Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Karolina (4): czyli metafizyka naszych spotkań / Aśka Rec

Wywoływałam Karolinę z pamięci, gdyż nasze niespodziewane spotkania wciągały mnie w rejony niedostępne dla innych, ukazując wzajemne splątanie losów, zupełnie inne nie pasujące do siebie, jak plus i minus, jak będące zupełnym przeciwieństwem, choć fascynujące z jednej strony, odpychające z drugiej. Dziwne ale chciałam ją spotkać ponownie, po prostu spotkać, popatrzeć w jej piękne oczy, próbując odgadnąć zawartą w nich tajemnicę. Nie wiedziałam gdzie dokładnie mieszka, oprócz tego że blisko mnie. Ale to „blisko mnie” może oznaczać sporo domków jednorodzinnych, gdyż w tej części dzielnicy innej zabudowy nie uświadczysz. Spacerowanie zaś po okolicznych ulicach mijało się z celem, tylko bym się niepotrzebnie zmęczyła, co spowodowałoby tylko męczarnię. Jednak chciałam się wyrwać z domu, nie siedzieć bezczynnie wpatrując się w niebo. Przypomniałam sobie słowa Adama, który gdy przyjechał do Szczecina, jego Joanna nie była z nim jeszcze dzień w dzień, więc sam chodził po mieście z planem miasta w ręku, tak na wszelki wypadek. Pewnego razu powiedział Joannie, że pojechał tramwajem na Pomorzany. Powiedział że poszedł z pętli na sam koniec Pomorzan, dochodząc niemalże do ulicy Szczawiowej.

- Po co tam poszedłeś? Tam przecież nic nie ma. – odpowiedziała wtedy Joanna

Bo faktycznie, już nic nie ma, nawet zabytków, chyba że uważa się za taki kolejową infrastrukturę. Ale właśnie o to chodziło, pojechać samemu w rejony dla siebie obce, gdzie wtedy dla niego każdy rejon miasta był obcy. Wówczas nawet nie przypuszczał, że zamieszka z Joanną na Pomorzanach, krótko, bo krótko, gdyż niedługo później się rozstali. Nie przypuszczał również że niedługo później pozna inną Joannę, też ze Szczecina, też z Gumieniec. Tyle że dużo młodszą… Życie bywa przewrotne.

Więc wyszłam z domu, nie mając żadnego konkretnego celu podobnie jak Adam jadący wówczas na Pomorzany, bez celu, dla samego rozpoznania miasta, gdyż centrum miał na co dzień, chciał poznać coś innego, inny rejon miasta. Czynił to z nudów, może dla zabicia czasu, a może z tęsknoty za Joanną, której nie widywał zbyt często w ciągu dnia Dojechałam do centrum, ale stwierdziłam, że to miejsce mi nie odpowiada, hałas wszelkiego rodzaju pojazdów, skutecznie zniechęcał mnie do spacerowania ulicami, które znam na co dzień. Co więc robić? Dokąd pójść? Znajdowałam się stosunkowo blisko Pl. Zwycięstwa, nie miałam żadnego pomysłu co ze sobą zrobić, dokąd pojechać. Nikogo też nie spotkałam ze znajomych, który by mnie natchnął, sprawił, że podejmę jakąś konkretną decyzję co do dalszego trwania dnia. Było za chłodno, ażeby jechać choćby do Lasu Arkońskiego, i za daleko do Puszczy Bukowej. Myśli błądziły po mieście, szukając jakiegoś impulsu do dalszego działania. Pomyślałam, że Karolinę mogę spotkać gdziekolwiek, w najmniej spodziewanych miejscach, jak bywało dotychczas. Pętla tramwajowa na Gumieńcach, alejka na Cmentarzu Centralnym, jeszcze parę miejsc gdzie niespodziewanie znajdowałyśmy się, nie mając tego w ogóle w planach. Nagle zajechał autobus jadący na Wyspę Pucką. Inny świat. Bo, faktycznie jakieś dwadzieścia minut jazdy z początkowego przystanku na ul. Tkackiej na końcowy na Wyspie Puckiej, to jest zupełnie inny świat, świat gdzie może obudzić pianie koguta lub rechotanie żab. Usiadłam w pustym autobusie, oglądając mijających nas przechodniów. Nikt znajomy nie wpadł mi w oczy, choć jest to ścisłe centrum miasta. Pomyślałam, że jeszcze jakieś pół godziny będę w zupełnie innym świecie, bez tego szumu wielkomiejskiego, bez hałasu tramwajów, ryku samochodów i całej masy przechodniów mijających mnie, nie zwracając kompletnie żadnej uwagi. Byłam jednym z nich, tyle że siedzącą w autobusie. Kierowca pospiesznie palił papierosa, musiał pilnować rozkładu jazdy. Tutaj w mieście są chyba dwa, trzy przystanki, po czym wkraczamy w inny świat. Jaki to świat? Świat ciszy i spokoju, świat tajemnic. Czy aby na pewno tajemnic?

- Przepraszam panią – odezwał się głos siedzącego na wózku mężczyzny. Miał około czterdziestu lat, szczupłej budowy ciała. – mam taką prośbę. Tu niedaleko jest sklep spożywczy, pomogłaby mi pani dojechać do niego?

- Dzień dobry panu – odezwałam się – właśnie o sklep chciałam pana spytać.

- To tu, niedaleko, widzi pani jaki chodnik wysoki, na dodatek nierówny, teoretycznie dojadę sam, ale równie dobrze mogę się wywrócić. Wolę więc czyjąś asekurację…

- Nie ma sprawy, chętnie pomogę, też chcę do niego wejść.- chwyciłam wózek, pchając go ostrożnie po chodniku. Faktycznie, chodnik był nierówny, gdy bym sama szła, kompletnie nie zwracałabym uwagi na krzywe płytki chodnika. Przypomniałam sobie Adama, mojego Mlecznego Brata, który również siedział na wózku, na szczęście stosunkowo krótko. Fizjoterapeutki, na czele z uwielbianą przez niego Agnieszką, postawiły go do pionu, na tyle dobrze, że cały dzień jest na chodzie, na tyle jak dalece potrafi i może ktoś będący po udarze. Nie wiem, co było powodem, że ten pan jest przykuty do wózka, nie pytałam, nie wypadało. Po chwili usłyszałam dzwonek telefonu, dochodzący z wózka.

- No witaj. Jadę do sklepu, pomaga mi pewna uprzejma pani. – odezwał się pan na wózku. – podjedziesz pod sklep? – słyszałam tylko dochodzące odgłosy słów kobiety.

- Karolina zaraz przyjedzie. – powiedział do mnie, jakbym znała jego Karolinę. Uśmiechnęłam się, wchodząc do sklepu, a właściwie wjeżdżając wózkiem inwalidzkim. Wspomnienia ze szpitala powróciły, widziałam sporo osób na wózkach, kobiet i mężczyzn, w różnym wieku. Chyba był jedynym w tej okolicy, który jeździł na wózku, w dodatku bez opieki.

Marek siedział cicho nie mówiąc ani słowa, wpatrując się raz we mnie, innym razem w Karolinę. Wzięłam do ręki kubek kawy próbując wziąć łyk, jeszcze była gorąca.

 

- Nie ma racjonalnego wytłumaczenia, dlaczego akurat pojechałam na Wyspę Pucką. – rzekłam.

- Bo chciałaś się spotkać ze mną. – odpowiedziała

- Tak, ale skąd miałam wiedzieć że akurat tutaj spotkam ciebie. Przecież równie dobrze mogłam pojechać na przykład na Warszewo albo do Polic. Co takiego się dzieje że przyciągamy siebie nawzajem, wiedząc o sobie nie wiele.

- Wiemy o sobie bardzo dużo, wbrew pozorom, to że rzadko się widujemy, nie oznacza że nic o sobie nie wiemy. Przecież jesteś Literacką Księżniczką, opisując własne życie, wzbogacasz siebie, swój własny świat.- Karolina kolejny raz mnie zaskoczyła, przecież niemalże nikt nie wiedział że ktoś mnie nazwał Literacką Księżniczką. Czyżby moje myśli w jakiś nieprawdopodobny sposób ujawniały się Karolinie? Czy moje myśli fosforyzują nocą? Znów więcej pytań aniżeli odpowiedzi. W jakim świecie się znajduję? W świecie literackiej fikcji?Może taka jest moja rzeczywistość. Bo przecież to co się dzieje, dzieje się naprawdę. Siedzę z Karoliną w kuchni, obok jej kuzyn Marek, z pokoju dobiega muzyka z włączonego radia.

- Hej, tutaj jestem. – Karolina chyba spostrzegła że uleciałam myślami gdzieś daleko. – wzbogacasz własny świat, który i tak jest niejednoznaczny, nie dający się ogarnąć myślami. Wiem bo próbowałam, zresztą nadal próbuję ciebie odgadnąć. Nie jesteś łatwa, jesteś poza zasięgiem niejednego rozumu.

Milczałam wsłuchując się w słowa Karoliny, pomyślałam, przecież ty też nie jesteś łatwa, nie do końca mogę ciebie zrozumieć, wyłamujesz się ze schematów ludzkich spraw które na co dzień spotykam. Czynisz dobro nie żądając niczego w zamian, żadnych pieniędzy nawet na paliwo.

- Tak, dobrze myślisz, robię to z własnego serca. Zakupy to tylko potrzeba materialna, ale oprócz sfery materialnej, ważna jest również duchowa. Oprócz tego cukru, kawy, herbaty i innych rzeczy, daję Markowi własny czas, fizyczną obecność, często po prostu milczymy, według przysłowia „on wszystko wie, ja wszystko wiem, o czym mamy rozmawiać?” – niebywałe jak Karolina traktuje drugiego człowieka, jak podchodzi do jego problemów. Nie dziwię się Adamowi że tak bardzo się cieszy gdy dzwonię, nie dziwię się, że cieszył się gdy przyjeżdżała do niego Agnieszka. Nie mówiąc już o moim przyjeździe. Chyba wszyscy ludzie po udarze, potrzebują akceptacji, bliskości drugiego człowieka. Przecież oni wszyscy, jeszcze wczoraj byli sprawni fizycznie. Adam biegł łąką pokrytą poranną rosą, gdy nagle przewrócił się. Był przekonany, jak sam potem mówił, że wpadł w poślizg. Nie, nie wpadł…

- Odwieziesz mnie? – spytałam Karolinę. Jej oczy się śmiały radośnie, tworząc w moim umyśle feerię niebieskozielonych barw. Chciałam na spokojnie zadzwonić do Adama, po prostu usłyszeć jego głos.

- Zaraz pojedziemy, dopij kawę, ja pochowam zakupy w tym czasie, - powiedziała Karolina.

- Jeszcze nie było u mnie, ażebym gościł dwie Księżniczki. – odezwał się Marek.

- No widzisz? Literackiej Księżniczki jeszcze u Ciebie nie było. – odpowiedziała Karolina – praktycznie sama do ciebie przyszła.

Uśmiechnęłam się nie mówiąc ani słowa. Jeśli tak mówią, niech mówią, mi nie przeszkadza w niczym, traktuję to na luzie. Z uśmiechem na twarzy. Karolina? Jest nieprawdopodobna w tym co robi dla Marka. Ujrzałam wreszcie Karolinę , jej postawę wobec drugiego człowieka. Wierzyć w przeznaczenie? Wierzę Karolinie, w jej ludzką postawę wobec dramatu Marka. Jego osamotnienie jest także moim. Nie chcę by ktokolwiek po przebyciu jakiejkolwiek choroby, czuł się samotny, zapomniany. Bo tak łatwiej żyć? Komu? Muszę na spokojnie zadzwonić do Adama.

(ciąg dalszy nastąpi)




Poprzednie rozdziały:

1 Nasze początki 

2 Jezioro Szmaragdowe 

3 To nie może tak się skończyć

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation