Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

25 września 2020 r.
MŁODZIEŻOWY STRAJK KLIMATYCZNY

(numer specjalny w trakcie redagowania)

Wakacyjny dziennik / Dawid Szombierski

Wakacyjny dziennik

 

Dzień pierwszy. Przybycie

            Chcę stworzyć wielkie dzieło, ale przerasta mnie to. Czasem mam wrażenie, że tylko biję głową w mur swych ograniczeń, który sam zbudowałem z tego, co miałem pod ręką. Od lat już jestem zamknięty w swojej bryle frustracji, którą tworzą cztery ściany płaczu, podłoga codzienności i sufit marzeń. Dążę tylko do jednego, a każdy krok mający mnie przybliżyć do zakończenia sprawy, generuje tylko nowe problemy – mam wrażenie, że próbuję złapać horyzont. Panicznie boję się tego, że nie zdążę. Działając, wyrażam niezgodę na przemijanie. Widmo końca mnie przeraża, ale jednocześnie motywuje do gorączkowej pracy. Momentami mam tego dosyć. Czasem chciałbym być już gotowy na śmierć, jednak nie potrafię się poddać.

            Porzuciłem na chwilę wszystko. Wybrałem się w góry, aby spojrzeć na siebie z nowej perspektywy. Chcę pogodzić te dwie sprzeczności drzemiące w mnie. Czy to możliwe? Czy można godzić się na śmierć, dążąc do ukończenia dzieła życia?

            Zamierzam oczyścić umysł. Ostatni raz na wakacjach byłem dwadzieścia lat temu, po napisaniu pracy doktorskiej, w której broniłem tezy, mówiącej w wielkim uproszczeniu o tym, że nie można zamknąć wszechświata w przestrzeni Riemannowskiej o skończonym promieniu – oczywiście dziś jest już to makulatura, gdyż badania poszły naprzód, a ja zamierzam rozwiązać ten problem z innej perspektywy. Niektórzy nazywają mnie filozofem, choć na co dzień zajmuję się fizyką teoretyczną, ponadto już dawno porzuciłem chłopięcą naiwność, która zrodziła pomysł na wspomnianą pracę, ale jej wynik doprowadził mnie do stanowiska, zajmowanego przeze mnie dziś. Problem relacji między skończonością i nieskończonością jest tak złożony, że nawet najlepsze narzędzia matematyczne – określane przez mojego przyjaciela mianem boskich – sobie z tym nie radzą. Wielu straciło zdrowie psychiczne, zajmując się tym zagadnieniem.

            Nie będę się nad tym rozwodził, bo język codzienny jest bardzo ograniczony. Staram się ściśle wyrażać myśli, jednak zbyt często zdarza się tak, że dążąc do jasności, tylko zaciemniam sprawę. Słowo „długopis” odnosi się do wszystkich długopisów na świecie, jeśli chcę precyzyjnie powiedzieć, że mówię o tym długopisie, który właśnie trzymam w ręce, to nie wystarczy, że stwierdzę: „Chodzi mi o długopis, za pomocą którego dokonałem pierwszego wpisu w czasie wakacyjnego wyjazdu”, gdyż powinienem jeszcze dodać kilka informacji, bo zawsze w czasie wyjazdów prowadzę dziennik, a  więc muszę doprecyzować, o którym wyjeździe wakacyjnym mówię, do tego dochodzi jeszcze jeden problem, wpisu dokonałem dwoma długopisami, a mam na myśli jeden. Stało się! Zagmatwałem sprawę.

            Próba precyzyjnego opisania konkretnego przedmiotu przyczynia się do tego, że zdanie rozciąga się niemal w nieskończoność. Na co dzień ten problem jest pozorny, gdyż kontekst dookreśla zwroty, którymi się posługujemy, jednak można powiedzieć, że tam, gdzie używa się języka, muszą pojawić się nieporozumienia, a każda próba komunikacji powinna zakładać możliwość fiaska. Język przypomina krzywe zwierciadło rzeczywistości, w pewnym sensie ją odzwierciedla, ale to jak to robi, pozostawia wiele do życzenia, a do tego dochodzi problem, że język, którym się posługujemy, w pewnym sensie determinuje nasze postrzeganie rzeczywistości.

            Powyższe trudności, które zrozumiałem jeszcze jako student, przyczyniły się do tego, że zwróciłem się w stronę najdoskonalszego z języków – matematyki. Jego relacja do świata fizycznego jest dopiero zagmatwana, a do tego dochodzi jeszcze niedowodliwość podstaw, ale nie przekreśla to imponującej ścisłości, będącej najczystszą łzą, zrodzoną z płaczu poznania ludzkiego (wino chyba obudziło we mnie poetę).

            Strasznie się rozgadałem, a miałem tylko zapisać kilka rzeczy, których jeszcze nie zacząłem. Zamierzałem odpocząć od moich codziennych zajęć, ale one mnie prześladują. Do tego moje zboczenie zawodowe prowadzi mnie do tego, że zawsze z metodologiczną precyzją staram się sformułować problem. Celem tego wyjazdu jest przygotowanie się do ukończenia dzieła mego życia i poskromienie strachu przed śmiercią. Brzmię niedorzecznie, ale przeżywam to autentycznie.

            Myślę sobie, że brak zajęcia i chwila spokoju wystarczą, aby człowiek zaczął filozofować. Nierozstrzygalność problemów prowadzi do tego, że ma się zajęcie na długie lata. Oczywiście daleki jestem od stwierdzenia, że ma to taki sens jak zamiatanie pustyni. Nie kwestionuję wartości filozofii, gdyż jest dla mnie ona oczywista. Bawi mnie to, że miłośnicy mądrości tak często formułują argumenty, aby wykazać motłochowi znaczenie zajęcia, którym się parają. Zapominają jednak, że wybór oponenta determinuje jakość dyskursu, a przez to zachowują się tak, jakby hostię po przeistoczeniu zmieszali z błotem. Chciałbym zostać dobrze zrozumiany, nie jestem człowiekiem religijnym, chodzi mi o to, że wierni zbierają się w świątyni, a nie na parkingu, aby oddać cześć Bogu. Zmierzam do tego, że komunikacja – niezależnie od tego, czy próbujemy nawiązać kontakt z absolutem (jakkolwiek miałoby to być możliwe), czy drugim człowiekiem – wymaga odpowiednich działań; zakładając, że język jest najdoskonalszym z mediów przekazu myśli, to jeśli ktoś chce oddać cześć poznaniu, powinien wypowiadać się jasno i precyzyjnie, gdyż pod napuszonym pretensjonalnym żargonem niewiele się skrywa; bełkotliwców – jak ich określam – nie obroni teza, wedle której forma wpływa na treść, gdyż pałętanie się po bezdrożach niejasności jest drogą donikąd. Świątynią myśli jest biblioteka, a rozważania zobiektywizowane na łamach książek są płomykami, których celem jest rozpalanie pojedynczych umysłów PRAGNĄCYCH TEGO, jest to ważne, gdyż surowy system edukacji nie sprawi, że będzie wielu geniuszy, a jedynie stworzy wyedukowanych głupców.

            Z filozoficznych metafor najbardziej lubię tę, wedle której poznanie, będące domeną duszy, wiąże się z wyrzeczeniem się ciała, związanego z odmętem pozoru. Nie wiem, co to oznacza, ale rozumiem to tak, że osiągnięcie wielkich rzeczy jest możliwe wtedy, gdy robi się je ze względu na nie same. Porzucenie ciała symbolizuje dyscyplinę wewnętrzną, która umożliwia utrzymanie w ryzach pragnień, przeszkadzających w pracy. Niewiele jest warte moje świadectwo, wedle którego zawsze poszukiwałem prawdy, czymkolwiek miałaby być (raczej przychylam się do stanowiska, że jest nieosiągalnym ideałem), to paradoks wiąże się z takim sposobem działania, gdyż na co dzień trzeba być do bólu pragmatycznym, aby mieć czas na zajęcia, do których trzeba bezinteresownego zaangażowania.

            Bajając sobie tak nad zeszytem, na nowo zrozumiałem żart o tym, co różni matematyka i filozofa. Pierwszy do pracy potrzebuje: papieru, ołówka i kosza na śmieci, gdy drugi tego samego oprócz śmietnika. Choć nie cenię zbytnio zapisanych dziś rozważań, gdyż traktuję je raczej instrumentalnie, bo zamierzam tylko przepracować siebie, aby przygotować się do stworzenia wielkiego dzieła, jednak czuję, jak te myśli wyrastają ze mnie, ponadto dostrzegam w nich niewyrażalną głębię, chciałbym je uwiecznić, ale nie wiem, może przemawia przeze mnie tylko głos pragnący przetrwania.

            Dochodzi trzecia w nocy, na tym wyjeździe miałem odpocząć, a zajmuję się pierdołami. W zasadzie chciałem napisać dziś tylko dwie myśli. Rozpakowując samochód, pomyślałem sobie, że człowiek jest dziwnym stworzeniem (przykładem może być to, że mówimy o sobie „stworzenia”, ale to zakłada, że zostaliśmy stworzeni, ale jeśli zgodzimy się na wieczność wszechświata, to raczej nie powstaliśmy, tylko wyewoluowaliśmy, zatem może powinniśmy mówić o sobie: „wyewoluowenia”, choć brzmi to idiotycznie). Człowiek żyje sobie w swoich nawykach, ma klapki na oczach, chodzi boso, okraszając świat swoją ułomną perspektywą – tak spędza większość czasu. W wakacje pakuje to wszystko do samochodu, pędzi go nuda, więc mknie szybko, ale po co? Możemy zobaczyć tylko tyle, ile jesteśmy w stanie, a przed potworem nudy nie sposób uciec. Przyczyniło się to do tego, że przez dwadzieścia lat nie opuszczałem swego miasta, ale jakiś dziwny, niejasny dla mnie bodziec, skłonił mnie do wyjazdu.

            Podczas prowadzenia samochodu przenikała mnie niesamowita radość; zapomniałem, ile frajdy kiedyś mi sprawiała sama jazda. Jednak największe wrażenie sprawił na mnie widok gór. Mknąc autostradą, która przybliżała mnie do końca trasy, obserwując niesamowitą rzeźbę natury, powstałą w wyniku złożonych procesów endogenicznych, odczułem swą małość. Byłem szczęśliwy, po czym miałem wrażenie, że jestem gotowy na śmierć, że mogę umrzeć, bo nic nie znaczę w obliczu kosmosu, a co ciekaw, nie odczuwałem smutku. Ten stan już jest mi obcy. Jestem wykończony, idę spać.

 

Dzień drugi. Człowiek w świecie

            Po przebudzeniu czułem, że żyję, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy. Przytłaczająca pustka pochłaniała mnie. Miałem wrażenie, że jestem tylko nieokreśloną skorupą, która potrafi jedynie zbierać bodźce. Nie będę silił się na wyjaśnienie odczuć zmysłowych, które, choć są fundamentalne, to przerażająco subiektywne.

            Nie wyspałem się – pisanie nocą mi nie służy. Południe było przerażająco upalne. Irytowała mnie świadomość tego, że dopiero zaczynam dzień. Postanowiłem wędrówki górskie przełożyć na jutro. Dziś wybrałem się nad jezioro. Pomyślałem: „szkoda byłoby nie skorzystać z pogody” – znakomite wytłumaczenie, które trochę wydaje się prostackie, czy nawet naiwne, ale biorąc pod uwagę nieprzewidywalność przyszłości, jest bardzo trafne, rzekłbym nawet, że wyraża esencję życia.

            Ludzie tłumnie zjechali się nad jezioro. Nie miałem możliwości, aby komfortowo popływać. Siedząc na plaży w obliczu braku własnych myśli, sięgnąłem po książkę. Z racji takiej, że przyjechałem odpocząć od swoich codziennych zajęć, to czytałem zbiór opowiadań, który z niezrozumiałych dla mnie przyczyn został opatrzony tytułem Arcydzieła fantastyki naukowej. Redaktor we wstępie pisał bardzo dziwne rzeczy, dumnie zaznaczał, że był częścią ruchu pisarzy, czytelników i piszących czytelników (ciekawe określenie, piszący czytelnik nie jest pisarzem, takie założenie pozwala na wytłumaczenie niskiego poziomu tekstu tym, że nie był to artysta, tylko członek społeczności, który postanowił dorzucić swoją cegłę, do gmachu wielkiej budowli). Jak sam stwierdził: „Tworzyliśmy opozycję względem burżuazyjnej literatury, wykładanej na uczelniach, niezrozumiani i pogardzani, ale nie samotni, gdyż z proletariacką solidarnością budowaliśmy kontrkulturę, a zastęp czytelników z całego świata poświadcza i potwierdza, że mieliśmy rację, a to, co robiliśmy, było wielkie”. Nie potrafię pojąć, dlaczego powszechnie utożsamia się to, co działa, z tym, co w pewnym sensie prawdziwe. Jest to oczywiście niedorzeczne, bo z tego, że coś się sprawdza, nie wynika, że jest prawdziwe (bo z fałszu może wynikać prawda), na przykład przy lotach kosmicznych naukowcy posługują się raczej mechaniką Newtona, choć jest fałszywa, bo została obalona, przez lepszą teorię Einsteina, ale jest wystarczająco dobra do tego, aby czynić trafne przewidywania – w tym przypadku używanie teorii prawdziwej wiązałoby się z tym, że wbijałoby się gwoździe pincetą, a nie młotkiem. Podam jeszcze jeden cytat: „Cieszę się, choć me życie powoli dogasa niczym gwiazda, która już tylko jest białym karłem, to radośnie wspominam czas, gdy płonąłem pasją, będąc częścią czegoś tak wspaniałego, a tych wspomnień nikt mi nie zabierze”. Na pewno miłe jest wyczekiwanie końca życia ze świadomością spełnienia, jednak ja mam wrażenie, że wiąże się to ze sporą ilością naiwności; a wspomnienia może zabrać dziadek Alzheimer.

            Akcja pierwszego opowiadania toczyła się na Jowiszu. Powstały tam różne gatunki, odpowiadające naszym roślinom, zwierzętom, a nawet ludziom (określani byli jako „Jowiszjanie”), które były zdolne zaadaptować się do atmosfery pełnej: metanu, amoniaku, krzemu itd. Kluczowe jest jednak to, że psychika rozumnych mieszkańców planety była zadziwiająco podobna do naszej. Co więcej, na stacji badawczej ważną postacią był pewien psychoanalityk, który zamierzał rozwiązać problem z adaptacją do środowiska jednego z młodych obywateli gazowego olbrzyma. Naukowiec uznał, że problem leży w tym, że młodzieniec podświadomie nie chce być na Jowiszu. Na szczęście znalazł rozwiązanie. Za pomocą nowoczesnej aparatury podpiął się do jego mózgu, dzięki czemu mógł świadomie wpłynąć na jego nieświadome lęki. Świat kiedyś zachłysnął się psychoanalizą, a ten utwór powstał w takim czasie, cieszy mnie to, że dziś naukowcy nie traktują poważnie tej paranauki.

            Drugie opowiadanie było niedorzeczne. Nie będę go referował, bo fabuła jest przerażająco nielogiczna, gdyż autor bardzo niechlujnie zabrał się za motyw podróży w czasie. Chciałbym tylko wspomnieć, że w bardzo zabawny sposób został pokazany teleport. Była to siatka, przypominająca taką na ziemniaki, tylko że o wiele większa, a do niej był przyczepiony modem, na którym było trzeba wybrać datę, do której podróżnik chciał się przenieść. Należało również uważać na to, aby zakładając siatkę, nie zahaczyć o coś, bo zdarzały się przypadki, że ktoś przeniósł się z kawałkiem ulicy, czy paneli lub kostki brukowej.

            Strasznie szmirowate utwory dziś czytałem. Jednak nie był to czas stracony, gdyż uświadomiłem sobie, dlaczego ludzie się na mnie krzywo patrzyli, gdy w rozmowie wspominałem, że w młodości byłem fanem fantastyki naukowej. Teraz rozumiem, że kiedyś czytałem ambitnych pisarzy, tworzących powiastki filozoficzne, a świat odległej przyszłości był dla nich tylko sceną, na której mogli analizować w bieżące lub – co może zabrzmieć kontrowersyjnie – ponadczasowe problemy.

            Rozumiem, że w każdym piszącym siedzi grafoman, moje zapiski w tym dzienniku można by było określić mianem Bajań fizyka na wakacjach, jest to zrozumiałe, gdyż tworząc, odczuwa się siłę sprawczą, tak jakby było się absolutem, zdolnym do tego, aby przez pociągnięcie palcem ustanowić nową rzeczywistość. Czytając te teksty, miałem wrażenie, że zdania pisały sfrustrowane i przemęczone umysły, które braki w wiedzy ratowały kreatywnością, a jeśli to nie wystarczało, to substancjami psychoaktywnymi, co miało tragiczne skutki dla tekstu, przypuszczam też, że w życiu. Smuci mnie to, że ludzie posiadający odrobinę talentu literackiego, zamiast pracować nad porządnym dziełem, dają się wyzyskiwać wydawcom, za marne grosze się żyłują, każdą myśl na siłę zawierają w nowym opowiadaniu, czy powieści, trwoniąc ograniczone predyspozycje na niezliczoną ilość stron makulatury, licząc na to, że zapewnią sobie godne życie. Choć odrobina frustracji i nędzy nie przeszkadza w tworzeniu niesamowitych utworów, to przepracowanie już tak.

            Jedno z opowiadań pokazywało w krzywym zwierciadle ustrój patriarchalny. Zastosowano bardzo ciekawą hiperbolę, która moim zdaniem była przesadzona. Lektura skłoniła mnie do refleksji nad feminizmem. Opieram się na założeniu, że wartości, którymi kierują się grupy ludzi, są pewną konstrukcją, umożliwiającą przetrwanie. Zwyczaje wyrastają z określonego kontekstu, będąc próbą odpowiedzi na problemy, jeśli są skuteczne, to stają się pewnymi wartościami, czasem dzieje się też tak, że czynniki pozaracjonalne decydują o tym, ale nie chcę się w to zagłębiać. Wydać by się mogło, że problem dyskursu nad feminizmem leży w niejednorodności tego prądu myślowego. Kiedyś usłyszałem retoryczne stwierdzenie: „feminizm jest skazany na porażkę, bo kobiety zgodnie ze swą naturą nie wiedzą, czego chcą”. Nie będę się do tego odnosił, nie mam w zwyczaju udzielać się w dyskusjach nad problemami społecznymi, gdyż zniechęca mnie wszechobecna mowa nienawiści. Moim zdaniem feminizm jest różnorodnym prądem społecznym, którego celem jest rozważenie problemu miejsca kobiety w społeczeństwie. Sprawa jest poważna. Jednak nie potrafię pojąć tego, że działaczki tak bardzo chcę wyzwolić się spod panowania mężczyzn, jednocześnie zabiegając o troskę większego opiekuna, jakim jest państwo. Twierdzę, że próby zaprowadzenia równości, czy nawet wyrównania szans, zwykle kończą się jeszcze większą nierównością; lepiej jest po prostu dbać o wolność jednostki (cokolwiek to znaczy). Oceniając studentów na koniec semestru, mam tylko na uwadze to, jak pracowali na zajęciach, płeć mnie nie interesuje. Wybierając osobę do współpracy nad projektem, biorę pod uwagę jej kompetencje i rzetelność, a nie płeć. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszyscy tak robią, ale głupszym trzeba wybaczyć, a do tego warto ich unikać, bo szukając sprawiedliwości, tracimy bezcenny czas.

            Tak samo jest z problemem aborcji. Nie będę oceniał takiego czynu, gdyż musiałbym się posługiwać jakąś teorią moralności, a są różne. Nie podoba mi się jednak sposób, w jaki toczony jest spór w mediach. Mam wrażenie, że bagatelizuje on tragizm sytuacji, w której ktoś rozważa zdecydowanie się na uśmiercenie potencjalnego dziecka. Nie życzyłbym tego nikomu, a decyzję pozostawiłbym jego sumieniu. Nie jest dla mnie jasne, jak za pomocą wniosku: „aborcja jest niemoralna” (który jest wątpliwy), można usprawiedliwiać ustawę, zakazującą tego czynu. Problem jest bardziej złożony, gdyż sprawienie, że coś jest nielegalne, nie przyczynia się do tego, że ludzie nie będą tego robić, gdyż kończy się zwykle na tym, że robią to nielegalnie, co pociąga za sobą jeszcze większe problemy.

            We wspomnianym opowiadaniu pokazano religię, jako narzędzie opresji względem kobiet. Wiadomo, o co chodziło autorce, nie będę się nad tym rozwodził. Myślę sobie, że ludzie płasko spoglądają na religię (wierzący i niewierzący). Kwestia wiary jest indywidualną sprawą człowieka, a niewielu rozumie, że wiara zajmuje te obszary, które poznawczo są niedostępne. Wierzę w to, że jutro się obudzę, ale nie mogę tego wiedzieć. Absurdem jest rozważanie prawdziwości, czy fałszywości religii (bo jest to kwestia wiary), ale moim zdaniem warto pochylać się nad jej znaczeniem w świecie, gdyż ludzie od niepamiętnych czasów wznosili świątynie przeróżnym bóstwom. Nie sposób wyczerpać to zagadnienie, ponieważ można je rozważać z przeróżnych perspektyw.

            Jestem człowiekiem, więc żyję w świecie. Pod tym truizmem skrywa się to, że nie istnieje coś takiego jak samodzielność. Droga człowieka jest usłana pewnymi ograniczeniami i kontekstami, ja chłonę to, a wszystko, co stworzę, jest tylko rozwinięciem lub modyfikacją tego, co było; piszemy miałkie komentarze, a od ich doniosłości uzależniona jest wartość.

 

            Pierwszą część wpisu skończyłem na plaży. Miałem już dziś nie notować przemyśleń, bo muszę się przygotować do jutrzejszej wędrówki, ale zbyt poruszyła mnie pewna sytuacja. Prowadząc samochód, dostrzegłem martwego psa na drodze. Zrobiło mi się go straszliwie żal. Postanowiłem, że zakopię ciało w lesie, choć zdawałem sobie sprawę z tego, że to nielegalne, ale uznałem, że zasługuje on na godny pochówek. Najtrudniejsze dla mnie nie było to, co postanowiłem zrobić, ale to, co nosiłem w sobie. Cały czas szczegółowo przypominała mi się sytuacja z młodości. Była sroga zima. Mój ojciec przebywał w szpitalu. Po kilku dniach cierpienia zdechł mój pies, z którym się wychowałem. Jako najstarszy syn musiałem zakopać zwierzę w ogrodzie. Wiele czasu zajęło mi wykopanie dołu w zmarzniętej na kość ziemi. Zagrzebałem swojego pupila, cały czas płacząc. Pamiętam, że zapisałem w dzienniku następujące słowa: „śnieg topiły palące łzy cierpienia, skapujące z mych załamanych policzków”.

 

Dzień trzeci. Stale się przygotowuję

            Jestem wykończony. Wybrałem się na bardzo długi spacer, jednak czuję niespełnienie. Nie dotarłem do szczytu, który był celem mej wyprawy. Specjalnie nie zabrałem prowiantu na drogę. Zawsze tak robię. W głębi duszy mam wrażenie, że się stale na coś przygotowuję, pełen pasji poszerzam granice mojej wytrzymałości, ale nie wiem po co. Rozmawiając z moimi kolegami, którzy są kawalerami, mam wrażenie, że często odczuwają niespełnienie życiowe. Wydaje mi się, że czują się nieszczęśliwi, gdyż nie realizują celu, do którego ich przeznaczyła biologia. Oczywiście absurdalne jest redukowanie życia do bycia zbiornikiem na geny, ale walka z siłą natury przypomina tą z wiatrakami.

            Spacerując, myślałem nad problemem świadomości. Skupiając się na czymś konkretnym, jego tło staje się coraz bardziej rozmyte. Przyszło mi na myśl, że świadomość można zobrazować na przykładzie zasady nieoznaczoności Heisenberga, która w wielkim uproszczeniu głosi, że nie można jednocześnie określić położenia i pędu cząsteczki. Po dłuższej chwili uznałem, że jest to jedynie metafora, gdyż opowiadam się za emergencyjną teorią umysłu, bo nie można redukować stanów psychicznych do ruchu cząsteczek.

 

            Miałem już dzisiaj nie pisać, ale przed chwilą włączyłem sobie muzykę relaksującą. Myślałem o tym, że cierpienie jest wpisane w istnienie, nie można go uniknąć na tym skrawku wszechświata, jakim jest ziemia. Święty spokój można znaleźć tylko w trumnie, pod warunkiem, że serce przestanie już na zawsze bić. Potem wyobraziłem sobie, że jestem na plaży, gdzie już niczego nie pragnę, tylko subtelnie rozkoszuję się ciepłym piaskiem, szumem fal i promieniami słońca. Zacząłem się zastawiać nad tym, czy tak wygląda raj? Brak pragnień w wiecznym nieistnieniu, czym różni się od zapewnianego przez wielu życia wiecznego? Porzuciłem rozważania, aby cieszyć się melodią i snuciem wizji pobytu na rajskiej plaży.

            Pozwoliło mi to na zrozumienie tych, co twierdzą, że muzyka jest najpiękniejszą ze sztuk. Uwielbiam czytać i rozwiązywać różne łamigłówki intelektualne, ale magia muzyki polega na tym, że przemawia bezpośrednio do każdego, dzięki temu, że jest wolna od ograniczeń języka.

 

Dzień czwarty. Problemy

            Dziś wcześnie wstałem. Po śniadaniu sporo czytałem o szlakach. Wczoraj zszedłem z trasy, przez to nie trafiłem na szczyt. Pomyślałem, że tak niewiele mi brakowało, ale ucieszyłem się ze zrozumienia swego błędu. Natknąłem się również na informację, że w okolicy pojawiły się wilki. Idąc na szklaku, dużo myślałem o potencjalnej konfrontacji. Nie jestem pewien, co bym zrobił. Miałem dużo pomysłów, ale w obliczu zagrożenia nie sposób działać racjonalnie.

            Zbliżałem się do szczytu. W pewnym momencie zboczyłem z trasy. Pchał mnie do tego pewien przymus wewnętrzny. Skały i wystające z ziemi korzenie drzew układały się w schody, prowadzące do niesamowitego widoku, który miałem zobaczyć. Odnosiłem wrażenie, że jestem narzędziem natury, dążącej do podziwiania samej siebie za pomocą mych oczu. Dopuszczam również taką możliwość, że po prostu doszukuję się porządku w chaosie. Ciekawe, czy te dwie perspektywy można połączyć?

            Przenikała mnie wielka radość. Trafiłem. Przez godzinę cieszyłem oczy niesamowitym widokiem. Dużo myślałem o małości swojego istnienia. Czułem się jak kropla słodkiej wody w słonym oceanie. Choć powstałem z przyrody, nie jestem tylko słoną istotą biologiczną. Ta drobna słodycz wiąże się z racjonalnością. Możliwość samoświadomości – nawet tylko subtelna – jest czymś niesamowitym i chyba nie do końca wytłumaczalnym. Te wszystkie mistyczne uczucia, które miały w sobie coś religijnego, nie kojarzyły mi się z żadną doktryną, gdyż były wolne od pretensji do nieomylności. Powiedziałem sobie, że mogę umrzeć. Przez chwilę widziałem siebie, który zdecydował się rzucić samobójczo w dół, ale nie taki był mój cel. Wiem, co chcę zrobić. Teraz już nie boję się śmierci, ale chcę skończyć to, co zacząłem.

            Schodząc ze szczytu, myślałem sporo o legendzie, która jest z nim związana. Pewna kobieta zakochała się nieszczęśliwie w mnichu. Wieczorami żarliwie płakała. Zwrócił na nią uwagę rycerz, który zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Zanim jednak uderzyła go strzała amora, postanowił, że chce się ustatkować i założyć rodzinę. Kobieta nie zwraca na niego uwagi. Pewnego dnia wybrała się na ten szczyt. Niesamowity widok sprawił, że zmieniła perspektywę. Po zejściu ze szczytu postanowiła, że poślubi dzielnego rycerza. Legenda mówi, że żyli długo i szczęśliwie. Mam wrażenie, że największe mądrości praktyczne zawierają się w banalnych stwierdzeniach, problemem nie jest ich odkrycie, ale wprowadzenie w życie. Piękno legend i mitów kryje się zwykle w ich prostocie, gdyż prawie wprost mówią to, co istotne.

            Analizując moje życiowe porażki, stwierdzam, że każda sytuacja wyrasta z pewnych problemów. Rozwiązanie ich prowadzi do następnych. Życie jest udręką, ale dzięki temu, że w danej chwili mamy bardzo ograniczoną perspektywę, nie dostrzegamy ogromu cierpienia i absurdu kryjącego się w istnieniu. Cały świat jest przeciw naszym pragnieniom. Plany długoterminowe przypominają syzyfową pracę, gdyż droga wydaje się trudna i bez końca, a jeśli już osiągniemy to, o czym marzyliśmy, to uświadamiamy sobie, że nasze oczekiwania nie pokrywają się z tym, co dostaliśmy, choć wydawało nam się, że tego chcieliśmy. Problem leży w tym, aby docenić to, co się ma.

 

Dzień piąty. Niewyrażalne

            Jutro wyjeżdżam, ale dzisiejszy dzień zacząłem od pakowania. Następnie zrobiłem sobie na obiad grilla. Patrząc na rozżarzone węgle, myślałem o tym, że nie wiem, czym jest szczęście, ale na pewno nie można go przeliczyć na jakości zmysłowe. Rozumiem jednak tych, co liczą swoje powodzenie w stanie konta (choć jest to głupie), gdyż trudno znaleźć jakieś w miarę obiektywne kryterium.

            Wieczorem wybrałem się na długi spacer po okolicy. Dotarłem nad jezioro. Widok był niesamowity. Słońce zachodziło tak, jakby chciało skryć się pod wodą. Zdumiony obserwowałem kolory, które przechodziły od pomarańczowego, przez czerwień, do fioletu, a potem odcieni niebieskiego. Wszystko przyozdabiały małe granatowe chmury. Księżyc przypominał nadgryzione srebrne jabłko. Tafla jeziora odbijała to wszystko, a ja topiłem się z zachwytu. Wszedłem do wody. Zimna ciecz łagodziła me rozgrzane i przemęczone ciało. Nie potrafię wyrazić tego, co czułem. Wszystko było to nieuchwytne i niepojęte niczym sen. Chciałbym to zatrzymać i zachować w sobie. Pośród ulotnego teraz, wiecznie stającego się świata, marzyłem o tym, aby złapać te kilka sekund. Pojąłem niedorzeczność mych pragnień, po czym tylko radośnie pływałem.

 

Dzień szósty. Na nowo narodzony

            Myślę sobie, że kiedyś miałem problem w nawiązywaniu kontaktów z innymi ludźmi, dziś – abstrahując od mego rozwoju tych kompetencji – nie twierdzę, aby kiedykolwiek było to problemem. Uwolnienie się od palących ocenami spojrzeń jest esencją dojrzałości. Sąd niewiele mówi o świecie, a nieraz narzuca pozorną mgłę, która nie pozwala dostrzec soczystego blasku słońca, dającego energię do błogiego marszu – przyozdobionego o uśmiech – przez kolce istnienia. Dorosłem, mogę iść spokojnie w swoją stronę, co więcej znam pozorność mego celu, jednak trud pracy jest mi miły, choćbym miał umrzeć dziś, jestem gotów na śmierć. Nic nie muszę, ale wierzę, że jeszcze wiele mogę.

            Wróciłem dziś do domu, wydawało mi się, że wiem o nim wszystko, ale teraz postrzegam go inaczej. Mam świeżą perspektywę. Postanowiłem, że rzucę tytoń. Będę również codziennie biegał i raz w roku jeździł na wakacje.

            Prowadząc samochód, spostrzegłem bilbord, promujący nową książkę Dawida Szombierskiego. Nie pamiętam tytułu, ale utkwił mi głowie cytat: „Ludzie w miastach żyją tak bardzo, że można dojść do wniosku, wedle którego nigdy nie istnieli”.

 

Komentarz:

            Minęło prawie pół roku od wyjazdu. Przeczytałem właśnie te wakacyjne wpisy. Myślę sobie, że ludzie lubią sobie pogadać, czują się pępkami świata, co najmniej tak, jakby pozjadali wszystkie rozumy. Wstydzę się tych zapisków, ale nie potrafię ich zniszczyć. Te przemyślenia są naiwne, powierzchowne i infantylne (przez to, że pisałem je szybko, znalazłem również karygodne uproszczenia w problemach, którymi się na co dzień zajmuję). Mam nadzieję, że nigdy nie zostaną opublikowane. Mają one dla mnie tylko wartość taką, że oczyściły mój umysł, co pozwoliło mi nabrać dystansu do siebie, a dzięki temu lepiej mi się każdego dnia pracuje.

 

Sierpień 2020 r.

 

Facebook: https://www.facebook.com/Dawid-Szombierski-100412638398552/

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation