Zaginięcie z kwarantanny / Weronika Węsek

Drukuj

Obecna sytuacja na całym świecie jest tragiczna. Wszyscy załamujemy ręce i staramy się dbać o higienę (przynajmniej większość). Pomagamy podupadłym firmom, lekarzom, czy starszym ludziom. Jednak historia, którą opowiem, nie jest nasycona dobrem (wręcz przeciwnie) i zdumiewająco łatwo wplata się w obecne czasy. Mam nadzieję, że odróżnicie prawdę od fikcji. 

Jest 05.05.2020, nasza bohaterka nazywa się Lucy [Lusi]. Ma 27 lat, staż w fast-foodzie i ukończone studia ekologiczne. Można powiedzieć, że kariera obrońcy świata jej nie wyszła. Dlatego hobbistycznie bada popularne firmy, by dowieść, że łamią prawo i zagrażają życiu. Oczywiście w wolnym czasie i na skalę domową. Czyli odkryciami dzieli się z Norą (jej kotem). Cóż, jej życie nie wykracza poza normy, jest wręcz nudne. Praca w jadłodajni to jedyny czynnik podtrzymujący jej marzenia o zmianie świata. Poznała tam okrucieństwo, marnotrawstwo i obojętność społeczeństwa. Praca pozwoliła dokładnie przyjrzeć się mechanizmowi, szybkiej i masowej produkcji jedzenia. Spokojnie po miesiącu mogłaby postawić zarzuty firmie, oczywiście z pomocą szanowanego prawnika, na którego nie było jej stać. Warto także wspomnieć, że przedsięwzięcie nieświadomie popychał do przodu przełożony. 

Pozwalał ze sobą jeździć na delegacje, w ramach nowych doświadczeń. Japończyk w sile wieku był bardzo mądry i szczodry. Może ten starszy pan był powodem niewdrażania pozwu? Jak to często się zdarza, zajmował miejsce mentalnej i finansowej podpory przedsiębiorstwa, bo nad samym menu i jakością produktów panował syn, Wang [Łang]. Wróćmy więc do rzeczywistości. Pandemia hula po całym świecie, niczym spodek UFO, którego nikt nie potrafi powstrzymać. Lucy została dostawcą jedzenia, z przykazania Wanga. Jak można się domyślić, nie pracowała dłużej niż miesiąc, a już nienawidziła swojej nowej pracy. Tyle czasu wystarczyło też, żeby zaczęła czuć się źle. Najpierw senność i bóle głowy, później gorączka. Firma nie mogła pozwolić sobie na osłabienie kolejnych pracowników, więc po jednym dniu wolnego wysłała stażystce wypowiedzenie z powodów finansowych. Jako że miała przymusowe 2 tygodnie wolnego, chciała je spędzić owocnie (dopracowując pozew). 

Skrupuły odeszły, przecież Japończyk się za nią nie wstawił. Znajomą poprosiła o kupno 14-dniowych zapasów. Norę zaś, zamierzała spuszczać w koszyku przez balkon. Więc po koniecznych telefonach i czynnościach, zabrała się do pracy. Poszperała w internecie w poszukiwaniu porad i znalazła, jakąś rządową stronę do zgłaszania firm. Zapisała numer i zadzwoniła do podanego prawnika. Następne dni spędziła na długich rozmowach z poszczególnymi ekspertami i okazało się, że miała zwolenników. Stworzyła stronę internetową i na niej zamieszczała informacje mające trafić do ludzi. Dopingowana przez otoczenie i kota, w końcu strona zaczęła odnosić sukcesy. Po kolejnych dwóch dniach miała materiały do pogrążenia następnego producenta.

W tym momencie opowieść wścibskiej sąsiadki się kończy, bo jak zeznała „Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc skoczyła z balkonu”. Sama opowieść się zgadzała i temu policjanci nie mogli zaprzeczyć. Był tylko jeden problem. Dnia 18 maja, kiedy rzekomo targnęła się na własne życie, nikt jej nie widział, a już tym bardziej ciała. Gdyby nie staruszka, to ostatni tydzień także byłby zagadką, nikt bowiem nie miał na nią oka (za co policjanci pluli sobie w brodę). Niestety czasy były, jakie były, więc zaginięcie przełożono, jako mniej ważne od tymczasowych obowiązków. W końcu już zaginęła, więc pewnie poczeka, tydzień, miesiąc, rok… Pewien prywatny detektyw zainteresowany sprawą (może bardziej stroną internetową zaginionej), podjął się wyzwania. Chciał zająć miejsce policji, by później zarobić na ich lenistwie. Miał szczęście, bo zagadka układała się jak w książce Agathy Christie. Warto byłoby przedstawić odkrycia zdolnego detektywa, a oto one: 

Odkąd zaginiona założyła stronę internetową, zaczęła otrzymywać pogróżki, że jeśli nie zamknie strony internetowej, nie wyjdzie już nigdy więcej z domu. Gdy kończyła się jej kwarantanna, lecz groźby nie ustawały, zaczęła się martwić, zasłaniać okna, barykadować się, a nawet ukrywać, by sąsiadka jej nie słyszała. O tym świadczyło ustawienie mebli i jedzenia. Najciekawsze było to, że tamtego popołudnia faktycznie ktoś spadł, mimo że kamery odnotowały tylko wgniecenie w trawie. Następne uchwycone wydarzenie to zaparkowana śmieciarka. Najdziwniejsze było to, że z 

sekundy na sekundę nagle się pojawiła i to tylko jej przód. Nie uchwycono także, by ktoś wchodził lub wychodził z klatki Lucy. Dlatego detektyw uważnie prześledził miejsca odwiedzone przez śmieciarkę i były nimi: szpital, biurowiec firmy transportowej, szkoła, kamienice w centrum i market spożywczy. Detektyw wiedział, że musi się pośpieszyć, bo następnego dnia otwierają granice dla przedsiębiorców i zapewne wtedy Lucy opuści kraj (żywa lub nie). Na szczęście te informacje wystarczyły i odnalazł dziewczynę oraz zawiadomił policję o lokalizacji porywaczy.

Poniżej odpowiedź na zagadkę, czyli prawidłowe wydarzenia z dnia 18 maja:
Autorem gróźb był oczywiście sam Japończyk (starszy pan). Martwił się o stan firmy, bo to on finansował biznes. Znał nawyki Lucy, na pewno na jednej z delegacji mieli ćwiczenia antyterrorystyczne, jeśli nie podczas wyjazdu to choćby w fast-foodzie. Łatwo zauważył, że stażystka boi się wielu rzeczy. Pomyślał, że groźby skutecznie zniechęcą ją z prowadzenia strony internetowej. Niestety tak się nie stało i w akcie desperacji (a raczej miłości do przedsiębiorstwa), chciał ją uprowadzić. Zapłacił ochronie bloku, by w konkretnych godzinach zdjęła, lub przestawiła kamerę ustawioną na trawę pod balkonami, tłumacząc się wnoszeniem ciężkich mebli przez balkon i możliwością uszkodzenia sprzętu. Dlatego po całej akcji widoczne było tylko wgniecenie na ziemi. Biznesmen poprosił syna, żeby porwał Lucy i przeniósł do nieodwiedzanego budynku blisko ich firmy transportowej. Oczywiście syn się zgodził i wraz z kolegą wcześniej poprosili śmieciarza, aby 18 maja przewiózł dla nich ciężki worek z książkami, do szkoły. Śmieciarz nie myślał zbyt długo, na pewno łapówka rozjaśniła jego wątpliwości. Tak więc zgodnie z planem napadli na Lucy, przygotowani instrukcjami starszego pana w razie barykady. Prawie im się udało, nie przewidzieli jednak, że dziewczyna będzie uzbrojona, więc przy bliższym kontakcie wyrzuciła jednego z nich przez balkon. Starsza pani z naprzeciwka zmylona kapturem i balkonem dziewczyny pomyślała, że to ona (i tak też zeznała). Mężczyzna pozostawiony na pastwę losu przeczołgał się w krzaki i zaczekał na kolegę. Temu zaś udało się obezwładnić Lucy. Jakimś cudem zdołali przewieźć ją pod szkołę, bez kontaktu z kamerą. Tam też ją zostawili, bo mieli pewność, że nikomu podczas pandemii nie przyjdzie do głowy chodzenie do szkoły. Plan zakładał przeniesienie ją do firmy transportowej i wywiezienie za granicę w ciężarówce oraz porzucenie na odludziu bez szans na przeżycie. Niestety wgniecenie na trawniku i nagłe pojawienie się na nagraniu połowy śmieciarki zdradziły resztę szczegółów, doprowadzając do rozwiązania zagadki.
A czy wam udało się ją rozwiązać za pomocą dedukcji? 

PS Chciałabym jeszcze podziękować mojej nauczycielce polskiego, Pani Halinie S. To dzięki niej nauczyłam się tworzenia kreatywnych, lecz w miarę poprawnych tekstów. Dziękuję!!!