PODWÓRKOWY ORZEŁ
Niepewni jutra, walczyli o dzisiaj.
Wczoraj jako wróblęta, jaskółki,
szukając kryjówki dla serc ucieczki w zgliszczach nadziei i porachunków.
Niepewni siebie, a z myślą pewną, że być na pewno na mapie musi
To Miejsce, gdzie wiosnę kwiat czyni pierwszy, a jesień spacer, nie łańcuch katuszy.
Gdzie niebo jest jasne, a ciemna ziemia, gdzie dotyk poczujesz ust, nie kamienia.
Gdzie zdarte kolano to ból jest największy, a żar letni słońca być najgorętszym jedynie pragnie.
Gdzie zgrabnie zagrają oberka za rogiem i poloneza usłyszysz z radia. Gdzie gdy odejdą, powiedzą: z Bogiem! I nie zobaczysz w człowieku diabła.
Widzisz? To orzeł. Mówię do niego, szepczę do niego, całą piersią krzyczę.
Co mówisz, mamo? Nie widzę skrzydeł. Jedynie drogę i kamienice.
Tulę go do siebie, on kiedyś zrozumie, że wiele odcieni ma orzeł biały.
Błękitne niebo, krzewy zielone i rdzę na szczycie naszej bramy.
Ciszę przed burzą, a burzę jedynie taką, co ofiar już nie przyniesie.
I odcień herbaty, porannej kawy, ramiona gałęzi w niekrwawym lesie.
Więc gdzie ten orzeł? Raz jeszcze pyta, a ja go chwytam za rękę ciepłą.
Wszędzie tam, gdzie jest spokój, szczęście, gdzie nie za broń chwycą, a za dłoń i serce.
|