Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Ostatni Łowca Północy: Prolog / Blanka Banaszyńska

 PROLOG

       Ogromna Sala Narad wypełniona była ludźmi w ciemnych, grubych ubraniach i ciężkich butach. Część siedziała w rzędach na drewnianych krzesłach, reszta tłoczyła się za nimi. Tylko jeden barczysty mężczyzna stał na scenie za mównicą – Lucjusz Whiteclaw.

– Nie możemy popadać w paranoje. Jeden rozwydrzony książę Mrocznych Elfów nie stanowi dla nas zagrożenia. – Jego niski głos rozniósł się echem po sali. Kilka postaci od razu poderwało się z miejsc.

– Może on nie, ale jego potężna armia owszem! – wykrzyknęła Sia Bluwater, potrząsając swoimi jasnymi puklami. – Mistroth jest synem króla, ma pod sobą całą Mroczną Armię. Nie zapominaj o tym.

– Nie możemy tu bezczynnie siedzieć i czekać aż ten młody wariat powyrzyna nas wszystkich w pień! – dodał Elliot Lightlaw, wzbudzając falę szeptów.

– On ma rację!

– Nie możemy na to pozwolić!

– Musimy coś zrobić!

            Salę wypełnił głośny huk. Wszyscy spojrzeli na Lucjusza, który z krzywą miną opuścił obolałą rękę.

– Czy wyście już do końca powariowali?! Jakiś dzieciak pierdnie, a wy już panikujecie?! Co się z wami stało?! Jesteśmy najpotężniejszą rasą w całym Gris! Każde stworzenie drży na samą myśl o nas! – wykrzyknął, aż pulsująca żyła pojawiła się na jego szyi.

– Co mamy w takim razie zrobić? – zapytał ktoś z tyłu po chwili milczenia. Lucjusz rozejrzał się po sali, jakby chciał każdemu spojrzeć w oczy.

– To co zawsze – odparł, a jego głos wdawał się dziwnie spokojny po wcześniejszym wybuchu. – Jesteśmy Łowcami. Nie mamy pana. Nie stajemy po niczyjej stronie. Bezbłędnie wykonujemy powierzone nam zadania. Nie mieszamy się w żadne konflikty, nawet jeśli ktoś nam za to zapłaci. Sprzedajemy swoje usługi, nie dusze.

            Po tych słowach w sali zapadła cisza. Jedynie mała dziewczynka pociągnęła płaszcz muskularnego mężczyzny o łagodnych rysach – Nemo Fairdale’a.

– Tatusiu, ale ten zły książę nie zrobi nam krzywdy, prawda? – zapytała cieniutkim głosikiem, charakterystycznym dla małych dzieci. Mężczyzna spojrzał na nią i uniósł brwi.

­– Denaris! Znowu uciekłaś babce? Przecież wiesz, że dzieci nie mogą uczestniczyć w zgromadzeniach – szepnął, patrząc na dziewczynkę z naganą w oczach. Ta spuściła wzrok i przytuliła do siebie szmacianego wilka.

– Zostawiłeś go w domu. A babka i tak zasnęła, więc się nudziłam – odparła, wyciągając przed siebie małą rączkę, w której trzymała wyjątkowo ostry i długi nóż, przyozdobiony płatkami śniegu wydrążonymi na trzonku i ostrzu. Nemo westchnął, wziął od niej broń i zatknął ją za gruby pas.

– Nie powinno cię tu być. Jeśli ktoś cię zobaczy, będę miał kłopoty – dodał już łagodniej.

– Przepraszam tatusiu – dziewczynka wymamrotała, wbijając wzrok w czubki bucików. Fairdale ponownie westchnął i dyskretnie rozejrzał się po sali, sprawdzając, czy nikt na nich nie patrzy. – Ale on nie przyjdzie, prawda? Ten zły książę? – Ojciec spojrzał na swoją córkę, a widząc jej duże, zatroskane oczy, wziął ją na ręce.

– Dany, wiesz kim jesteśmy? – zapytał, a ona zmarszczyła ciemne brwi.

– To proste – odparła. – Łowcami.

– A kto jest najpotężniejszą rasą w Gris?

– Łowcy.

– Kogo boją się wszyscy?

– Łowców.

– Więc jak myślisz maleńka, czy ten zły książę jest w stanie zrobić nam krzywdę?

– Nie – Dany odparła, uśmiechając się. Mężczyzna kiwnął głową.

– No właśnie. Więc nie ma się czego bać.

– Ja się nie boję! – wykrzyknęła od razu, a Nemo się zaśmiał.

– I dobrze. Jesteśmy Łowcami, a oni nie znają strachu – powiedział, a Dany przytaknęła, przytulając się do niego. – A teraz zmykaj. Powinnaś wrócić do babki. Gdy się obudzi i zobaczy, że cię nie ma, zacznie się martwić – Nemo cmoknął ją w czoło i postawił na ziemi. Dziewczynka po chwili jęczenia i krzywienia się w końcu obiecała, że wróci do domu. – I pamiętaj, żaden zły książę nigdy nie zrobi ci krzywdy. Nie dopuszczę do tego – zapewnił, a Denaris przystanęła wpół kroku i obejrzała się na ojca.

– Nie musisz. Przecież on nam nic nie zrobi, pamiętasz? – odparła z uśmiechem.

            Nagle, jakby na przekór jej słowom, salę ogarnął mrok, a na zewnątrz rozległ się hałas. Ludzie poderwali się z miejsc, nie wiedząc co się dzieje.

            Pierwsza dostrzegła ich Dany. Zaraz potem jej ojciec.

            Przez szklany dach sali widać było czarny dym i ogromne płomienie, w niczym nie przypominające białego krajobrazu Północy. Całe niebo, zwykle niebieskie, pokryte było ciemnymi punkcikami. To Mroczni Żołnierze na ogromnych ćmach lecieli prosto na Salę Narad. Równomierne uderzenia w bębny i ciężkie kroki setek żołnierzy brzmiały jak pieśń. Pieśń śmierci.

            Calthaniel zostało najechane.

            Nemo Fairdale doskoczył do swojej córki i złapał ją za kościste ramiona dziewięciolatki.

– Dany, schowaj się gdzieś i nie wychodź, dopóki po ciebie nie przyjdę, dobrze? – zapytał, przewiercając ją spojrzeniem szmaragdowych oczu. Dany pokiwała energicznie główką, aż jej ciemne loczki wymknęły się z ozdobnych spinek.

– Dobrze – jej głos został zagłuszony przez potężny huk. Siły Mrocznych Elfów próbowały wyważyć drzwi.

            Schowała się pod sceną i sekundę później drewniane drzwi Sali Narad ustąpiły taranowi, zmieniając się w górę drzazg. Ciemna fala postaci wlała się do środka, atakując Łowców długimi mieczami.

Dany skuliła się w ciemnościach, mocniej przytulając do siebie małego wilka z materiału. Dostała go od taty na trzecie urodziny, od tamtego czasu nosiła go wszędzie ze sobą.

Teraz patrzyła jak jej ojciec sieka wroga na kawałki nożem, który mu przyniosła chwilę wcześniej. Część Łowców leżała na ziemi w bezruchu. Mrocznych Elfów wciąż przybywało. Dany przez otwarte na oścież drzwi sali widziała zniszczone miasto. Mroczni napadali na domy, a potem je palili. Dziedziniec zajmowały ciała młodych Łowców, którzy byli za młodzi, by uczestniczyć w naradzie. Odgłosy walki, trzask płonących domów, wrzaski umierających, bębny Mrocznych i szczęk metalu były odgłosami, których Dany miała już nigdy nie zapomnieć.

Wtedy do sali wszedł on. Jego czarna zbroja błyszczała, krew Łowców na jego mieczu i dłoniach kapała na marmurową podłogę. Ciemna skóra wyglądała jakby była pokryta łuskami, czarne oczy były jak studnie bez dna. Jedyną emocję wyrażał biały uśmiech ostrych zębów – zadowolenie. Dany nie miała wątpliwości kim on jest, choć nigdy wcześniej go nie widziała. Mistroth. Książę Mrocznych Elfów.

 Dany jeszcze nie wiedziała, że ta twarz będzie pojawiać się w jej umyśle każdej następnej nocy.

Nagle podbiegł do niego Lucjusz Whiteclaw, dzierżąc w ręce potężny topór. Mistroth nie wyglądał jednak na zaskoczonego. Jednym, szybkim ruchem pozbawił głowy Przywódcę Północnego Klanu Łowców.

Gdyby Dany była zwykłym dzieckiem, z pewnością zaczęłaby krzyczeć i płakać. Była jednak dzieckiem Łowców i mimo tak młodego wieku, nie wydała żadnego dźwięku. Zacisnęła jedynie wargi, wiedząc, że taka nieostrożność mogłaby skazać ją na śmierć. A ona musi tu czekać na ojca.

Mroczny Książę błyskawicznie przecinał salę, powalając następnych Łowców. Dany z przestrachem zauważyła, że jest ich coraz mniej. Został tylko jej ojciec i kilku innych walczących zaciekle z wrogiem.

Nemo Fairdale pokonał kolejnego Mrocznego, przyciągając tym uwagę samego Księcia. Ten ruszył na niego, a Dany nie mogła oderwać wzroku od zabójczego ostrza, które z każdym ciosem zbliżało się do bladej skóry jej ojca. Denaris ledwie zorientowała się, że na polu bitwy został tylko Nemo, nie mogła przestać na niego patrzeć. Nawet wtedy, gdy Mroczy Książę poderżnął mu gardło.

Martwe ciało jej ojca opadło na białą podłogę Sali Narad poznaczoną miejscami szkarłatnymi plamami. Jego twarz zwrócona była w jej kierunku, tak, że doskonale mogła zobaczyć wymalowany na niej spokój. Powieki zakryły jego zielone oczy, a ona już nigdy nie miała oglądać ich blasku. Łagodne rysy jego twarzy się wygładziły. Biała skóra kontrastowała z ciemnymi włosami i delikatnym zarostem.

Wyglądał jakby spał.

I Dany pewnie by w to uwierzyła, gdyby nie czerwona kałuża wokół jego głowy, która powiększała się z każdą chwilą.

Nim zdążyła się zorientować, Mistroth z szerokim uśmiechem pochylał się nad jej kryjówką.

– A kogo my tu mamy? Witaj malutka – jego lodowaty głos podziałał na nią jak smagnięcie biczem. – Dlaczego się schowałaś? Chyba cię nie wystraszyliśmy? – zapytał. Z bliska jego czarne oczy wydawały się jeszcze bardziej puste i przeszywające.

– Nie boję się was – warknęła przez ściśnięte gardło. Mroczny Książę wyciągnął do niej rękę, a ona cofnęła się, przyciskając do siebie wilka. Elf zaśmiał się.

– Łowcy i ich strach przed strachem – westchnął teatralnie, a Dany nawet na sekundę nie spuszczała z niego wrogiego spojrzenia. – Nie uważasz, że to zupełnie bez sensu? – Uniósł pytająco brwi, patrząc na nią. A gdy nie odpowiedziała, wzruszył ramionami. – Teraz to i tak bez znaczenia – mruknął, a do Denaris dotarła przerażająca prawda.

            Cały Północy Klan Łowców został wymordowany. Została tylko ona.

– Teraz mnie zabijesz? – zapytała, bez cienia strachu w głosie. Mroczny Książę rzucił jej badawcze spojrzenie.

– Nie – stwierdził w końcu, po chwili milczenia. – Ale zostawię ci pamiątkę, byś o mnie nie zapomniała – odparł, jednocześnie dając znak jego żołnierzom, by wyciągnęli ją z jej kryjówki.

            Dany nawet nie drgnęła.

Mistroth posłał jej tylko krótkie spojrzenie i zacisnął ciemne palce na jej chudym nadgarstku. Starała się nie drgnąć, czując ich zimno.

– Od teraz będziesz przeklęta, moja droga – oznajmił i zanim Dany zdążyła choćby otworzyć usta, dotknął ostrzem miecze wnętrza jej prawej dłoni. Miała wrażenie, że to płomienie liżą jej skórę, nie zimny metal. Ból nasilał się z każdą sekundą. Mroczny Książę zaczął się rozmywać.

            Ostatnim co usłyszała, był jego śmiech.

            Potem zemdlała.

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation