Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

List do R, / Weronika Pałczak

Opowiadanie zostało wyróżnione w 3 edycji Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego im Bolesława Prusa na opowiadanie młodzieży. Zobacz: https://e-kreatywni.eu/index.php/wyniki-3-edycji-konkursu-2019-2020

LIST DO R.

Pewnie nie mamy ze sobą zbyt wiele wspólnego. Ja nie znam Cię dobrze, Ty nie znasz mnie wcale. Mówili mi, że jesteś twarda i dość apodyktyczna. Że potrafisz ciężko pracować - od dzieciństwa trudzisz się, by wydźwignąć się z biedy. Że jesteś pewna siebie i dość surowa. Nie umiem rozmawiać z takimi ludźmi. Aż strach zgadywać, co o mnie pomyślisz, gdy odkryjesz jaka jestem. Nie wiem, na ile intensywnie wyobrażałaś sobie różne szczegóły mojej osoby, z góry jednak uprzedzam, że będziesz mną raczej rozczarowana.

Piszę do Ciebie z nadzieją na wytworzenie się pomiędzy nami nici porozumienia, choć trudno mi przewidzieć, na ile jesteś w stanie mnie zrozumieć. Matka mi mówi, że każdy młody człowiek przeżywa takie same rozterki, niezależnie od kontekstu kulturowego, epoki i statusu materialnego, w jakim przyszło mu żyć. Możliwe, że istotnie ta rówieśniczość wystarczy. Może pomimo dzielącej nas przepaści ziejącej mnogością różnic, wiążą nas ze sobą te same bzdurne, młodzieńcze problemy.

Może Ty też boisz się życia. Boisz się każdego dnia, który rozciąga się przed Tobą, i każdego człowieka, którego w ciągu tego dnia spotkasz. Może boisz się przyszłości; tego, że jutro musisz wstać o szóstej rano i wyjść z domu, i tego, że zgorzkniejesz na starość. Boisz się załatwić najprostszą sprawę w urzędzie i boisz się, że nigdy nie będziesz miała dzieci. Boisz się tego, że wszystko ma ten sam nagły i nieodwracalny koniec, odbierający sens istnieniu. Boisz się, że wszechświat i wszystkie żyjące w nim istoty i rośliny to tylko zbiór bezdusznych algorytmów pozbawiony celu. Boisz się samej myśli o własnym życiu: o jego żałosnej przeszłości, mdłej teraźniejszości i niepewnej przyszłości. Bardziej niż życia boisz się już tylko śmierci. Myślisz o niej stanowczo za często jak na kogoś tak młodego. Jej koncept jest dla Ciebie absurdalny i wynaturzony i podejrzewasz, że to przez to, że za dużo prowadzisz wewnętrznych monologów, a za mało rozmawiasz z ludźmi. Spędzasz sama ze sobą tyle czasu i tak mało absorbuje Cię wszystko to, co poza Twoją głową, że nie umiesz się od własnej śmierci zdystansować. Nieistnienie w jakiejkolwiek formie jest dla Ciebie najwyższym wyrokiem. Myślisz o jabłkach, liściach, zwierzętach, które tak samo jak ty rodzą się, dojrzewają, przekwitają i mrą, rozkładają się i gniją toczone przez robactwo, w mgnieniu oka zamieniając się w ściółkę lub padlinę i robiąc miejsce dla kolejnych pokoleń. Boisz się tego, że niczym się od nich nie różnisz.

I tak przez cały czas - chyba że się napijesz, wtedy twoja głowa staje się lekka, świat atrakcyjny i prosty. Ale jeśli akurat nie pijesz, to boisz się, że nie zaliczysz roku i że nigdy się nie zmienisz. Dożyjesz starości, najprawdopodobniej wypełnionej żalem i złością na samą siebie - bo „dlaczego ja nie potrafiłam cieszyć się i bawić, póki byłam młoda?”. (No właśnie: dlaczego?). Może będziesz żyła przez dziesiątki lat, tylko po to, żeby umrzeć w świecie, w którym jesteś sędziwą staruszką i nie rozumiesz niczego dookoła. A może umrzesz jutro. Nie wiadomo co gorsze.

Czy ujrzałaś w tym opisie siebie? Nie wydaje mi się. Podobno nie jesteś typem bujającej w obłokach, filozofującej sentymentalistki ze skłonnościami do depresji. Jesteś pragmatyczna i twardo stąpasz po ziemi. Wyobrażam sobie, jak patrzysz na mnie z politowaniem podszytym słuszną złością. Boże, jaka ta dziewczyna jest obrzydliwie pretensjonalna! - myślisz. Masz rację: obrzydliwie. Moja babcia - matka mojego ojca - powiedziałaby, że dzisiaj młodym „w tyłkach się poprzewracało z dobrobytu” i miałaby oczywiście sporo racji. „Na melancholię i użalanie się nad sobą najlepiej działa wzięcie się do roboty”. To oczywiście też prawda, sprawdziłam to na sobie. Ilekroć zmuszę się wreszcie do działania o śladowych choćby znamionach produktywności - np. do mycia naczyń czy sprzątania - wszystkie chmurne, fatalistyczne przemyślenia rozpływają się jak obłoczek lekkiej pary. Takie mechaniczne, pozbawione finezji zadania znacząco wpływają na zanik refleksji - i dobrze. Dzięki temu wiem przynajmniej, jak śmieszna muszę Ci się zdawać. Aż mi wstyd, że uraczyłam Cię tym płaczliwym wywodem. Nie mam prawa porównywać mojego życia do Twojego.

Muszę przyznać, że tu u nas jest naprawdę całkiem dobrze. Mój kraj jest, powiedzmy, dość przyzwoicie cywilizowany, nawet najgorzej sytuowani raczej nie przymierają głodem, nie ma cenzury ani więźniów politycznych (powiedzmy), większość chorób da się leczyć, mamy powszechne i darmowe szkolnictwo, publiczne uniwersytety, tanie obuwie, łatwo dostępną odzież, możliwość załatwienia większości spraw zdalnie, bez wychodzenia z domu, błyskawiczną komunikację z najdalszymi zakątkami planety, natychmiastowy dostęp do informacji, egalitarną rozrywkę na żądanie, niezliczoną ilość produktów do kupienia w sklepach - naprawdę, nie wyobrażasz sobie ile rodzajów czekoladowych kruchych ciastek z kawałkami czekolady może wymyślić człowiek - no i pokój. Wyobraź sobie kraj, w którym od prawie osiemdziesięciu lat nie było żadnej wojny. To jest właśnie ta miła, bezpieczna, cieplutka i mięciutka rzeczywistość, w której przyszło mi funkcjonować.

Nie sądź, że nie wiem, ile mam szczęścia, mogąc żyć w tak beztroskich warunkach. Często myślę o potwornościach, przez które musisz przechodzić, choć przecież nie mam zielonego pojęcia, jakie to uczucie nie wiedzieć czy dziesięciominutowy spacer do straganu z papierosami na rogu ulicy nie skończy się aresztowaniem lub śmiercią na miejscu. Lub jak parszywy jest strach, gdy tłoczysz się w dusznej piwnicy z dziesiątkami obcych ludzi, modląc się by następna bomba spadła na dom obok. I jak to jest, gdy tracisz kontakt z bliskimi, bo poczta nie dochodzi a telefonu czy internetu brak. Nie chcę, byś pomyślała, że wiedzę o Twych przejściach traktuję terapeutycznie, ale nie da się ukryć: przy tym wszystkim mój nieustająco jękliwy i wydumany lament o bezbrzeżnej samotności, auto-obrzydzeniu i bezwładzie emocjonalnym wydaje się śmieszny, żałosny po prostu. Nie mam powodu narzekać. Nie mam prawa się skarżyć. Wkroczyłam w dorosłość w kolorowym i radosnym świecie social mediów, supermarketów, klopsików z Ikei i nieskończonych możliwości. Mogę kupić sobie ciastka z kawałkami czekolady, a potem być kim tylko chcę. Wszystko jest dobrze, chce mi się śpiewać.

Ustaliłyśmy więc już, że raczej się nie zrozumiemy, nawet pomimo tego, że obie mamy dwadzieścia dwa lata. Ja żyję jak pączek w maśle i zaśmiecam sobie głowę jałowymi deliberacjami z obszaru tafonomii, Ty pewnie martwisz się, czy będziesz miała jutro co włożyć do garnka. Ja z trudem znajduję w sobie dość siły i woli, by wstać z łóżka, umyć się i wyrzucić śmieci, bo dobrobyt poprzewracał mi w tyłku, Ty jesteś wzorem przedsiębiorczości i pracowitości. Każdego dnia walczysz o przetrwanie i z hartem ducha pokonujesz przeciwności losu pomimo ciężkiej sytuacji, ja muszę codziennie walczyć sama ze sobą i z moim darowanym za nic życiem - pomimo zdrowia, pokoju i miodem i mlekiem płynącego świata nieograniczonych perspektyw. Jestem pozbawionym pewności siebie dzieckiem-staruszką o emocjonalności egzaltowanej piętnastolatki - Ty, jak sądzę, jesteś już w pełni ukształtowaną, zamężną i zaradną kobietą.

Nie po to jednak wzięłam się za pisanie tego listu, by obalać teorie mojej matki i raczyć Cię szczegółowym rozkładem na czynniki pierwsze tego co nas dzieli. Obie dobrze wiemy, że i tak jesteśmy na siebie skazane. Ani ja od Ciebie nie ucieknę, ani Ty mnie nie zmienisz. Domyślam się też, że przede wszystkim interesują Cię odpowiedzi na pytania dotyczące Twojej sytuacji. Niniejszym spieszę więc zaspokoić Twą ciekawość.

Po pierwsze i najważniejsze (myślę, że nie mylę się sądząc, że ta właśnie kwestia interesuje Cię najbardziej): tej wojnie daleko jeszcze do końca. Skąd mogę to wiedzieć? To kwestia odpowiedniego położenia. Informacje, które muszą tam do Was docierać, są wybiórcze lub zakłamane. Z waszej perspektywy obraz jest niepełny.

Tak więc, niezależnie od tego co mogłaś usłyszeć, ta wojna nie skończy się w najbliższym czasie. Obawiam się, że nie potrwa ani do wiosny, ani do następnego lata, ani nawet do Twoich dwudziestych piątych urodzin. Nie chcę Cię straszyć. Od razu Ci mówię: nic Wam nie będzie, Tobie i Twojemu mężowi. Tego możesz być pewna. Ludzie dookoła będą przeżywali piekło; więzienie, śmierć, tortury, utratę bliskich. W szkole zawsze lubiłam historię, więc coś o tym wiem. Musicie po prostu wszystko to przeczekać. Najważniejsza zasada, to się nie wychylać. Skupcie się na swoim biznesie - taka jest moja rada. W tych ciężkich czasach sklep warzywno-owocowy, czy co Wy tam macie, to bardzo dobra inwestycja. Żyjcie sobie zwyczajnie, po cichutku, dbajcie o zdrowie, w nic się nie mieszajcie, żadne tam jakieś tajne ugrupowania, ryzykowna działalność, bohaterszczyzna. Nie wyeliminujecie w ten sposób niebezpieczeństwa, Wasze życie nadal będzie zagrożone w każdej minucie, kontyngent cierpień i strachu pozostanie znaczny, zwiększycie jednak swoje szanse. Zaufaj mi.

Wiem, że już niedługo ma Wam się urodzić dziecko. Dziewczynka. Tym bardziej zalecam Wam ostrożność. Coś tam mi się obiło o uszy - że Twój mąż gdzieś się zapisał, do czegoś przyłączył - nikt do końca nie wie, czy to prawda... Czy to prawda? Napisz koniecznie, strasznie mnie to ciekawi.

Ale nie, na dłuższą metę nie zalecam jednak działalności politycznej. I bez niej można dostać kulę w łeb, jak sądzę. Jak już wspomniałam, znam takie wypadki z lekcji historii. Zostawcie to może ludziom bez przyszłości, bez zobowiązań, bez gałęzi. Oni też są potrzebni - kolorowe krainy nieskończonych możliwości potrzebują wzniosłych legend i opowieści, na których fundamencie mogą rozwijać swoją miodową mlekowość, ciastka w błyszczących opakowaniach, takie tam. Wy jednak musicie po prostu przetrwać - to Wasze jedyne zadanie.

Jeżeli Wam się to uda... O, spróbuj sobie tylko wyobrazić, jakie życie Was czeka. Wszystko będzie można odbudować; wznieść od nowa miasta i domy, zaleczyć rany, kontynuować (mniej więcej) to, co przerwano. Powiedzieć nowym dzieciom, że to wszystko był sen, że tego w ogóle nie było. Nie rozmawiać z nimi o tym, nie rozdrapywać tych ran, niech się uczą, niech się bawią, niech żyją. I dopiero na starość usiąść z dorosłymi wnukami przy stole nakrytym białym, staroświeckim już wtedy obrusem i zacząć snuć nieśmiałą opowieść. Patrzeć, jak ich młodzieńcze, niespokojne spojrzenia umykają płochliwie. Zrozumieć, że oni nie słuchają, że już się nasłuchali, naoglądali filmów, naczytali książek, że to już nie jest ich sprawa. A potem umrzeć i nie doczekać prawnucząt, a przecież dopiero one, jako pierwsze, będą gotowe słuchać. Dla nich będzie to już mglista baśń, odległa i niebyła, a przez to -  fascynująca. Będą ją spijać z Waszych warg jak najświętszy eliksir, poważać ją niczym mit założycielski.

Tak, wyobraź sobie tylko swoje długie, zwyczajne, nic nie znaczące życie. (Nie obraź się, moim zdaniem większość żyć nic zupełnie nie znaczy). Jeśli uda Ci się wyjść z tego cało, przenieście się gdzieś. Twój kraj zmieni kształt, wytyczą mu nowe granice. Twoje miasto przestanie istnieć. Stracicie większość dobytku, będziecie musieli uciekać... Na pewno znasz tego typu historie. One zawsze i wszędzie wyglądają podobnie.

Pomyśl tylko: osiądziecie gdzieś, na drugim końcu świata, zadomowicie się w innym miejscu, założycie nowy sklep - może najpierw stragan warzywno-owocowy, potem porządny sklep kolonialny, sama nie wiem... Macie żyłkę do interesów, Ty i Twój mąż. Urodzi Wam się kolejne dziecko - znowu dziewczynka - zatrudnicie do niej niańkę-cudzoziemkę (tacy będziecie zapracowani). Całymi dniami tylko praca i praca; rozładunek towaru, sterczenie za ladą sklepową albo na rynku, porządkowanie mieszkania, koszenie trawy. Na tym nowym miejscu i w tym codziennym, nieistotnym trudzie, powoli, powolutku będziecie się starzeć. W ogródku przed domem zbudujecie szklarnię, będziecie pielili grządki, hodowali warzywa i owoce, robili przetwory, postawicie garaż, będą tam kury - a może świnie albo króliki, sama nie wiem... Poślecie córki do szkół, obie wyrosną na ambitne, inteligentne i pracowite dziewczyny, obie wyjadą na studia, zostaną prawniczkami, a potem rozpoczną pracę zawodową w dużym, obcym mieście. Jedna będzie sędzią. Obie wydacie za przystojnych, dobrze wykształconych chłopców, którzy porobią świetne kariery. I każda urodzi po córce, tak żeby nie zaburzać równowagi.

Któregoś dnia Twój mąż umrze w szpitalu naprzeciwko Waszego domu i pochowasz go na miejscowym cmentarzu pod lasem. Nie powiem Ci, kiedy dokładnie. Dopiero za niego wyszłaś, podejrzewam, że pałasz jeszcze do niego świeżym, dziewczęcym uczuciem, masz jeszcze „motyle w brzuchu” czy coś w tym rodzaju - nie wiem, nie znam się na tym, mówiąc szczerze. Ktoś mi kiedyś mówił, że Twój mąż zawsze Ci imponował, że uważasz go za swego rodzaju mistrza obrotności i zaradności życiowej. Może dokładna data jego śmierci sprawiłaby Ci przykrość. Bez obaw, spędzicie razem całe dziesięciolecia i myślę, że będą szczęśliwe. A w każdym razie dość spokojne.

Najtrudniejsze będą pewnie Twoje ostatnie lata. Osiągniesz podeszły wiek, będziesz poruszać się z trudem. Nawet proste prace wiązać się będą z ogromnym wysiłkiem. Podejrzewam, że najgorsza okaże się samotność. Będziesz rozpowiadała na prawo i lewo, jak dumna jesteś z córek i ich mężów, jak bardzo się cieszysz, że w dalekim, dużym mieście robią swoje kariery. Wmówisz wszystkim, że nie potrzebujesz ich towarzystwa. Dzieci czasami poczują się w obowiązku zaproponować Ci przyjazd, zaprosić Cię na święta. Starsza córka weźmie Cię do siebie raz do roku, na Wielkanoc. Dziesięć ostatnich Wigilii spędzisz w pojedynkę, może przełamiesz się opłatkiem sama ze sobą. Nie umiem sobie tego wyobrazić. Podejrzewam, że nigdy nie podniesiesz się po śmierci męża, ciężko Ci będzie przywyknąć do życia bez tego partnerstwa, bez tego absolutnego oddania i współdziałania w każdym aspekcie życia, w pracy i w domu. Za każdym razem, gdy wyjrzysz przez okno i zobaczysz zaniedbany ogród, chwasty porastające idealne, równiuteńkie grządki, ogarniać Cię będzie irytacja. Nie będziesz mogła patrzeć na ten upadek. Nigdy nie padnie z Twych ust ani jedno słowo skargi, jesteś na to za dumna. Dopiero na kilka miesięcy przed śmiercią wymsknie Ci się cichutko to, co powinno być oczywiste.

Śmierć będziesz miała szybką i spokojną. Myślę, że nie będziesz cierpiała. Któregoś ranka kobieta, która będzie robiła Ci zakupy i pomagała Ci w domu, zapuka do Twoich drzwi, a Ty nie odpowiesz. Wyjdzie więc do ogrodu i zobaczy zaciągnięte zasłony w Twoich oknach. Będzie już wiedziała. Pójdzie na piętro, do Twojej sąsiadki. Sąsiadka będzie miała klucz do Twojego mieszkania. Wejdą i zastaną Twoje ciało na łóżku. Stwierdzą, że musiałaś umrzeć spokojnie, we śnie. To chyba dobra śmierć. Będziesz wtedy staruszką. Długie, długie lata dzielą Cię od tej chwili. Nie bój się, proszę.

Znam dobrze ten dom naprzeciwko szpitala i to pomorskie miasteczko, w którym doczekasz swych ostatnich dni. To dobre, spokojne miejsce, niedaleko Gdańska, w którym zarówno moja matka, jak i ja, spędziłyśmy najszczęśliwsze chwile dzieciństwa. Mam nadzieję, że i Ty będziesz tam szczęśliwa.

Na razie jednak mieszkasz jeszcze tu, na Mokotowie. Niedawno stałam na chodniku przed Twoim domem. Jeśli odgarniesz teraz delikatnie firankę i wyjrzysz przez okno, zobaczysz, gdzie dokładnie. Tam, za płotem - tam właśnie stałam. Pomyśl, jak blisko siebie byłyśmy. Dzieliło nas kilka metrów i siedemdziesiąt lat. Patrzyłam na ten szary budynek, liczyłam ślady po pociskach, widziałam czarne plamy w miejscach, które lizały płomienie. Zrozumiałam wtedy wszystko. Nie będziecie mogli tu wrócić. Całe wnętrze najprawdopodobniej spłonie, zostanie pusty szkielet. Trochę to potrwa, zanim ta skorupa nada się z powrotem do zamieszkania. Wy będziecie już wtedy daleko, będziecie grabić ziemię, prowadzić sklep i wychowywać dzieci w obcym miasteczku, na północy, niedaleko wybrzeża. Na razie to Reich, ale... no tak, zapomniałam Ci wspomnieć: Niemcy przegrają tą wojnę. Część ziem wyjdzie z ich posiadania i będziecie mogli się tam osiedlić. Zanim wyjedziecie, upewnicie się, że z tego domu i z tego miasta, w którym teraz mieszkacie, nic nie zostało. Twój mąż przyjedzie tu jeszcze na chwilę, kiedy wojna się skończy, będzie chciał zobaczyć, czy jest do czego wracać. Tego akurat jestem pewna, matka mi mówiła. (Moją matkę poznasz za jakiś czas. Nic Ci o niej na razie nie powiem. Tylko tyle, że będzie miała na imię Agusia i będzie Twoją wnuczką).

To dziwne. Mając tyle lat, co Ty, stanęłam wreszcie na Twojej ulicy. Próbowałam zgadnąć, które to może być okno. Powiesz pewnie, że to głupie, ale mam wrażenie, że zagięła się czasoprzestrzeń, że oto znalazłam się w punkcie przecięcia pory i miejsca. Minione siedemdziesiąt lat wydało mi się kołem, które właśnie się domknęło. Wróciłam tam, skąd musieliście tak nagle uciekać. To tak jakby Wasza historia powróciła do punktu wyjścia.

Widzisz, kiedy opuścicie Warszawę, nigdy już do niej nie wrócicie. Ani Wy, ani Wasze dzieci, ani Wasze wnuki. Kiedy Twoja starsza córka przeniesie się wraz z mężem do innego, dużego miasta, młodsza pojedzie za nią. Tam będą pracować, rodzić dzieci, posyłać je do szkół, zostawać babciami. Większość aktów tej opowieści odbędzie się w zmienionej scenografii. Dopiero ja stamtąd wyjadę, stanę tu i teraz, w tym miejscu, w którym jesteś moją rówieśniczką. Napiszę do Ciebie ten list, w którym przedstawię się grzecznie.

Pytasz, czy się zobaczymy. Tak, może ze dwa razy. Dla mnie będą to spotkania bez znaczenia, po których zostaną mi tylko fotografie. Nie będziemy mogły porozmawiać, nie będę nic rozumiała, nic z tego nie zapamiętam. Agusia, Twoja młodsza wnuczka, mówi mi, że kiedy zobaczysz mnie po raz pierwszy, wybuchniesz płaczem. Dziękuję Ci za to, bo wiem, że łzy nie przychodzą Ci łatwo.

Piszę do Ciebie właśnie dlatego; domknęło się koło. Chciałam Ci powiedzieć, że wróciłam. A także to, że jestem częścią Ciebie. Że mały, zapomniany, zasklepiony skorupą pokoleń element Ciebie we mnie żyje i tli się jeszcze. Dlatego nie masz się czego bać. To ja boję się śmierci, nicości, rozkładu, procesów gnilnych, całej tej nieuniknionej beznadziei - mam do tego prawo, moja przyszłość jest ciemna i otwarta jak przerażająca jama. Twoja historia pociągnie się dalej i będzie trwała. Oprócz prochu pod ziemią, będzie jeszcze moje smutne życie, moja pamięć, moje poszukiwanie Twoich śladów - i mój powrót. Proszę, wyjrzyj przez okno. Stanę tu kiedyś, za siedemdziesiąt lat, dokładnie tak młoda jak ty teraz, choć taka słaba i smutna w nowym, naprawionym świecie. Nie będę Cię przypominać ani wyglądem, ani charakterem, ani ubiorem, ani językiem, którego będę używać. A mimo to, jakimś niepojętym sposobem - będę Twoim dalszym ciągiem.

***

Dlatego mam do Ciebie prośbę.

Uważaj na siebie. Dbaj o swoje zdrowie, zwłaszcza zimą, gdy trudno o żywność i opał, gdy szaleje gruźlica i tyfus. Bądź czujna, gdy na ulicach będą łapali przechodniów i pakowali ich na ciężarówki. Pilnuj męża - młodzi chłopcy będą czuli potrzebę, żeby się wykazać. Nie pozwól mu na nic głupiego.

Kiedy to się skończy, kiedy Twój mąż pojedzie na Pomorze, by szukać dla Was nowego miejsca, niech wysiądzie w Lauenburgu. To takie krzyżackie miasteczko z zamkiem i dużym, średniowiecznym kościołem. Wtedy już będzie się nazywało inaczej. Możliwe, że Twój mąż będzie tak czy siak zmuszony, by na tej właśnie stacji wysiąść. Może maszyniście skończy się wódka i dalej nie pojedzie. Niech Twój mąż szuka domu naprzeciwko szpitala. 

A teraz uważaj. Za trzy, może cztery lata przyjdą po Was. Każą wszystkim opuszczać domy, stłoczą ich na ulicy. Dookoła pożary, detonacje, strzelaniny, masowe mordy, pozrywane chodniki, barykady, walki na ulicach. Będziecie próbowali znieść po schodach niemowlę w łóżeczku - zupełnie bez sensu! Dobrze radzę, zostawcie to w diabły, bierzcie dziecko na ręce i biegnijcie stamtąd. Co dalej...  w całym tym piekle i zamieszaniu zaczepi was żołnierz. Wydaje mi się, że weźmiecie go za Ukraińca - najprawdopodobniej będzie po prostu Rosjaninem albo Białorusinem z RONY. (RONA to Rosyjska Narodowa Armia Wyzwoleńcza). To nieistotne. Ten człowiek wyłowi Was z tłumu i popchnie Was w drugą stronę. Nie wiem, czy poczuje żal na widok dziecka, czy ktoś wyda mu taki rozkaz, czy może po prostu się pomyli, dość, że każe wam uciekać w przeciwnym kierunku. Zróbcie to. Wierz lub nie, ale od tego, w którym kierunku wtedy pójdziecie, zależy życie wielu ludzi.

Pamiętaj. To bardzo ważne. Proszę, idźcie w stronę, którą Wam wskaże, bo tylko dzięki temu wydarzy się to wszystko: sklep i dom, córki i wnuczki, całe mnóstwo nudnych, wypełnionych pracą dni i nocy, cicha śmierć we własnym łóżku. Tylko jeśli posłuchacie tego bezimiennego, pozbawionego twarzy, obcego własowca, wydarzą się moje błędy, moje jęki i smętne przemyślenia, mój strach, moje uporczywe cierpienie, moje wieczne zmęczenie, miotanie się bez celu, zagubienie.

Tylko o to jedno proszę: uratuj moje nieważne, bezsensowne, nic nieznaczące życie.

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation