Przebranie / Anna Woźniak

Drukuj

Przez całą drogę w przyczepie panowała cisza. Wprawdzie docierało do środka hukanie sowy, skrzeczały zardzewiałe koła pojazdu, pykało żarzące się w dłoni kierownika cygaro, sapał mocarnie zbudowany atleta, czasem pochrząkiwał treser, który zmagał się z kaszlem palacza i naprzemiennie ziewała każda z tancerek. Ale pomimo, że poruszające się pomieszczenie było aż duszne od cisnącej się w nim licznej załogi, nikt nie prowadził ze sobą rozmowy, ani nawet nie nawiązywał kontaktu wzrokowego. Jedyny kontakt wzrokowy, jaki miał miejsce, występował między zgrzybiałym kierownikiem a obnażonymi udami tancerek lub czasem migającymi zza wpół zapiętej bluzy ich falującymi piersiami. Reszta towarzystwa albo wszczepiała wzrok w brudną podłogę, albo wpatrywała się w przesuwający krajobraz, ledwo widoczny pod osłoną świtu.

No i była też Cecilia. Jako, że siedziała wprost naprzeciwko kierownika, otrzymywała najwięcej obleśnych spojrzeń. Jednak mimo, że opadłe oczy bezczelnie posuwały się po jej ciele, ona sama siedziała idealnie wyprostowana z głową skierowaną ku przodowi i wpatrywała się w sam środek twarzy zboczonego starucha.

A raczej w jakiś punkt przed nim. Znajdująca się jakby w innym wymiarze dziwna czarna dziura zasysała jej znudzony wzrok. Głowa Cecilii była pusta. Już przechodziła przez ten proces setki, jeśli nie tysiące razy. Zaczął bardziej przypominać rutynę niż ekscytujący czas, podczas którego stawać by się miała chodzącym kłębkiem nerwów. Ale teraz nie czuła nic. Nie myślała o czymkolwiek, niczego nie oczekiwała, o niczym nie marzyła. Tylko poddawała się przyjemnemu zasysaniu, niestety nieistniejącej pustki i miłemu turkotowi obracających się kół…

– Kurwa! Ile razy mam się powtarzać? Uważaj z tym jebanym wężem…

Z głębi garderoby zaskrzeczał poirytowany kobiecy głos. Jego właścicielka stała tuż przy wątłej chustce, zawieszonej przy suficie, która stanowiła jedyną granicę między przebieralnią dziewcząt a męskiej części artystów. Obok kobiety, równie poirytowany jak ona, znajdował się treser, którego wychowanek, nieznanej rasy wąż, właśnie ukąsił tancerkę w stopę. 

– Sama uważaj, ty mała szmato… To niby moja wina, że łazisz półnaga? Jakbyś miała trochę więcej ciałka i normalne, porządne buty za kostkę, to nawet byś nie poczuła takiego ugryzionka!

W odpowiedzi dziewczyna splunęła na sam czubek buta mężczyzny, co zakończyło wymianę zdań. Normalnie, pewnie wywiązałaby się z tego bójka, ale teraz nie było czasu na takie rzeczy. Atleci byli już w drugim akcie swojego występu. Za moment wchodziły tancerki. 

Po zakurzonej ziemi w szale przygotowań dreptały stopy w balerinach. Warunki za kulisami były raczej skąpe. Kosze do przechowywania bielizny, pokryte od środka grzybem, zardzewiałe żyletki do usuwania włosów na ciele, robactwo, zamieszkujące pędzle do makijażu, myszy, podgryzające koronki kostiumów oraz pchły, skaczące wesoło w perukach nie zapewniały zbytniego luksusu. Jednak pomimo opłakanego stanu przebieralni, artystki wyglądały perfekcyjnie na każdym swoim występie. W końcu zawsze zaczynały się szykować nawet po pięć godzin przed wejściem na scenę, żeby mieć absolutną pewność, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Ale i tak zawsze się znalazły jakieś dodatkowe detale do podciągnięcia. Tak więc kobiety fruwały właśnie w tą i z powrotem po całym pomieszczeniu, w gorączce ostatnich poprawek swojego nienagannego wyglądu.

Część biegała do różnych skrzyń, worów i pudeł w poszukiwaniu odpowiedniej części kostiumu, inne tłoczyły się przed lusterkami, zawzięcie wcierając róż w policzki lub nerwowo wcierając pomadkę w błękitne od stresu wargi. Stoliki, na których ustawione były zwierciadła topiły się w pudrach, szminkach, cieniach do oczu, upapranych pędzlach, zużytych chustkach, śmierdzących, wymiętolonych baletkach i niedojedzonych resztkach chleba z margaryną. 

Całe zamieszanie samo w sobie wyglądało jak jeden wielki występ taneczny. Raz tam, obok wora z gumowymi piłkami, błysnęły brunatne włosy kobiety, szukającej jakichś rajstop. Przed nią z kolei przebiegła dama bez dolnej części bielizny z białymi od pianki do golenia łydkami. Tuż obok jakaś dziewczyna jednocześnie zakładała pończochy i próbowała utrzymać perukę na głowie, wykonując dziwaczne pozy. Warto wspomnieć, że żadna z tancerek nie miała założonej jeszcze górnej części stroju, więc nagie piersi migały na każdym kroku. Warto także wspomnieć, że to był jeden z głównych powodów, dla których strefę damską od męskiej dzieliła jedynie licha, półprzejrzysta szmatka. Ponieważ sztywny gorset stanowił bez wątpienia najnieprzyjemniejszą część, i tak niewyobrażalnie krępującego odzienia scenicznego artystek, w zespole panowała wszechobecna zgoda na taki stan rzeczy. Żadna z nich nie przejmowała się zbytnio mini widownią, zgromadzoną po drugiej stronie chusty. Każda za to pragnęła odkładać założenie górnej części stroju jak najdłużej się dało.

No i była też Cecilia. Siedziała nieruchomo przed jednym z zagraconych stolików. Trwała tak przez całe przygotowania, wpatrując się nieobecnie w swoje lustrzane odbicie. Oczywiście niezmiernie irytowała tym pozostałe dziewczyny, dla których każde wolne lustro było, jak zesłane z nieba. Ale żadna nic jej nie powiedziała, nie zrobiła żadnej uwagi. Bo co by to dało? Przecież była solistką. Żadna przecież nie chciała narazić się kierownikowi, który zawsze wstawiał się za swoimi solistkami i strzegł ich jak oka w głowie. Właśnie z tego powodu wszystkie tancerki odsunęły się od niej, odkąd została wybrana do tej specjalnej roli.

Cecilii nie spieszyło się jakoś specjalnie. Do swojego wejścia miała jeszcze dużo czasu. Nie przebrała się nawet jeszcze z przepoconego dresu, który miała na sobie przez cztery długie dni podróży. Była pewna, że bez problemu zdąży wyszykować się na czas i będzie jeszcze wspanialsza niż pozostałe artystki. 

Oglądała ze znużeniem krzątaninę zespołu tanecznego. Patrzyła, jak z przejęciem kładły dodatkowe warstwy makijażu, by upewnić się, że żadna niedoskonałość nie będzie widoczna, jak wygrzebywały desperacko z tubki resztki tuszu i wczesywały je w sztuczne rzęsy, jak uważnie rzeźbiły do perfekcji fikuśne wzorki na policzkach, używając cieni do oczu we wszystkich kolorach tęczy. Obserwując te przygotowania, zdawało jej się, jakby przyglądała się życiu tych dziewczyn zza ściany. Nie mogła się powstrzymać od czucia do nich sympatii. Codziennie musiały przechodzić przez tak długi i męczący proces tylko po to, żeby na parę chwil wyjść tam, w świat i wystąpić. Po czym znowu wracały za kulisy i zdejmowały z siebie tą całą maskaradę. Niestety Cecilię czekał ten sam los. 

Ocknęła się ze swoich przemyśleń, gdy zobaczyła, że tancerki zaczynają ustawiać się przy wejściu na scenę i nerwowo podskakiwać. Usłyszała pełen uwielbienia i ekscytacji wrzask publiczności, kiedy zespół w końcu zrobił wielkie wejście. Zagrała skoczna nuta i rozbrzmiały oklaski w rytm muzyki. Cecilia westchnęła. Została sama w garderobie. Już chyba pora, żeby i ona zaczęła się szykować.

Sięgnęła po słoik białej masy, wydobyła sporą ilość produktu i rozmasowała go trochę w dłoniach. Spojrzała na swoje odbicie w zwierciadle. Cecilia miała cerę o odcieniu kawy z mlekiem, który zawsze wydawał się jej bajecznym. Dopóki nie dołączyła do cyrku. Tutaj wszystko musiało być perfekcyjne, a jedynym „perfekcyjnym” odcieniem była czysta, śnieżna biel.

Dziewczyna rozprowadziła grubą warstwę farby po całej twarzy, zakrywając każdego pryszcza, piega, pieprzyka. Chwyciła bronzer w pudrze i zaczęła konturować swoją okrągłą buzię. Stworzywszy sobie nowe, cudaczne rysy, zamoczyła okrągłą gąbkę w krwistym różu i odcisnęła na obu policzkach dwa symetryczne względem nosa kółka. W miejsce swoich dawnych brwi, topiących się teraz w białej farbie, wyrysowała cieniutkie kreski, śledzące niedorzecznie okrągły łuk. Pigmentami w najróżniejszych kolorach nakreśliła na powiekach i pod oczami wijące się linie i różnych wielkości gwiazdeczki, po czym smolistym cieniem pociągnęła od linii rzęs robiącą wrażenie kreskę. Na koniec, mocno wyjeżdżając poza własne wargi, namalowała czerwoną pomadką pełne usta, które z daleka wyglądały, jakby cały czas trwała w radosnym uśmiechu. Całe nowe oblicze potraktowała sporą ilością pudru, żeby nie świecić się w świetle reflektorów i tak oto skończyła charakteryzację.

Cecilia spojrzała w lustro. W jej wyglądzie nie pozostało absolutnie nic z opalenizny, łagodnych rysów twarzy, potarganych brwi i mile spoglądających oczu. Mimo, że już tyle razy w swej karierze, dzień w dzień, przechodziła podobną metamorfozę, jej końcowy produkt zawsze wprowadzał w lekki szok. Jej twarz była teraz wyraziście ostra i wulgarnie kolorowa. Wyglądała po prostu absurdalnie. Czy naprawdę nie mogła wyjść do publiczności bez tej całej maskarady? Czy jej prawdziwa twarz naprawdę była aż tak szpetna? Widocznie tak, skoro i ona, i pozostałe tancerki codziennie tworzyły sobie nowy wizerunek. Cecilia westchnęła.

Wstała z oporem ze starego składanego krzesełka, które wydało żałosny jęk. Szurając stopami po podłodze, podeszła do kosza z bielizną. Zaczęła przeszukiwać pojemnik, starając się nie zwracać uwagi na poruszające się futerko, które co chwilę muskało jej rękę. W końcu zdołała wydobyć ze sterty bielizny parę męskich slipów. Zostały specjalnie podcięte, tak, by zostawić najskromniejszy kawałek materiału, jaki się tylko dało. Przy poruszaniu ciała w wigorze tańca miało pokazywać się jak najwięcej kobiecych walorów. Była to niestety najczystsza opcja, jaką miała do wyboru Cecilia. Zrzuciła z siebie cuchnący dres i z lekkim grymasem obrzydzenia wsunęła się w majtki. Szorstki materiał już teraz zaczynał podrażniać jej intymne okolice. Była pewna, że dostanie od niego jakiejś paskudnej wysypki.

Dziewczyna z niechęcią rzuciła okiem na plastikową miskę z żółtą wodą i brunatne od rdzy brzytwy, leżące po drugiej stronie garderoby. Na jej twarzy malowała się odraza. Może…może tym razem nie ogoli nóg… I tak musiała założyć kabaretki, więc teoretycznie z daleka nie powinno było niczego widać. Sięgnęła czym prędzej po rajtuzy.

Samo zakładanie nie było jakieś tragiczne. Pomimo, że rastopy były o wiele za małe przez nieodpowiednie suszenie, na nogi wchodziły całkiem gładko. Jednak po noszeniu ich przez parę minut Cecilia boleśnie odczuwała już wbijanie się nici w uda. Próbowała nie skupiać się na nieustającym pulsowaniu.

Założyła zwiewną, sięgającą ponad kolana szeroką spódnicę. Każda cieniutka warstwa była wykonana z odrobinę innego odcienia jaskrawego błękitu. Wprawdzie była to konsekwencja braku wystarczającej ilości materiału w jednym kolorze, ale z dala spódnica dawała zniewalający efekt migotania w blasku świateł scenicznych. Gdzieniegdzie była poobgryzana przez myszy, ale przez to, że miała przynajmniej kilkadziesiąt warstw organzy, nikt na widowni nie powinien tego zauważyć.

Następnie zaczęła wkładać pointy. Jej stopy były całe w pęcherzach i otwartych ranach, więc nie obyło się bez szczypania, zaciskania zębów i uronienia łzy lub dwóch. Prawy but pasował prawie dobrze, ale za to jej lewa pięta wystawała ponad centymetr poza krawędź baleriny. Ujęła mocno kostkę, a palcem drugiej ręki zahaczyła o piętę baletki i zdecydowanym ruchem pchnęła stopę w dół a pointa w tył. Z zaciśniętych warg Cecilii wybrzmiał zduszony jęk. Przeszywający prąd błyskawicznie rozbiegł się po całej jej stopie. Poczuła coś śliskiego wewnątrz buta, najpewniej krew albo surowicę z pękniętego pęcherza. Zasysając głośno powietrze przez zęby zdołała wstać i trochę rozchodzić kłujący ból. Niestety Cecilia musiała pocierpieć jeszcze trochę, bo przyszedł czas na odzienie gorsetu.

Spojrzała spode łba na fikuśnie fioletowego potwora. Wydawał się z niej drwić. Sztuczne kryształki, wysadzane na całości korpusu i obskurna granatowa koronka przyszyta żółtą nicią u dołu, trzymały się na słowo honoru. Cecilia zawsze musiała szczególnie na nie uważać podczas wykonywania zamaszystych ruchów tanecznych, żeby przypadkiem jeden z kamyczków nie odpadł i nie poleciał w kierunku widowni. Nieskazitelna reputacja cyrku runęłaby w gruzach.

Tancerka wzięła monstrum do ręki. Czubki wystających stożkowych otworów na piersi wydawały wpatrywać się jej prosto w oczy. Przerwała szybko ten niekomfortowy kontakt wzrokowy. Wsunęła przez głowę gorset i zaczęła stopniowo zaciskać, zwisające za plecami wstążki. Z każdym pociągnięciem mogła poczuć, jak jej brzuch staje się coraz ciaśniejszy a ciężar piersi zostaje jednocześnie wbijany w głąb dziwacznych stożków oraz popychany w górę, poza gorset, by przy tańcu wdzięcznie falowały dla męskich spojrzeń. Na koniec zawiązała podwójny supeł na wstędze, który ukryła pod koronką. Trochę nieudolnie pochyliła się, by wydobyć z kartonu kolejne akcesoria.

Jej szyję i ramiona pokrył idealnie przylegający metalowy kołnierz. Mienił się srebrnym blaskiem w świetle migającej żarówki, chociaż tak naprawdę był to kawałek zwykłego złomu, chyba blachy samochodowej, pomalowanego specjalną farbą i krzykliwe przyozdobionego. Tworzył na dekoldzie zgrabny półowal i sięgał aż do samej brody Cecilii, przez co trochę ją podduszał. Ubrała jeszcze długie seledynkowe rękawice i była już prawie gotowa. Obładowana wieloma kilogramami odzienia, poczłapała do następnego pudełka, z którego wyjęła swoją perukę. Wszystkie pozostałe części garderoby i akcesoria były dzielone pomiędzy dziewczynami, tylko solistka miała osobistą perukę. Była ona nieco inna od standardowych upiętych w górze włosów, które nosiły pozostałe. Fryzurę solowej tancerki stanowiły dwa monstrualne rogi sklejonych ze sobą włosów, pofarbowanych na rażący pomarańcz, sterczących po przeciwnych stronach głowy. Cecilia skrzywiła się. Nie rozumiała, dlaczego miała ubierać coś tak szkaradnego, żeby „oczarować widownię”, jak mówił kierownik. Podejrzewała, że tak właściwie nikt nie przepada za ohydną fryzurą i tylko naśladuje reakcje pozostałych. Westchnęła pod nosem i zmusiła się, by założyć paskudztwo. Zachwiała się lekko pod ciężarem włosów. Nie wiedzieć czemu, peruka nie była równie wybalansowana. Być może to sprawa kiepskiego majstersztyku, a może wszystkie pchły jakoś wolały prawy róg bardziej od lewego i tam zdecydowały się zarezydować.

I tak oto Cecilia była już gotowa, aby wystąpić na scenie. Miała jeszcze parę minut do swojego wejścia, więc wykorzystała ten czas, by się trochę porozciągać. Przybrała pozycję croisé devant, próbując nie przejmować się narastającym bólem w całym ciele, gdy musiała nim ruszyć więcej niż to było konieczne. Zapewniała się, że powinno pójść dobrze, że tyle chyba mogła wytrzymać. Phi! Nie miała wyboru, musiała tyle wytrzymać… I w tym momencie jej opuchła stopa dała o sobie znać. Niemiłosierne kłucie powróciło. Cecilia spojrzała w dół na ranną kończynę, ale o mało nie zemdlała z przerażenia. Dopiero teraz zorientowała się, że kompletnie zapomniała o ogoleniu pach! Przecież absolutnie nie mogła tak wystąpić, a nie zostało wiele czasu.

Popędziła do pożółkłej wody i żyletek. Nie zważała już na ich rażące paskudztwo. Zdarła z rąk ozdobne rękawiczki i zabrała się do roboty. Chwyciła tępą brzytwę i wolną dłonią naciągnęła naskórek. Przyłożyła ostrze i zaczęła usuwać owłosienie. Cecilia czuła jak na jej czole formowały się obfite krople potu i zaczynały spływać po jej twarzy. Już po paru pierwszych machnięciach żyletką, poczuła przenikliwe ukłucie, przez które upuściła narzędzie. Nie będąc w stanie się zgiąć, Cecilia upadła z hukiem na kolana i pochylając tułów płasko ku podłodze, próbowała wymacać żyletkę. W końcu poczuła w ręku chłodny metal. Łapczywie pochwyciła zgubę i podniosła się z zakurzonych desek. Wciąż pochylona w dół spostrzegła na ziemi cztery wielkie mleczne krople jej potu zmieszanego z farbą na twarzy. Zirytowana prychnęła. Będzie jeszcze musiała poprawić makijaż. Coś ją połaskotało po ramieniu. Była to strużka krwi, która zaczęła się sączyć z nowej rany. Świetnie.

Cecilia przytaszczyła się do stolika do charakteryzacji i chwyciła jedną z pomiętolonych chusteczek. Wytarła nią swoją rękę i wepchnęła pod pachę, żeby zatamować krwawienie. Poczuła coś śliskiego na udzie. Dotknęła się wolną dłonią pod pośladkiem. Ręka była cała czerwona. Cecilia schyliła się nieco, ograniczana przez gorsetowe monstrum i zgarnęła do piersi tyle spódnicy, ile tylko mogła. Po odsunięciu warstw organzy widoczna stała się krew, cieknąca z rowków w kształcie diamencików, które wyrzeźbiły kabaretki w jej skórze. Uda Cecilii były całe w szkarłacie. Tancerka rzuciła się po więcej chusteczek. Zaczęła jak w transie wycierać nogi. Kiedy w miarę opanowała sytuację, chwyciła do ręki słoik białej farby. Teraz był czas naprawić twarz. Odkręciła pojemnik i wygrzebała sporą ilość masy. Rozmasowała ją w dłoniach i gotowa do akcji spojrzała w lustro. Zatrzymała się. Przez chwilę wpatrywała się w odbicie.

Jej ręce były poplamione krwią aż po łokcie. Absurdalna peruka leżała przekrzywiona na jej głowie. W bladej twarzy widniały wyraźne wyżłobienia, utworzone przez spływający pot. Cienie na jej powiekach, eyeliner i róż zmieszały się w jedną, szarą papę. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać.

Wyglądała jak koszmar. Czuła się jak koszmar. Jeden, wielki, chodzący koszmar. Nie! To nie ona! Ona taka nie była! Ona tak nie wyglądała. 

Cecilia miała już dosyć. Dosyć codziennego przebieraństwa. Dosyć godzinnych przygotowań. Dosyć gorsetu, który niesłusznie odbierał jej oddech. Dosyć cierpienia w za ciasnych butach. Dosyć obrzydliwego robactwa, wijącego się w jej ubraniu. Pragnęła tylko tańczyć. Racja… zapomniała o tym. Ona chciała tylko tańczyć! Po co ta maskarada!? Po co udawanie kimś, kim nie była!? Taniec, taniec, taniec! Tylko tańca potrzebowała! Tak! Cecilia miała już dosyć.

–A teraz! Panie i Panowieeeeeee–! Prezentujemyyyyy–! Naszą najwybitniejszą! Najwspanialszą! Najpiękniejszą! Roztańczonąąąąąą Chaaaaaarlooooooootte!

Tłum zawrzał. Oklaski, gwizdy i wrzaski ogłuszały wszystkich obecnych i przez długi czas nie malały. Wnętrze namiotu cyrkowego było wypełnione nazbyt radosnymi odcieniami czerwieni, pomarańczy, żółci, granatu, zieleni i fioletu. Na każdym kroku widniały fikuśne falbanki, kokardy, wstęgi i inne dekoracje. Wesoły wygląd cyrku idealnie pasował do panującej w nim atmosfery. Głośnej, wesołej, ekscytującej. Sama widownia nie była widoczna dla występujących. Znajdowała się w jakimś dziwnym cieniu i jedyne, co artyści mogli zobaczyć, to te wielkie, radosne uśmiechy, dla których warto było pajacować na scenie. W końcu wszystko zaczęło ucichać. Publiczność z napięciem wyczekiwała kolejnego występu.

Zza kotary, oddzielającej scenę od kulis, wyłoniła się mała, krucha postać. Dziewczyna ta była kompletnie naga. Stała boso pośrodku sceny, jakby oczekując na muzykę. Nie doczekała się jej. Przyjęła pozycję croisé devant i ruszyła. Łagodnie, z gracją zaczęła kołysać się w rytm niesłyszalnej dla nikogo poza nią nuty. Chude łydki zakręcały okręgi po podłodze. Włoski na nogach i pod pachami tańczyły razem z nią, powiewając przy każdym piruecie. Nagie piersi falowały w trakcie wyskoków. Rozluźniony brzuch oddychał i tchnił surowym życiem. Kasztanowe włosy, nieschludnie zwinięte w luźny kok, rozplątywały się coraz bardziej przy każdym ruchu. Karmelowa cera mieniła się od potu i łez szczęścia w blasku reflektorów. Piwne oczy przymykały się, tworząc lśniące półksiężyce. Wąskie wargi szerzyły się w najpiękniejszym uśmiechu, jaki dotąd widział ten cyrk.

Już na nic nie zważała. Tylko tańczyła. Była żywa i szczęśliwa. Nie słyszała nawet buczenia widowni, tak dalekiego i zduszonego. Nie widziała purpurowej twarzy dyrektora, tak zabawnej i nieistotnej. Śmiała się perlistym głosem, tak głośno, jak tylko mogła. Śmiała się po raz pierwszy w swoim życiu, bo nareszcie nie musiała już udawać. Mogła być sobą.

                                                       Anna Woźniak