Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Zęby dęba stają – czyli o weterynarzu, kobyłce i gastroskopii / Oliwia Wachna

 

 

Tekst zawiera opisy uznawane przez niektórych odbiorców za drastyczne.
Osoby szczególnie wrażliwe na tematy związane z biologią
powinny o tym wiedzieć przed rozpoczęciem lektury.

 

16.11

            Madame dwa razy mi się wyrwała przy sprowadzaniu z padoku. Za pierwszym razem po prostu nagle się szarpnęła i odbiegła na pole. Może się wystraszyła? Nie uciekła daleko. Stanęła przy następnym stadzie, tylko z drugiej strony ogrodzenia. Jak gdyby nigdy nic zaczęła skubać soczystą trawę. Widziałam te zazdrosne spojrzenia wałachów. Najlepsza zielonka rośnie poza padokiem przecież. Podeszłam do klaczy od boku, mówiłam do niej spokojnym głosem i wzięłam uwiąz do ręki. Skierowałyśmy się z powrotem na ścieżkę prowadzącą do stajni. Ale kobyła wcale nie miała zamiaru wracać. Za drugim razem bez ostrzeżenia wspięła się na tylne nogi. Zobaczyłam tylko jej przednie kopyta nad głową. Trzeciej próby nie było. Zadzwoniłam do Olgi i powiedziałam, że klacz ucieka. „Będę za dwadzieścia minut”, usłyszałam. Po stajni krążyły już historie o spektakularnych dezercjach czworonożnej damy, jednak nigdy mi się to nie zdarzyło. Aż do tej pory. Zaczekałam na pana Marcina. Przy jego pomocy kobyłka ostatecznie wróciła do boksu, choć też próbowała się wyrwać. Drugi stajenny miał jednak więcej krzepy ode mnie i zdołał utrzymać niepokorną Madame. Brawa dla tego pana.

            Ferrero, nasz książę derek, tak się kręcił przy przebieraniu, że mnie nadepnął. Niezbyt mocno, ale nadepnął. Który palec oberwał? Nietrudno zgadnąć. Jeszcze się dobrze nie zagoił po ostatnim zmiażdżeniu. Paznokieć dalej mi nie odrósł. Na szczęście Ferrero zabrał nogę. Sam z siebie, nawet nie musiałam go przesuwać. Tak jakby wyczuł miękką tkankę pod kopytem i chciał się zreflektować. To jest koń!

            Właśnie kończyłam dawać obiad w drugiej stajni, kiedy do środka wszedł jakiś mężczyzna. Myślałam, że to pan Marcin, ale nie. Nie był właścicielem żadnego z koni. Nie widziałam go tu wcześniej. Był dość schludnie ubrany, nie licząc tego ruskiego kaszkietu naciągniętego na same oczy. Nie przywitał się. Milczał. I zaczął powoli iść w moją stronę. Dzielił nas tylko wąski korytarz stajni i taczka z owsem. Odezwałam się pierwsza.

            – Dzień dobry.

            – Dzień dobry. To który konik na tarnikowanie?

            Jasne, weterynarz. Wiedziałam tylko o dzisiejszej gastroskopii, ale po krótkim telefonie miałam już esemesa z pełnym rozkładem jazdy: Czardasz – konsultacja kowalska przed kuciem, Regalito – badanie krwi i tarnikowanie, Pretty Woman i bohaterka dnia dzisiejszego, Madame – też do dentysty, a Bacille oczywiście na gastroskopię w związku z wrzodami. Szkoda mi go, nie jadł od wczoraj. A jak na mnie rżał, żeby dać mu pudełko... weterynarz zapytał, czy może poprosić o pomoc przy podprowadzaniu koni. W praktyce oznaczało to jedno; nie zdążę już dzisiaj pojeździć. Ale odmówić...? Recytowałam imiona pacjentów, dane właścicieli, potrzeby zabiegu. Przed rozpoczęciem leczenia należy podać zwierzęciu środki znieczulające i uspokajające; wiem, że to żadne odkrycie dla opiekunów koni. Czemu? Czterysta kilo to nie szczeniaczek, chwila i wisisz na ścianie. Wchodziliśmy z panem doktorem do boksów, ja zakładałam kantary i trzymałam konie, a on robił im zastrzyki. Proces nazywa się sedacja. Koń prawie natychmiast po otrzymaniu zastrzyku robi się senny. Mruży powieki, opuszcza głowę, a koordynacja jego ruchów wyraźnie spada. Po chwili można go wyprowadzić z boksu na stanowisko przygotowane do zabiegu. Niektóre konie wręcz wloką nogi za sobą i nie jest to literacka metafora. Po prostu ciągną kopytami po ziemi, jakby były zbyt ciężkie, by mogły je normalnie podnieść i na nich stanąć. Ale i tak najlepiej wygląda sam zabieg dentystyczny.

            Ustawiamy konia na stanowisku, rozpinamy kantar i ściągamy go na szyję. Niektórzy nie ściągają, bo przywiązują do niego liny i podwieszają końskie głowy do góry. Przed przystąpieniem do tarnikowania weterynarz opłukuje pysk zwierzęcia wodą z ogromnej strzykawki. A woda wypływa z pyska do podstawionego wcześniej wiadra, albo i nie, jeśli nie trafi. No i co, no i zaczyna się seans godny miana thrillera; w roli głównej bezwładne, półtonowe cielsko. Lekarz kładzie głowę konia na specjalnej podporze w kształcie mównicy o miękkim blacie. Zakłada rumakowi na głowę metalowy rozwieracz, zapinany rzemieniami na nosie i za uszami – jak pasek potyliczny i nachrapnik w typowym ogłowiu. Rozkręca rozwieracz, a koń otwiera szeroko pysk. Weterynarz zakłada swój zestaw małego górnika, w skład którego wchodzą uprząż do trzymania sprzętu, światełko na czoło, rękawice. Bierze też do ręki tarnik i wkłada go do końskiego pyska. Przyrząd można śmiało porównać do małej piły z okrągłą tarczą na długim wysięgniku. Różnica dźwięku między tarnikiem a piłą elektryczną nie jest diametralna. Zapach z kolei przypomina ten, który można wyczuć podczas własnej wizyty na fotelu stomatologicznym; jest wilgotny i nieświeży. Nie przeszkadza jednak lekarzowi przy wyborze obiadu, właśnie go zamawia. Czemu przerwa między pacjentami miałaby się zmarnować? Przy okazji można usłyszeć też niejedną historię...

            – Jak studenci uczą się tarnikowania? Asystują weterynarzom przy pracy, są jakieś modele?

            – Ci ze starszych roczników pomagają przy żywych zwierzętach. Ale na początku ćwiczą na głowach z rzeźni. Mój znajomy pojechał kiedyś na szkolenie do Wielkiej Brytanii i opowiadał, że zdarzył im się przykry wypadek. W sali był mentor i uczniowie, mieli tam właśnie taką głowę do ćwiczeń i przy niej pracowali, nie? No, tylko niestety drzwi od sali były otwarte i przyjechała jakaś kobieta, zupełnie niezwiązana z weterynarią. Nie wiem, jak ona tam w ogóle trafiła. Ale jak zajrzała do środka, do tej sali, to zdążyła tylko krzyknąć: „Mój Benny!”. I straciła przytomność. Poznała głowę swojego konia. Podobno nie mogli jej dobudzić, o mało co nie dostała zawału. Od tamtej pory obowiązkowo ściągają skórę z każdej głowy, jaka przyjedzie z rzeźni. Ale kto się spodziewał?

            Przyjechała Olga. Żartowała, że Madame dostanie te zęby w nagrodę za uciekanie. Po skończonym zabiegu sama odprowadziła kobyłkę do boksu i się nią zaopiekowała; przywiązała ją za kantar i czekała, aż trochę się ocknie. Po tarnikowaniu koń nie powinien jeść przez jakiś czas. Tymczasem opiekunka Czardasza zrezygnowała z konsultacji. Stwierdziła, że nie zdąży dojechać na czas, a chciałaby przy tym być. Nie ma problemu, siwek został w boksie. Potem przyszła pora na Bacille'a i jego gastroskopię. Tutaj już nie asystowałam, tylko patrzyłam. Nigdy nie przechodziłam tego badania. Nie powiem, że żałuję. Po podaniu znieczulenia gniady wałach został wyprowadzony na korytarz, gdzie weterynarz przygotował już następne stanowisko. Wiktoria musiała podtrzymywać głowę swojego pieszczocha, bo prawie całkiem odleciał. Lekarz natomiast chwycił wziernik i zaczął go delikatnie wprowadzać w nozdrza konia. Dla amatora (pozdrawiam) wziernik ma postać kamery na długim gumowym wężyku z lampką, którą powoli przesuwa się coraz dalej, przez przełyk, aż do żołądka. Hektolitry śluzu i śliny na tle festiwalu odcieni różowej palety – tak wyglądało wnętrze końskiego ciała na ekranie. Prawie nie dramatyzuję. Gdy kamera znalazła się już w żołądku Bacille'a, weterynarz zaczął komentować obraz. Dzięki zmianie paszy i podawaniu leków wałach zszedł z zaawansowanego owrzodzenia czwartego stopnia na drugi. Po rozległych ranach we wnętrzu organu zostały już tylko w zasadzie plamy w ciemniejszym odcieniu różu. Specjalista zalecił przedłużenie terapii o kilka tygodni i jeszcze jedną kontrolę, jeśli się nie mylę. Trzeba było zobaczyć tę ulgę na twarzy Wiktorii po wyciągnięciu wężyka z chrap wierzchowca. Jakby to ona brała udział w badaniu, a nie Bacille. Szkoda, że długotrwała utrata masy nie dała do myślenia poprzednim właścicielom.

            Weterynarz pomału kończył pracę, gdy zaczęło się ściemniać. Perspektywa powrotu na przystanek przez las po ciemku jakoś nieszczególnie mi się podobała. Na nas też już czas. Odebrałam podziękowania za pomoc, złapałam Liszkę, podpięłam jej smycz i wyszłyśmy ze stajni. Zdążyłam jeszcze złowić prośbę o zostawienie Selima nazajutrz w boksie. Po szczepieniu musi swoje odchorować, pamiętam. Nie ma sprawy. I tak kolejny dzień dobiegł końca.

 

Powyższy tekst stanowi wytwór wyobraźni. Wszelkie podobieństwo do realnych wydarzeń lub osób jest przypadkowe, w tym również ewentualna zbieżność imion ludzi i zwierząt.

 

 

Autorką ilustracji jest Katarzyna Żeglicka.
 
  1. https://www.facebook.com/KatarzynaZeglickaART/

  2. https://www.instagram.com/x_kirrin/?utm_medium=copy_link

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation