Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Niemy głos (4) / Dominika Danieluk

Eli zwykle lubiła poniedziałki w przeciwieństwie do niektórych ludzi. Nawet jeśli kończył się leniwy weekend, a zaczynał nowy tydzień. Jej poniedziałek wyglądał podobnie.  

Rano zwykle jechała tramwajem dwa przystanki. Kiedyś, gdy była zdrowa jechała z chłopakami cztery przystanki w stronę centrum. Potem to się zmieniło. Myślała, że sama będzie chodzić do szkoły. Jednak chłopcy nigdy nie pozwolili jej iść samej. Odprowadzali ją pod same drzwi jej placówki. Nie pozwalali, aby czuła, że coś się zmieniło. Nawet jeśli przez nią spóźniali się na zajęcia.  

Przeważnie Janek pukał do jej mieszkania, dopóki jej matka – Apolonia – nie wpuszczała go lekko zdenerwowana do środka, przerywając poranne przygotowania do szkoły. Chłopak zwykle roześmiany wchodził do mieszkania, podając Apolonii klucze do mieszkania, gdy wychodziła w biegu.  

Zwykle wtedy Eli szła z Janem do Andrzeja, który już czekał na nich na placu.  

Teraz było inaczej. Nikt nie pukał do drzwi. Nie próbował się wprosić na śniadanie. Jednak rodzice Elżbiety nie zauważyli tego. Rano byli zbyt zabiegani, aby zobaczyć niemrawy nastrój ich córki.  

Eli westchnęła tylko. Schodząc schodami czuła się naprawdę dziwnie. Spokojnie. Cicho. Janek nie opowiadał jej co będą robić na treningach, czy zastanawiał się, czy zrobił zadania domowe. Andrzej nie popędzał ich na dziedzińcu na tramwaj, na który zawsze ledwo dążyli.  

Teraz tak nie było. Nikt na nią nie czekał. Andrzej nie biegł przodem. Nie stanął w drzwiach, aby ona i Janek zdążyli wejść. Chociaż nigdy nie było to konieczne. Motorniczy znał ich od lat i zawsze czekał chwilę, aż wejdą.  

Tym razem tramwaj odjechał.  

Elżbieta westchnęła ciężko. Pierwszy raz od dawna uznała poniedziałek za naprawdę zły dzień.  

Reszta dnia mimo porannej odmiany minęła Eli normalnie. Lekcje skończyły się jak zawsze po dwunastej. Samotny spacer do kamienicy również był rutyną. Tylko dzisiaj jakoś droga strasznie jej si dłużyła. Zwykle wykorzystywała ten czas na nacieszenie się spokojem od swoich przyjaciół, którzy rzadko kiedy siedzieli cicho.  

Dzisiaj towarzysząca jej na ramieniu cisza doprowadzała ja na skraj obłędu. W szkole nie potrafiła myśleć o niczym innym jak tylko o Janku i Andrzeju. Nigdy się tak przy niej nie zachowywali. Zaskoczyło to ją i trochę przeraziło. Nie znała ich od tej strony. Zaczęła się zastanawiać, kiedy przestali być przy niej sobą. A może nigdy nie byli? Może tylko dlaczego, że chodzili razem do klasy i mieszkali w jednym bloku stali się przyjaciółmi?  

Może jej niepełnosprawność sprawiła, że po prostu było im jej żal. Nie chodzili już w końcu do jednej klasy. Nie plotkowali na lekcjach, czy nie lądowali wspólne na dywaniku u dyrektora z powodu teorii Janka. Może znaleźli sobie kogoś na jej miejsce, tylko z żalu nigdy jej nie uświadomili? Może oni już nie traktują jej jak przyjaciółki? Może jest dla nich tylko problemem? Osobą, która zawraca im głowę, a oni z grzeczności to znoszą?  

Te myśli krążyli jej po głowie od rana. Nie dawały wytchnienia. Lęki, które ukrywała głęboko w sercu zaczęły wychodzić na wierzch. Nie potrafiła sobie z nimi poradzić.  

Nie miała też kogo spytać o radę w tej kwestii. W jej starej szkole nie było klasy dla osób z niepełnosprawnościami. Dlatego jej rodzice poszukali takiej szkoły, która posiada klasę dla osób posługujących się językiem migowym. Jednak mimo przebywania z ludźmi w podobnej sytuacji jak ona nigdy nie mogła się z nimi zaprzyjaźnić.  

To było coś z czego Elżbieta nie zdawała sobie sprawy. Nie mogła zaprzyjaźnić się z innymi osoba niedosłyszącymi przez samą siebie. Nieświadomie odpychała ich od siebie. Powodem było to, że gdyby zaczęła się z nimi przyjaźnić boleśnie uświadomiłaby sobie, że nigdy nie będzie tak jak dawniej. Coś dziwne było to rozumowanie, jednak dla podświadomości Eli miało ono sens. Zmusiłoby ją do zaakceptowania rzeczywistości, której nie chce.  

Elżbieta westchnęła tylko wychodząc z tramwaju. Naprawdę to nie był jej dzień. Nawet jeśli nie stało się dzisiaj nic złego. Pierwszy raz od dawna czuła się przytłoczona, albo zawsze tak było tylko pierwszy raz zwróciła na to uwagę?  

Jej dość ponure rozmyślania przerwał Doktor Faust, a raczej to, że dziewczyna zobaczyła go wynoszącego śmieci. Jak oparzona schowała się za ścianą przystanku tramwajowego. W sumie sama nie była pewna, dlaczego się tak zachowała. Może wina za uczynki jakie popełniła była większa niż jej się zdawało?  

Bacznie przyglądała, jak doktorek idzie z czarnym workiem w jednej ręce, a w drugiej trzymał jakieś pudełko, przyciśnięte do piersi. Eli zastanawiała się, czy są to może jeszcze śmieci po ich dewastacji. Jednak trochę już czasu minęło, więc uznała, że raczej powinien doktorek już sobie poradzić z bałaganem jaki narobili.  

Niby Elżbieta mogła się nie chować. Mogła przejść obok doktorka, jak gdyby nigdy nic. Przecież nie wiedział kto to zrobił? 

Jednak strach kazał jej się schować i czekać. Sama nie była pewna na co. Przyglądała się jak Faust wyrzuca śmieci, co było dziwne lekko to ujmując. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, czy z jej głową jej wszystko w porządku.  

Wzięła głęboki wdech, próbując w ten sposób dodać sobie odwagi. Jednak zanim zrobiła pierwszy krok, spostrzegła, jak Faust wyjmuje z kartonowego pudełka drewnianą skrzyneczkę.  

Mężczyzna bacznie się jej przyglądał, jednak Eli nie była w stanie zobaczyć z jakim żalem i tęsknotą ją oglądał. Została dawno temu na zamówienie przez pewnego zegarmistrza z Genewy. Nie była jakaś ekstrawagancka. Prosta pozytywka z drewna, ręcznie nakręcana. Jedyną rzeczą na jaką sobie pozwolił to małe złote gwiazdki wygrawerowane na dolnej części pokrywki oraz złota blaszka z imieniem jego dziecka.  

Nawet jeśli Małgorzata jej go nie nadała to on to zrobił. Co prawda nie urządził dziecku pogrzebu, ale uznał, że powinno mieć chociaż imię. Lucyna. Sam do końca nie był pewien, dlaczego takie imię wybrał. Ale według niego po prostu pasowało i to starczyło.  

Jedyna pamiątka jaką postanowił sobie zostawić. Złota blaszka z jej imieniem. Tylko to postanowił zatrzymać po tym jak pewna zgraja bezczelnych dzieciaków wtargnęła do jego domu. Na samo wspomnienie tego dnia znowu poczuł jak się w nim gotuje. On tak łatwo nie wybacza, chociaż może by to zrobił. gdyby nie zniszczyli pozytywki. Podręczyłby ich trochę, a potem odpuścił. Lecz teraz odbierze im to co najcenniejsze. Bez wahania.  

Spojrzał jeszcze ostatni raz na pozytywkę, po czym włożył ją z powrotem do kartonowego pudełka i wyrzucił.  

Musiał przyznać, że zaczął robić się trochę sentymentalny.  

Elżbieta przyglądała mu się uważnie. Zaciekawiło ją czym było to drewniane pudełko oraz czym było. Widziała wyraźnie, że mężczyzna był jakąś przywiązany to tego przedmiotu. Wyszła za ściany przystanku dopiero jak Faust zniknął na w głębi kamienicy.  

Dopiero wtedy poczuła się wystarczająco bezpiecznie, aby wyjść i przyjrzeć się drewnianemu pudełku. Na szczęście leżało na wierzchu, więc Eli nie miała problemu z wyciągnięciem go.  

Zorientowała się, że jest to pozytywka. Cała zniszczona. Pokrywka miała pęknięte zawiasy, jedna z bocznych ścianek był oberwana. Muzyka również nie grała. Eli poczuła kolejną falę wstydu.  

To oni to zniszczyli. Jest tego pewna. Musiał leżeć gdzieś w gabinecie, który ucierpiał najbardziej podczas ich eskapady. Zniszczyli coś naprawdę drogiego dla doktorka w imię czego?  

Plotek? Teorii bez dowodów? 

Eli czuła jak ciężar na jej barkach przybiera na wadze. Musi to jakoś naprawić. Z tego co pamiętała w pudłach zostawionych w piwnicy są jeszcze rzeczy jej dziadka. Powinny być tam jego stare narzędzia. Może da radę to naprawić. Przyglądała się jak dziadek naprawiał zegarki i coś tam wie. Jeśli ją to przerośnie to zaniesie pozytywkę do naprawy.  

Elżbieta uznała, że szybko zaniesie plecak do mieszkania i weźmie klucze do piwnicy. Powinny wisieć na ścianie. Mało kto z nich korzysta, więc mimo zapewnień jej matki, że niedługo wyrzuci “graty” z piwnicy od pięciu lat nic się nie zmieniło. Przez swojej zapracowanie Apolonia nie mogła znaleźć czasu na zajmowanie się domem tak jak chciała. Część jej obowiązków spadło na Eli, czy tego chciała czy nie.  

Nastolatka przeskoczyła ostatnie kilka stopni, trzymając ramię plecaka, aby się nie zsunęło. Będąc już na korytarzu kilka kroków od swojego mieszkania zauważyła, że drzwi są lekko uchylone.  

Zaskoczyło ją to. Nikt o tej porze nie powinien być w domu. Ona też nie zostawiła otwartych drzwi jak wychodziła z domu. Pamiętała dokładnie jak przekręciła klucz.  

W pierwszej chwili pomyślała o włamaniu, ale odrzuciła tę myśl. Nikt by się nie włamywał w biały dzień. Do tego naprzeciw nich mieszkał Stary Henryk. Jeśli zobaczyłby coś podejrzanego w ciągu dnia zadzwonił by na policję. Dziadunio miał niezłą paranoję na temat sowieckich szpiegów.  

To głównie przez niego Eli i jej przyjaciele czekali do wieczora, aż dziadunio pójdzie spać zanim wymknęli się w zeszłą niedzielę do mieszkania Fausta.  

Jednak uchylone drzwi nie były czymś normalnym. Chwyciła klamkę ostrożnie otwierając drzwi. Może któreś z jej rodziców wpadło na chwilę do mieszkania i nie zamknęli drzwi. To już było bardziej prawdopodobne.  

Kilka razy już się tak zdarzyło.  

Elżbieta położyła swój plecak na komodzie w przedsionku. Wzięła klucze do piwnicy wiszące na haczyku. Tylko coś jej się nie zgadzało. Swoje klucze miała w kieszeni. Kluczy jej ojca nie było. Ale wisiały klucze jej matki.  

To już było niecodzienne. Co jej matka mogła robić tak wcześnie w domu? W poniedziałki wracała dopiero o szesnastej. To było za wcześnie. Po za tym na pewno nie zostawiłaby drzwi otwartych.  

Może przed chwilą weszła i nie zamknęła drzwi? To powoli zaczęło być niepokojące. Eli odłożyła klucze na komodę, zmierzając w stronę salonu. Odgradzały ją drzwi, które dzieliły salon oraz przedsionek. Również były lekko uchylone, jednak one zawsze tak były. Nie domykały się do końca.  

Elżbieta z pewną obawą podeszła do nich. Chwyciła klamkę, a następnie powoli pchnęła drzwi. Zaskrzypiały przerywając ciszę jak panowała w pokoju.  

Elżbieta miała ochotę krzyknąć. Wzięła powietrze do płuc, jednak z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Poczuła, jak robi jej się gorąco. Co miała zrobić?  

Na podłodze w salonie leżała jej matka. Nie ruszała się. Eli zaczęła coraz szybciej oddychać. Czuła, że za chwilę spanikuje. Ale nie może. Nie teraz.  

Jedyne co przyszło jej w tej chwili na myśl to doktor Faust. Jest w domu. On jakoś pomoże. Szybko wybiegła z mieszkania. W tym całym stresie zapomniała o poczuciu winy jaki czuła wobec Henryka Fausta.  

Liczyła się tylko jej matka. Eli w kilka chwil pojawiła się pod drzwiami Fausta. Prawie wywróciła się zatrzymując się pod drzwiami doktorka. Nie zauważyła nawet jak jakaś ciotka zaniepokojona bieganiną na korytarzu wyjrzała.  

Lekko zmartwiona patrzyła jak Eli bez opamiętania waliła pięścią w drzwi. Słychać było jak w mieszkaniu zdenerwowany Faust coś krzyczy. Może przeklinał? Może kazał przestać? Trudno powiedzieć. Ściany wygłuszały jego krzyki.  

Drzwi otworzyły się z hukiem.  

 - Przestań walić w te drzwi, za chwilę... - zaczął dość agresywnie Faust. Ktoś walił w jego drzwi. Pewnie jakiś niewychowany mały gnojek, któremu drzazga wlazła w palec. Jednak, gdy zobaczył Elżbietę. Zapłakaną. Roztrzęsioną. Zwątpił. Ona była ostatnią osobą jakiej się tutaj spodziewał.  

Pierwszy raz od dawna nie wiedział, czego dziewczyna może tu szukać. Wątpił, aby przyszła go przeprosił. Ta trójka według niego nie miała wystarczająco godności, aby wyrazić skruchę. Lecz pojawienie się tego “dziecka” tutaj musiało coś zwiastować.  

Eli od razu jak go zobaczyła zaczęła migać. Jednak robiła to zbyt szybko. Z tego zdenerwowania nawet nie pomyślała, że Faust może nie znać języka migowego. Jednak na szczęście dla niej Henryk miał w swoim długim życiu do czynienia z tym językiem.  

Tempo w jakim migała Elżbieta było nawet zbyt szybkie dla Fausta. Zrozumiał jedynie kilka słów. Salon. Mama. Podłoga. Niewiele mu to dało. Ale zrozumiał, że skoro dziewczyna przyszła do niego jej matka wymagała pomocy medycznej. Tylko musiał wiedzieć coś więcej.  

Mimo wszystko był lekarzem, a na korytarzu pojawiły się kolejne dwie osoby. Musi grać pozory, nawet jeśli uważa, że dziewczyna nie zasługuje na jego pomoc.  

Faust chwycił dziewczynę za dłonie, patrząc jej prosto w oczy. 

 - Wolniej. Co stało się twojej mamie? - powiedział spokojnym, pełnym rezerwy głosem. Używał go zawsze, gdy mówił do pacjentów. Przed laty zauważył, że lepiej go wtedy odbierają. Powstaje mniej plotek niż gdy jest sarkastyczny czy cyniczny.  

Elżbieta nie mogła wytrzymać. Nie zastanawiała się, czy mężczyzna ją rozumie czy nie. Jej matka potrzebowała natychmiastowej pomocy. Bez zastanowienia chwyciła obiema rękami Fausta za nadgarstek i pociągnęła w stronę swojego mieszkania.  

Nie zwróciła specjalnie uwagi na to, że pociągnięcie mężczyzny poszło jej o wiele za łatwo. Nie spostrzegła wielkiego zdziwienia na twarzy Henryka, które zniknęło zaledwie po paru krokach.  

Niewiele czasu zajęło im znalezienie się w mieszkaniu Elżbiety. Faust zrozumiał, dlaczego nastolatka była taka roztrzęsiona. Apolonia leżała nieprzytomna na ziemi w salonie. Faust podszedł do niej, a przerażona Eli tylko wszystko obserwowała. Nie wiedziała, jak ma się zachować, więc liczyła na to, że Faust wszystkim się zajmie.  

Mężczyzna uklęknął przy kobiecie. Leżała na dywanie niedaleko fotela. Faust uznał, że zakręciło jej się w głowie i pewnie miała zamiar usiąść na fotelu. To wyjaśniało, dlaczego leżała przy nim. Na szczęście nie widział nigdzie krwi, więc nie rozbiła sobie o nic głowy, chociaż i tak nie mógł wykluczyć jej urazu.  

Mimo tego, że kobieta leżała na boku, wyraźnie widział jak klatka piersiowa Apoloni unosi się w górę i w dół. Dobre z tego, że oddychała. Drogi oddechowe musiały być czyste. Tyle z tego dobrego, że nie zapowiadało, aby jej życie w najbliższym czasie było zagrożone.  

Jednak nie mógł wykluczać tego, że kobieta doznała urazu głowy. Nie był też pewien jak długo kobieta była nieprzytomna. Mogła zemdleć równie dobrze kilka minut temu i za chwilę sama się obudzi. Mówił coś do niej, potrząsał ramionami, ale kobieta nie reagowała.  

Ale nie wiedział. Musiał jako lekarz brać pod uwagę ten gorszy scenariusz. Udzielił jej pierwszej pomocy. Jej funkcje życiowe były w normie, więc powinien zadzwonić po karetkę. Tylko to spowodowałoby większe zamieszanie. Protokoły i inne papiery jakie by się pojawiły. Najprawdopodobniej zostałaby też zawieziona do jego szpitala. W końcu był najbliżej.  

Za dużo zamieszania wokół niego i tak teraz będzie musiał tłumaczyć się sąsiadom. Mógłby użyć czarnej magii. Tylko dzieciak by coś zauważył. Musi się jej jakoś pozbyć. Gdyby to było zwykłe omdlenie już dawno by się obudziła. To coś poważniejszego.  

Faust ponownie przyjrzał się kobiecie. Czy czasem jej usta nie sinieją?  

Musi się stąd pozbyć tego dzieciaka. Jak ta baba mu zejdzie będzie jeszcze gorzej. 

  - W przedsionku została moja torba lekarska! Przynieś ją! - krzyknął na dziewczynę Faust.  

Jego ostry, a zarazem poważny głos spowodował, że Eli natychmiast wyrwała się ze stanu zawieszenia. Pokiwała tylko głową i wybiegła ze swojego mieszkania. Na korytarzu pojawiło się już kilka osób lekko zaniepokojonych bądź zdenerwowanych bieganiną na korytarzach.  

Jednak wszyscy przyglądali się w konsternacji biegnącej Eli. Niecodzienne to dla nich zjawisko, aby dziewczyna się tak zachowywała. Zwykle to jej przyjaciele wygłupiali się w taki sposób. Nikt jakoś nie pomyślał, że może to mieć związek z znajdującym się w jej mieszkaniu doktorem Faustem. Tylko jedna z sąsiadek zobaczyła, jak jest ciągnięty przez nastolatkę. Ale nie potrafiła skojarzyć w jakim celu.  

W tym czasie Faust miał wreszcie wolną rękę. Nikt nie miał możliwości zobaczenia co robi w mieszkaniu, ponieważ gdy Eli wybiegła Mefistofeles skryty w cieniu zamknął drzwi. Cóż mimo wszystko jemu też zależało, aby ich nie odkryto.  

Teraz spokojnym krokiem udał się w kierunku swojego pana, którego ręce pokryły się czernią, podobnie jak oczy. Szeptał coś cicho pod nosem po łacinie. Nie sprawiłoby mu to trudności odgadnięcia o czym Faust szepcze, ale to teraz nie była jego sprawa.  

To doktorek miał pecha i akurat był w domu. A może raczej szczęście?  

Demon widząc nietęgą minę doktorka zrozumiał, że stan kobiety wyglądał na poważniejszy niż początkowo zakładał. Ciche przekleństwo lekarza utwierdziło w tym diabła oraz większy ubytek jego mocy. W końcu to od niego, Mefistofelesa, Faust czerpał swoje moce.  

Jednak dalej był to ułamek tego co Mefistofeles posiadał. Przechadzał się spokojnie po pomieszczeniu, a obok niego Henryk walczył o życie tej kobiety.  

   - Jakie to ironiczne, nie uważasz? - zapytał z sarkazmem Mefistofeles, nachylając się nad Faustem. Doktor naprawdę musiał skupić się na leczeniu kobiety. Apolonia była przemęczona, a do tego nastąpiło do zwężenia tętnic szyjnych. Powodem utraty przytomności u kobiety był napad niedokrwienny mózgu. W tej sytuacji mogła umrzeć w każdej chwili. Zaniedbała tak swoje zdrowie, że nabawiła się miażdżycy tętnic szyjnych. Elżbieta mogła się tu pojawić w każdej chwili, a jakby tego było mało demon znowu się nim zabawiał. - Pragniesz ukarać tę dziewczynę, a ratujesz jej matkę - Henryk starał się ignorować Mefistofelesa, chociaż wiedział, że ma rację. Chciał ukarać dziewczynę, ale nie chciał zwracać przy tym na siebie zbytecznej uwagi. Teraz Henryk musi się skupić. Ma niewiele czasu na stabilizację blaszki miażdżycowej. Przynajmniej na tyle, aby przez kilka tygodni nic podobnego się nie wydarzyło. - Albo tylko przedłużasz jej cierpienia - skwitował Mefistofeles. Trochę go już zaczęło nudzić to drażnienie się z Faustem. Jakoś nie przynosiło efektu. Liczył na to, że wyprowadzi swego pana z równowagi. Byłoby odrobinę ciekawiej, jednak od pewnego czasu Faust coraz lepiej radził sobie z jego kąśliwościami. - Pośpiesz się. - Powiedział jeszcze Mefistofeles, zanim zniknął w cieniu swego pana.  

Faust wiedział, że za chwilę w drzwiach pojawi się Elżbieta inaczej demon nie schowałby się. Na szczęście udało mu się już zaradzić najgorszemu. Ustabilizował jej stan, więc wszystko jej w porządku.  

Odetchnął z ulgą, gdy kobieta zaczęła się wiercić.  Z jego oczu jak i dłoni zeszła czerń. Dokładnie po tym jak wrócił do normalności Apolonia otworzyła oczy. Lekko zdezorientowana, nie wiedząc co się dzieje.  

Faust po krótce powiedział jej, że zemdlała. Pomógł wstać kobiecie oraz usiąść na fotelu. Gdy Apolonia opowiadała co się stało - zapomniała jednego podręcznika z domu, a miała okienko. Pomyślała, że weźmie książkę i wróci do szkoły, jednak nagle zakręciło jej się w głowie, a potem już nic nie pamięta.  - weszła, a raczej wbiegła zapłakana Eli z torbą Fausta w rękach.  

Elżbieta jak zobaczyła swoją matkę, przytomną poczuła, jak ogarnia ja ulga. Już trochę spokojniejsza podobała Faustowi torbę. Wyjął z niej małą latarkę, a potem zaczął badań matkę Eli.  

 - Ma pani mdłości? - odpowiedź była oczywista, ale musiał zgrywać pozory.  

 - Nie - odpowiedziała słabo Apollonia.  

 - Odruchy w normie - skomentował Faust, kończąc badanie. - Ale radziłbym Pani odwiedzić lekarz rodzinnego - dodał powoli, wstając z kanapy. - Wygląda to na zwykłe przepracowanie, ale warto zrobić dodatkowe badania - powiedział spokojnie.  

Elżbieta spojrzała z lekkim lękiem na matkę. Apolonia oderwała wzrok od córki, która od wejścia trzymała ją za rękę.  

 - Dobrze - powiedziała Apolonia lekko się uśmiechając. Nie mogła wyglądać na słabą przy córce. Musi pokazać, że wszystko jest porządku, nawet jeśli czuje się naprawdę zmęczona. Będzie musiała jeszcze zadzwonić do szkoły i usprawiedliwić swoją nieobecność. Może weźmie kilka dni wolnego? Jednak szybko odrzuciła tę myśl. Nie może sobie na to pozwolić. Z mężem udało im się prawie zebrać całą sumę na operację dla ich córki. Eli o tym nie wie, bo nie chcieli robić jej nadziei jeśli by się nie udało. Jeszcze tylko pół roku. - Bardzo panu dziękuję.  

 - Każdy by to zrobił - powiedział Faust. Oczywiście, że kłamał. Znał ludzi od dziesiątek lat. Na palcach jednej dłoni mógł zliczyć prawdziwie dobre osoby jakie spotkał. On nie należał to takich osób. One również nie. Zrobił to tylko, aby uniknąć kłopotów.  

Właśnie wychodził, gdy Eli chwyciła go za rękaw. Faust odwrócił się, jednak udało mu się zachować kamienną twarz. Przy tej dziewczynie musi uważać. Nie jest typową wyszczekaną nastolatką. Potrafi być nieprzewidywalna albo od początku źle ją ocenił. Nie da się jej zaskoczyć. Przy niej musi spodziewać się wszystkiego, dopóki nie dowie się więcej na jej temat. Musi poznać jej słaby punkt. Na razie zobaczył, jak zareagowała na matkę. Jednak to mogła być zwykła troska. Wiele osób posiada o wiele cenniejsze rzeczy niż relacje rodzinne. Słabe punkty tych dwóch chłopaków już znalazł.  

Tylko ta dziewczyna... 

Uważnie przyglądał się nastolatce, która wyraźnie speszona widocznie zaczepiła go pod wpływem impulsu. Już chciał się odwrócić, jednak Eli go powstrzymała.  

Bardzo dziękuję za pomoc mojej mamie - zamigała powoli Elżbieta. Ręce strasznie jej się trzęsły. Widział, że była jeszcze rozemocjonowana. - Czy mogę się jakoś odwdzięczyć?  

- Później wyrównamy rachunki - uśmiechnął się Henryk, a następnie opuścił mieszkanie.  

Tak łatwo udobruchać się nie da. Każdy kto zajdzie mu za skórę musi zapłacić. Zobaczył też ciekawą furtkę. Dziewczyna czuje się zobowiązana czy winna? Druga kwestia jakoś mało go interesuje. Nie omieszka nie wykorzystać uczuć dziewczyny.




Wcześniejsze rozdziały:

Niemy głos (1) / Dominika Danieluk

Niemy głos (2) / Dominika Danieluk 

Niemy głos (3) / Dominika Danieluk

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation