Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Niemy głos (5) / Dominika Danieluk

  

Kolejne dni minęły Eli w względnym spokoju. Jej matka wytrzymała w domu tylko dwa dni, a potem wróciła do pracy. Jakoś nie zaskoczyło to Elżbiety. Jeśli ktoś szukałby w słowniku definicji pracoholizmu zobaczyłby tam zdjęcie jej rodziców. Przynajmniej udało się zmusić Apolonię do wizyty u lekarza. Na szczęście ojciec Elżbiety, Sławomir, stanął po stronie córki.  

Apolonia miała udać się do lekarza rodzinnego na początku przyszłego tygodnia. W pewnym stopniu uspokoiło to Elżbietę, jednak wciąż nie czuła się dobrze.  

Od dnia omdlenia jej matki minęły trzy dni. W ciągu nich ani razu nie widziała swoich przyjaciół dłużej niż kilka minut, a o rozmowie z nimi nawet nie wspominając. Chłopacy zdawali się ją ignorować. Przynajmniej Andrzej, bo Janek od czasu do czasu zerkał na Elżbietę. Jednak szybko się odwracał i odchodził.  

Elżbietę bardzo to bolało. Czuła, że traci swoich przyjaciół. Obwiniała się. To z jej winy doszło do kłótni. Naciskała na chłopaków. Szukała wyjścia komfortowego tylko dla niej. To chłopcy byli pomysłodawcami tego włamania. To oni dokonali zniszczeń. Mogli trafić do poprawczaka, a ona mogłaby się wywinąć. Jej rodzice nie pozwoliliby, aby została ukarana. Pewnie postaraliby się, aby to chłopcy przyjęli winę na siebie, a oni by w końcu ulegli.  

Jakoś nie dziwiła im się, że tak agresywnie zareagowali.  

Lecz mimo logiki jej przemyśleń myliła się całkowicie.  

Chłopcy rzeczywiście obawiali się konsekwencji związanych z włamaniem i dewastacją. Może nawet bardziej niż Elżbieta. W szkole siedzieli jak na szpilkach obawiając się, że wejdzie milicja i zgarnie ich z zajęć. Jednak, gdy minął tydzień byli spokojniejsi, potem Eli wyskoczyła z przyznaniem się do winy. Andrzeja poniosło. Naprawdę nie chciał wybuchnąć przy Eli. Próbował się powstrzymywać, ale na niewiele się to zdało.  

Był wdzięczny Jankowi, że go zatrzymał. Sam nie był pewien co by dalej zrobił. Czasami sam się siebie bał, gdy ponosiły go emocje. Nie chciał, aby Elżbieta poznała tą jego część. To, że nie chodzili razem do szkoły było dla niego błogosławieństwem. Eli nie słyszała tego jak wdawał się w bójki, czy tego, że niektóre osoby z jego szkoły bały się go.  

Nie chciał, aby Eli się go bała. Była jego przyjaciółką.  

Tamtego dnia widział jej zaskoczenie. Strach. Było mu wstyd z tego powodu.  Nie wiedział co ma teraz zrobić. Janek namawiał go, żeby porozmawiał z Elą. Jakoś dojdą do porozumienia. Dadzą radę, ale on uważał, że wszystko zniszczył. Nie miał odwagi stanąć przed Elżbietą. Unikanie jej było łatwiejsze, nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że to nie jest wyjście.  

Żadne z przyjaciół nie wiedziało, jak czuje się to drugie. Wisząca między nimi zasłona niedopowiedzeń pogłębiała się każdego dnia. Nie dawała odetchnąć żadnemu z nich.  

Każde próbowało jakoś sobie z tym radzić. Chłopcy próbowali zająć się szkołą oraz treningami, a Eli wędrowała bez powodu po mieszkaniu. Kolejny dzień, który spędzała samotnie, nie wiedząc co ze sobą począć.  

We wtorek udało jej się rozłożyć pozytywkę i dowiedzieć się, że będzie potrzebowała pomocy specjalisty oraz nowych części. Zaniosła pozytywkę do znajomego zegarmistrza, który obiecał załatwić części i naprawić ją. Miała przyjść w przyszłym tygodniu ją odebrać. Tylko to było trochę długo. Nie chciała dziękować Faustowi za pomoc, oddając pozytywkę. Wtedy będzie się raczej przejmowała tym jak wyjaśnić skąd wie o pozytywne oraz dlaczego ją naprawiła.  

Musiała jakoś podziękować Faustowi za poniedziałkową pomoc. Mogła by coś upiec. Każdy lubi ciasta. Mogła by zrobić biszkopt i przełożyć go dżemem truskawkowym jaki dostali od jednej z ciotek. Mają chyba z pięć słoików. Zużycie jednego nie zrobi różnicy.  

Jak Elżbieta postanowiła tak zrobiła.  

… 

Może nie powinna jednak tego robić. To było nierozważne. Sama na własne życzenie pchała się w paszczę lwa. Im bliżej drzwi była tym zaczęła się zastanawiać, czy dobrze robi. Może to był błąd? 

 Przestępca zawsze wraca na miejsce zbrodni. Ona też wracała. Tylko tym razem z innymi intencjami.  

Może jednak źle robi? Może doktorek się domyśli?  

Tylko jak miałby to zrobić, skoro nie zostawili żadnych śladów wskazujących na nich. Jedyne co zostawili za sobą to zniszczenie kilkunastu przedmiotów.  

Jednak zdecydowała się. Powiedziała A, musi powiedzieć i B. Będzie co ma być. To tylko podziękowanie. Nie może dać się tak stłamsić. Wzięła głęboki wdech. Zamknęła oczy. Pozwoliła sobie się uspokoić.  

Potem otworzyła oczy i zapukała.  

Puk. Puk. Puk  

Nie czekała długo. Doktorek otworzył jej prawie natychmiast. Jednak tym razem nie dał się zaskoczyć. Zanim otworzył drzwi zerknął jeszcze przez judasza.  

Naprawdę musiał przyznać, że nie spodziewał się tutaj nastolatki. Nie widział powodu, aby tu przyszła. Może znowu coś się stało z jej matką?  

  - Czy Apolonia znowu zemdlała? - zapytał, udając zmartwionego Faust. Musi odgrywać swoją rolę. Niech wszyscy mają go za przyjaznego, troskliwego człowieka. Dzięki temu nie będzie miał kłopotów. Elżbieta przecząco pokręciła głową, jednak ta odpowiedź nie zadowoliła Henryka. Liczył na coś innego, w szczególności, że dziewczyna trzymała w rękach duże plastikowe pudełko. Nie mógł zaprzeczyć temu, że ciekawiła go jego zawartość. Przez ostatnie kilka dni przyglądał się dziewczynie bardziej niż zwykle. Jednak nie potrafił jej rozgryźć. Odciął ją od przyjaciół, ale wyglądało na to, że nie zrobiło to na niej tak dużego efektu jak się spodziewał. Liczył na podobną reakcję jak u pozostałej dwójki. Ciągłe podenerwowanie. Starają się być sami. Nie podchodzą do siebie.  

Kłótnia przyjaciół oraz wybuch Andrzeja były tym na co liczył Faust. Chłopak miał problemy z gniewem. Nietrudno było go rozchwiać oraz zasiać w nich wątpliwości.  

Mefistofeles w tej kwestii był nieodrodnym narzędziem do siania lęków czy wątpliwości. Tam coś szepnie, tu coś powie. Ludzie nawet nie zdają sobie sprawy z jego obecności. Myślą, że to ich własna myśl.  

Elżbieta niepewnie wysunęła przed siebie pudełko.  

Doktorek przez moment prawie spojrzał na nią podejrzliwie, jednak powstrzymał się. Udał większe zaskoczenie.  

   - To dla mnie? - zapytał niepewnie. Idiotą nie był. Od początku, gdy ją zobaczył, podejrzewał, że jest to jakaś forma podarunku dla niego. Najbardziej prawdopodobne zdawało mu się, że to forma podziękowania za ratunek jej matki.  

  - To podziękowanie za pomoc mojej matce - zamigała Elżbieta, uśmiechając się lekko.  

  - Bardzo dziękuję, ale zrobiłem to co musiałem - odrzekł łagodnie Faust. Robiło mu się niedobrze. Taka przesłodzona. Dziękować za takie coś? Każdy lekarz musiałby udzielić pomocy albo miałby kłopoty. A jemu nie widziało się uciekanie. W tym budynku było co najmniej kilka osób, które bez skrupułów, by na niego doniosły. Od tak. Bez powodu, aby tylko komuś wiodło się gorzej.  

On nie zamierzał pakować się w kłopoty z powodu głupiej nastolatki.  

Przyjął tort z udawanym uśmiechem, a następnie pożegnał dziewczynę. Widać, jak rozluźniła się, gdy odchodziła. Faust prychnął pod nosem, gdy zamknął drzwi.  

  - Jaka urocza dziewczyna, nieprawdaż? - powiedział lekko podśmiechując Mefistofeles, wychodząc z cienia Fausta. Mężczyzna spojrzał tylko na niego ostrym wzrokiem, a następnie otworzył pudełko. Na jego twarz wszedł grymas. Mefistofeles, który był wyższy od doktora o głowę, zajrzał mu przez ramię. - Ciasto - stwierdził z lekkim rozbawieniem demon, stając twarzą w twarz z lekarzem. - A ty przecież tak uwielbiasz słodycze. - Jego wypowiedź ociekała takim sarkazmem, że można byłoby wiadrami zbierać. Faust tym razem postanowił zignorować przytyki Mefistofelesa. Nie da satysfakcji temu demonowi. Ich potyczki muszą zaczekać. Mają ważniejsze sprawy na głowie. Faust podszedł do kosza, przy szafkach kuchennym. - Nie marnuj jedzenia! - krzyknął Mefistofeles, łapiąc ciasto zanim wpadło do śmietnika.  

Cała jego powaga oraz maska złowrogiego upadła natychmiast. Faust uśmiechnął złośliwie. Jedyna słabość wiekowego demona. Słodycze. Mefistofeles przeszedł obok Henryka, a następnie włożył ciasto do lodówki.  

   - Zostaw to ciasto. Mamy robotę do wykonania - rzekł Faust, biorąc swój płaszcz do ręki. Jednak nie mógł opanować tego złośliwego uśmieszku, który wszedł na jego twarz. Tym razem to jemu udało się sprowokować Mefistofelesa. Mógł być z siebie dumny.  

… 

Andrzej biegł na drugą stronę boiska. Roznosiły go emocje. Buzowały w nim od czasu kłótni z Eli. Nie potrafił sobie z tym poradzić. Ledwo wytrzymywał na zajęciach, aby nie wybuchnąć. Treningi piłki pozwalały mu się jakoś wyładować.   

Co z tego, że grał agresywniej niż zwykle? Był napastnikiem. Ich trener jak i nauczyciel w-f nigdy nie miał nic przeciwko jego agresywnej taktyce. Póki komuś czegoś nie zrobi albo sobie ma grać, jak chce. Wygrywanie meczy ma jednak swoje plusy.   

Spojrzał na chwilę za siebie, aby skontrolować, gdzie jest piłka. Miała go jego drużyna. Nawet jeśli to był trening nie miał zamiaru się oszczędzać. Podobnie myślała reszta.   

Andrzej uśmiechnął się zadziornie, gdy piłka jeden chłopak z drużyny podał mu piłkę. Przyjął podanie, a następnie pobiegł z piłką w stronę bramki.   

Wyminął przeciwnego obrońcę z łatwością. Nikt w drużynie nie stanowił dla niego wyzwania. Nikt w ostatnich meczach z innych szkół nie stanowił dla niego wyzwania. Trenował dużo. Zawsze przychodził pierwszy na trening – razem z Jankiem, który często protestował – i wychodził z nich ostatni.  

Andrzej uważał, że jeśli chce zostać zawodowym piłkarzem i zobaczyć kawałek świata to musi się starać bardziej niż inni. Musi pokazać, że jest najlepszy.  

Mimo tego, że był skupiony na grze i wydawać się mogło, że jedynym co teraz widzi to bramka kątem oka zauważył wysoką postać. Czarny płaszcz sięgający do kolan, mimo tego, że była połowa czerwca. Gorąco i parno.  

Andy nie zwróciłby na niego uwagi, gdyby nie jego włosy. Blond włosy postaci wyróżniały się w połączeniu z ciemnym płaszczem. Jego kryjówka też mu pomagała w ukryciu się przed niepożądanym wzrokiem. Trybuny. Duże drewniane trybuny.  

Chłopak by go nie zauważył, gdyby nie to, że… Sam nie potrafił określić, dlaczego.  

Poczuł jak po kręgosłupie przeszedł go dreszcz. Zgubił rytm. Miał problem z wzięciem oddechu, ale biegł dalej. Próbował wrócić myślami do treningu. Uspokoić oddech. Wyrównać go do biegu. 

 Wdech.  

Wydech. 

Miał wrażenie, że powietrze pali go w płucach. Dziwny dreszcz nie ustawał. Przesuwał się w dół jego ciała. Każdy krok. Coraz niżej, aż dreszcz dopadł jego prawej stopy. 

Gdy tylko dotknęła murawy poczuł szarpniecie. Jakby czyjeś dłonie przyszpiliły jego stopę do ziemi. Potem ostry ból. Jakby coś rozrywało jego stopę od środka. Upadł na lewy bark.  

Z trudem łapał powietrze. Miał wrażenie jakby jego płuca odmawiały współpracy. Coraz szybciej oddychał, wręcz dyszał. Do tego ten przeraźliwy ból w stopie.  

Zerknął na nią, a to co zobaczył spowodowało, że zbladł.  

Pierwszy raz w życiu był tak przerażony. Przez moment miał wrażenie, że to zwidy. Odbiło mu, ale widział to. Czuł to.  

Dwie czarne ręce. Wyglądały jakby pokryte smołą. Trzymały go kurczowo za stopę. Widział jak zacisnęły się mocniej, a ból pogłębił się. Chłopak odruchowo jęknął, próbując chwycić się za stopę.  

- Andy! – usłyszał gdzieś obok siebie. Potem poczuł rękę na ramieniu. – Andy! – znowu ktoś go zawołał.  

Tylko tym razem chłopak miał wrażenie, że ktoś mówił do niego zza szyby. Wszystko stawało się rozmazane. Bramka. Murawa. Postacie, które biegły w jego stronę. Chyba trener i koledzy z drużyny, ale Andrzej nie był pewny.  

Przeszedł go dreszcz. Przez głowę przebiegła jedna myśl.  

Spojrzał z powrotem resztką sił w kierunku trybun. Stał tam. Wyprostowany. Chłopak miał wrażenie, że mężczyzna się uśmiecha. Tylko jego jeszcze widział wyraźnie. Położył głowę na murawie, mając wrażenie jakby ważyła więcej niż zwykle. Przymknął na chwilę oczy. Gdy ponownie je otworzył przy trybunach już nikt nie stał.  

Potem nie widział już nic. Słyszał jedynie głosy, które mieszały się w niezrozumiałą plątaninę.  

On wiedział kto to zrobił.  

  - Faust – powiedział słabym głosem, zanim zemdlał.  

Janek patrzył jak jego przyjaciel odpływa. Widział jak po prostu biegł, a potem nagle upadł. A teraz to.  

Jan spojrzał w miejsce, w które zaledwie chwilę temu wpatrywał się jego przyjaciel.  

Mimo, że doktorka już tam nie było Jan wiedział. Wiedział, że to jego sprawka. Domyślił się, że zadarli z osobą, z którą lepiej nie zadzierać. 




Wcześniejsze rozdziały:

Niemy głos (1) / Dominika Danieluk

Niemy głos (2) / Dominika Danieluk

Niemy głos (3) / Dominika Danieluk

Niemy głos (4) / Dominika Danieluk

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation