

[1] Magdalena Lipniak-Młyńczak, lat 25, Lędziny

[2]        God dag, reisende. I dag vakre været ovenfor Fjelltopp! (norw.) – Witaj, wędrowcze. Piękna dziś pogoda nad szczytem!

[3]        Hvor er toalettene? (norw.) – Gdzie jest toaleta?

[4]        Kan du ajenta? (norw.) – Czy możesz powtórzyć?

[5]        Jeg forstår ikke (norw.) – Nie rozumiem.

[6]        Jet vet ikke (norw.) – Nie wiem.

[7]        Gratis inngang (norw.) – Wstęp wolny.

[8]        Reinsdyrstek (norw.) – Stek z renifera.

Opowiadanie wydane drukiem pzrez nasz miesięcznik:

Menu 30

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation