Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

numer 38 jest obecnie redagowany i zostanie zamknięty w dniu 1 kwietnia 2020 r.
  >>> w układzie chronologicznym
  >>> w układzie alfabetycznym 
  >>> popularność

  >>> zobacz wcześniejsze numery

Z CHIRURGICZNĄ PRECYZJĄ / Krzysztof Budzowski

Mglisty poranek niespodziewanie objął swym zasięgiem Londyn i zadomowił się nad nim. Przytulając go do siebie i nie chcąc tracić nad nim kontroli, zacieśniał i opatulał go mocniej swoimi mgławymi niewidzialnymi ramionami. Nieodłącznym towarzyszem przymglonej aury była słaba widoczność.

- Cholera, znowu pomyliłem drogę,  – pomyślał i nieświadomie powiedział na głos pewien młodzieniec. Zmierzał on nieco rozdygotanym i chaotycznym krokiem na umówione wcześniej spotkanie. Jego frustracje potęgowało to, że był już spóźniony a obfita mgła nie ułatwiała mu bynajmniej dotarcia na miejsce w miarę szybkim czasie.

Mężczyzną tym był Jacob Smith urodzony na wsi w Luton, nieopodal Londynu. Od momentu rozpoczęcia studiów medycznych na Uniwersytecie Londyńskim był dumnym mieszkańcem tej światowej metropolii. Był człowiekiem ambitnym, skrupulatnym, cierpliwym, pedantycznym i punktualnym, dlatego fakt pomylenia przez niego drogi i co za tym idzie spóźnienia był dla niego taki dotkliwy.

Jacob był osobą nadwrażliwą. Pochodził z biednej rodziny. Tytaniczna praca i upór sprawiła, że udało mu się dostać stypendium na pierwszy semestr. W Londynie został nie mile zaskoczony, okazało się bowiem, że było to tylko stypendium semestralne. Nie mógł ubiegać się o gratyfikacje, która pomogła by mu się utrzymać na drugim semestrze. Grunt zaczął palić mu się pod nogami, nie tracił jednak zimnej głowy. Postanowił za wszelką cenę walczyć z nastręczającymi się problemami i co ważniejsze, przezwyciężyć je.

 Ale nie to było prawdziwym zmartwieniem dla młodego studenta. Jeżeli sprawa dotyczyła by tylko jego, stanął by na głowie, nocował po stodołach, jadł resztki z pańskich stołów, byle tylko przetrwać. Miał jednak na utrzymaniu młodszą siostrę Grace i matkę, chorowitą, zmęczoną i doświadczoną przez los kobietę, której dużo zawdzięczał. To sprawiało, że z dnia na dzień stawał się coraz bardziej gburowaty i zasępiony. 

Wszedł na właściwą promenadę wiodącą przez bulwary nad Tamizą która prowadziła już do wyznaczonego miejsca, teraz był tego pewien. Myślami oddalił się znowu w niedaleką przeszłość do momentu opuszczenie rodzinnego domu.

Mamo, mamo, już idzie! – powiedziała rozpromieniona szesnastolatka, biegnąc właśnie żeby otworzyć ukochanemu bratu drzwi. Była to dla wszystkich w domu wiekopomna chwila, bowiem pierwszy z rodzinny Smithów opuszczał rodzinne strony udając się do „zawojowania Londynu” – jak to nie raz sam Jacob w radosnym uniesieniu zwykł mawiać. 

- No nareszcie, w sam raz na pudding – powiedziała łagodnie, lecz z lekką nutą smutku pani Jennifer Smith, głowa rodziny. Rozłożyła świąteczny obrus, używany rzadko z uwagi skromnych zarobków, przeprasowała go jeszcze ręką i zaczęła nakładać do stołu. 

Bardzo obawiała się o swojego ukochanego syna, tyle słyszała złego o Londynie. Tej współczesnej Sodomie, mieście mamony i złudnego szczęścia. Dwadzieścia pięć lat minęło od wojny Krymskiej. Wojny która sprawiła, że Imperium Brytyjskie stało się światowym mocarstwem które niosło cywilizcję, ogładę, kulturę i oczywiście chrześcijaństwo wszystkim krajom trzeciego świata z którymi miało kontakt. Pani Jennifer była gorącą patriotką kochającą swoją ojczyznę, ale zdawała sobie świetnie sprawę, że te wszystkie peany na cześć monarchii i dobrobytu są zdecydowanie nieadekwatne do rzeczywistości. Nie była osobą wykształconą, ale zrządzeniem losu niedaleko ich wiejskiej chatki znajdowała się skromna pensyjka , której lokatorem był, dobroduszny staruszek, z zawodu nauczyciel pan Teodor Hopkins. To on zaszczepił w jej dzieciach miłość do nauki. Zaznajomił również panią Jennifer z elementarnymi prawami które rządziły tym światem. Traktował ją jak córkę a jej dzieci jak swoje własne wnuki. Był pewien podziwu dla niezłomności, wytrwałości i charakteru. Życie nie szczędziło jej bowiem trosk i bólu. Mąż, zwykła pijaczyna i rozpustnik zostawił ją z małymi pociechami jak Grace miała dwa latka.  

  Nie tym sobie jednak zajmowała teraz głowę, bała się o swojego Jacoba. Znała dokładnie charakter syna, wiedziała, że jest ambitny, uczuciowy i pracowity. Mimo pewności i niezachwianej wiary w niego samego, zdawała się przeczuwać grożące mu niebezpieczeństwo. Nie miała jednak wyjścia.  Był ostatnią deską ratunku. 

Ona coraz bardziej nie domagała, wykonując jednak jeszcze drobne robótki ręczne. Nie chciała nadwyrężyć i skazić delikatnych rączek swojej córuchny, jak mawiała do niej nie raz przekomarzając się. Poza tym przygotowywała ją (z wielką pomocą pana Hopkinsa) do roli guwernantki. Grace jednak już od dzieciństwa zapragnęła zostać aktorką. Chciała być drugą Mademoiselle Mars. Ufała w swoje zdolności i szukała sposobności aby w dogodnym momencie powiadomić swoją mamę o swoich planach. Obecny czas nie sprzyjał  jednak ku temu.

- Dzień dobry kochani – powiedział serdecznie Jacob otwierając drzwi skromnej izby. Nie zdążył jeszcze zdjąć świątecznego ubrania gdy Grace rzuciła mu się w ramiona.

- Choć mama zrobiła świetny pudding – powiedziała i pociągnęła go za sobą w kierunku stołu.

- Skąd wiesz, że jest on świetny skoro go jeszcze nie skosztowałaś – pieszczotliwie powiedziała matka, odciągając wzrok znad stołu, żeby na nich spojrzeć – Takie dziewczynki jak ty, nie powinny fantazjować – ofuknęła ją łagodnie ciągnąc. No już siadać do stołu bo wystygnie!

Poranek minął im niemal w świątecznej atmosferze. Jedli, rozmawiali, żartowali, cieszyli się chwilą. Jacob dokładnie wpatrywał się na przemian to w siostrę to w matkę. Chciał je sobie zapamiętać  w tej konkretnej chwili, w radosnym uniesieniu, aby te projekcje wyświetlały mu się w trudnych chwilach gdy będzie już w Londynie. 

Jennifer Smith pochodziła z katolickiej rodziny, i taką też wiarę zaszczepiła w swoje potomstwo. Na pożegnanie ucałowała syna w czoło i powiedziała:

- Niechaj Bóg ma Cię w swojej opiece synku.

- Dziękuję mamo – zdobył się tylko na tyle. Bowiem od dawna przeżywał załamanie wiary. Nie chciał przysparzać swojej rodzicielce dodatkowych kłopotów i zmartwień. Nawet teraz gdy stał tak przy niej świątecznie ubrany szykując się do wyjazdu, wiedział, że ta naiwna i biedna kobieta bezgranicznie mu ufa. Zamiast do kościoła i do spowiedzi, tak jak zaplanował w ostatniej chwili zmienił zdanie i wybrał się na przechadzkę. Było mu smutno z powodu okłamywania matki, ale nie widział innego wyjścia.

- No jesteś nareszcie! – słowa te wyrwały go z letargu i sprowadziły z powrotem do Londynu. Znajdował się w umówionym miejscu. – Ileż można na ciebie czekać!? Na wszystkie zajęcia przychodzi punktualnie, a tu proszę spotkanie biznesowe i co? Od razu spóźnienie. Nieco żartobliwie i lekkim tonem wymówił te słowa człowiek który wybudził Jacoba z zamyślenia. Był nim Jonathan Musgrove. Był rówieśnikiem Jacoba. Pochodził z bogatej rodziny kupieckiej. Ojciec pozwolił mu na dużą swobodę, byleby tylko zdał z wyróżnieniem medycynę i został szanowanym lekarzem. Syn z przyjemnością przystał na te ofertę, nauka nie sprawiała mu bowiem żadnej trudności, więc uznał te ofertę za atrakcyjną i skorzystał z niej.

Jonathan w porównaniu z Jacobem  był bardzo otwartym człowiekiem, o uprzejmym lecz nieco pretensjonalnym usposobieniu. Bywał porywczy i gwałtowny. Wprost uwielbiał kobiety. W pewnym sensie spotkanie z Jacobem miała dotyczyć właśnie ich. Jonathan spuszczony ze smyczy okazał się wprost rozzuchwalonym rozpustnikiem. Trwonił pieniądze od ojca w takim tempie, że musiał się rozejrzeć za dodatkowymi źródłami finansowymi. Tak się właśnie zdarzyło, że był w związku z pewną kobietą lekkich obyczajów. Nie przeszkadzało mu to. Nie zamierzał angażować się uczuciowo. Jego wybranką była dziewiętnastoletnia Klara. Postanowił zostać jej sutenerem, a ona z radością na to przystała, bowiem jej poprzedni „opiekun” okazał się zwykłym oszustem. Katował ją i nie wypłacał należnych sum. Postanowiła od niego uciec. Młody student zaskoczył ją tą ofertą, ale Klara nie widziała w tym nic złego. „Jeżeli tylko nie przeszkadza mu to, że będę oddawała się nie tylko jemu ale również innym mężczyzną” -  myślała sobie  „to po wynegocjowaniu odpowiedniej stawki zdecyduje się na ten romans”. Myślała również praktycznie, zdawała sobie bowiem sprawę, że działanie na własną rękę w East Endzie jest ryzykowne.

- Przepraszam cię stary – wymamrotał Jacob. - Mgła mi strasznie utrudniała widoczność a w dodatku siedziałem do późna przy książkach i usnąłem dopiero nad ranem.

- Ok, rozumiem. Nic nie szkodzi – łagodnie odparł Musgrove, poklepując Smitha po ramieniu. Nie był w zasadzie nawet zły na przyjaciela. Chciał się z nim tylko trochę poprzekomarzać.

  – Dzisiaj o 19 przy barze Criterion na Great Marlborough Street. Będzie tam czekała na ciebie Klara. Odprowadzisz ją do mieszkania wynajętego przeze mnie do tych celów. Spokojnie, izba jest ciemna, i nie rzucająca się w oczy. Pierwszego klienta ma o 19 30. Nie spóźnij się! – powiedział na zakończenie. Potrząsnął dłoń Jacoba i ruszył w stronę Downing Street.

Jacob stanął jak wryty. Rzeczowy ton i krótkie zalecenia przyjaciela zaskoczyło go do reszty. Nie był co prawda purytaninem, lubił nazywać rzeczy po imieniu, ale takie postawienie sprawy go zdziwiło. Był bardzo zły na siebie, że wchodzi w ten plugawy biznes. Z całego serca nienawidził i brzydził się kurtyzanami. Uważał je za plagę, nie tylko miejsca w którym mieszkał, czyli wschodniego Londynu, ale całego świata. A teraz sam dobrowolnie będzie „opiekunem” jednej z nich. 

Popatrzył na swoje odbicie w Tamizie, i ruszył z powrotem do miejsca z którego niedawno wyszedł. Sytuacja niejako zmusiła młodego Jacoba do podjęcia radykalnych kroków. Rok gorzej zacząć się nie mógł. Piętnastego stycznia 1879 r. dostał dwie wiadomości, które do końca zszargały jego nerwy. Pierwsza wiadomość informowała o śmierci Teodora Hopkinsa, druga o wylewie jego matki co poskutkowało częściowym paraliżem. Sytuacja stawała się niemal krytyczna. Pomysł zrobienia z Grace guwernantki upadł, a o marzeniu zostania aktorką wiedział tylko Jacob, ale uważał je za dziecinną fantazje i nie wierzył za bardzo w jej urzeczywistnienie. Nie była jeszcze gotowa, nie miała wystarczających umiejętności. A choroba matki zabrała im środki do życia. 

Usilnie potrzebował więc funduszy. Z pomocną dłonią wyszedł mu jedyny znajomy z uczelni którego darzył sympatią. Sprawa wydawała się dla Jonathana prosta. 

- Potrzebujesz pieniędzy, to je zarób w dowolny sposób, - mawiał nieraz. – Byle szybko i dużo. - I pamiętaj cel uświęca środki. Słowa przyjaciela i sposób jego myślenia jakże odmienny od jego własnego sprawił istną rewolucje i przewrót w sposobie myślenia Jacoba. Stał się Machiavelistą z krwi i kości. „Bądź sprytny jak lis i silny jak lew”, mawiał nieraz do siebie. 

Cały dzień spędził spacerując i rozmyślając. Powoli zbliżała się wyznaczona godzina. Nie chciał tam iść, nie chciał skazić swojego serca. Do miłości odnosił się sceptycznie.  Wierzył jednak w głębi duszy w możliwość zakosztowania prawdziwej miłości. W jej nieskazitelny czysty charakter  a nie tylko w jej fizyczny aspekt. 

Zaczął zastanawiać się nad możliwością zrezygnowania z tego pomysłu. Przystanął, popatrzył na kieszonkowy zegarek, wziął głęboki wdech i powiedział:

- Już za późno. Skręcił w boczną uliczkę i zaraz za zakrętem zobaczył miejsce docelowe, a przy wejściu młodą dziewczynę.

   

 Wspólny interes okazał się dla obu dżentelmenów, (bo za takich uchodzili od jakiegoś czasu, w dobrym towarzystwie) istną żyłą złota. Od pamiętnego krótkiego spotkania dotyczącego szczegółów nad Tamizą minęły dwa miesiące. Od tego czasu bardzo wiele się zmieniło. Jacob Smith na zewnątrz w dalszym ciągu okazywał profesjonalizm i bardzo skrupulatnie dbał o swoje „podopieczne”. 

Obaj studenci, doszli do przekonania, że z racji bardzo dobrze prosperującego „interesu” będą mogli spokojnie wziąć „pod swoje skrzydła” jeszcze jedną młodą dziewczynę. Przedsięwzięcie nie okazało się trudne do zrealizowania. Klara bowiem, bardzo z resztą zadowolona ze współpracy z oboma mężczyznami ochoczo zarekomendowała studentom usługi dwóch chętnych znajomych. Młodzi kawalerowie potrzebowali dziewczyny przypominającej Klarę. „Młoda, ładna, bezdzietna, bez zobowiązań, najlepiej bez przyszłości”, w tych miej więcej słowach przedstawił swoje oczekiwania Jonathan a Jacob milcząco się na nie zgodził. 

Ostatecznie zdecydowali się zatrudnić siedemnastoletnią Rachel Crove, z ubogich przedmieść Londynu. Wynajęli nawet dziewczynom mieszkanie, nie odbiegające zresztą od standardów ubogich rodzin. Dla młodych kobiet był to jednak wyraz luksusu i okazanie dobrej woli przez swoich pracodawców. Mieszkanie w którym przyjmowali klientów zostało bez zmian. Cały rytuał wyglądał następująco. 

 

 Rozwiniecie tego specyficznego przedsięwzięcia wcale nie należało do najłatwiejszych. Jonathan i Jacob doskonale zdawali sobie sprawę, że Klara i jej usługi należy właściwie rozreklamować. Nie posiadali jednak wiedzy jak się zabrać do rzeczy ani nie mieli potrzebnego doświadczenia. 

Postanowili zastosować nowatorską metodę. Wynajęli młodego „roznosiciela” którego zaopatrzyli w odpowiednie afisze z ofertą „usług” które oferowali. Zadaniem posłańca było rozlepianie ich w lepszych dzielnicach miasta, w zacisznych okolicach, skwerach, przydrożnych barach. Wiadomo było bowiem dla studentów, że jeżeli ich oferta ma być konkurencyjna i przede wszystkim opłacalna, muszą zabiegać o lepszych klientów. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. 

Sam proces przeprowadzenia usługi i transakcji był już prosty. Klient przychodził na umówione miejsce o konkretnej godzinie. Do mieszkania służącego temu celowi wchodziło się przez oficynę, przed główną bramą skręcało się ostro w lewo i po przejściu dosłownie trzech kroków odbijało się w prawo. Droga prowadziła do schodów które z kolei kończyły się za kurtyną wiszącą w poprzek klatki. W ciemności za parawanem wymacywało się za pomocą dłoni zarys drzwi i pukało w umówiony sposób. Tam już czekał na niego Jacob bądź Jonathan. W poniedziałki, środy i czwartki dyżurował Smith a we wtorki, piątki i soboty Musgrove. Niedziele były wolne. Dziewczyny świadczyły usługi od godziny 18 do 21. Dyżurowały na przemian. 

Początkowo Jacob obawiał się o anonimowość, jednak wszystkie zapewnienie Jonathana w tej kwestii okazały się prawdą. Mieszkanie w którym odbywały się te zwane przez Jacoba „orgie” było niskie ale bardzo szerokie. Po lewej stronie na stoliku stała malutka lampa naftowa. Po przeciwległej stronie pokoju w rogu stała stara, rachityczna kanapa, która jednak wywiązywała się należycie ze swoich obowiązków. Pokój przedzielony był wielkim parawanem. Po wejściu delikwenta do mieszkania należało w pierwszej kolejności przejść po prawej stronie zasłony i uiścić opłatę za usługę suterenowi. 

Na środku stał mały stoliczek na której stała druga lampa naftowa. Na stoliczku umieszczane były pieniądze w kopercie, która zostawała do razu rozpieczętowywana przeznaczonym specjalnie na te okazje ostrym nożykiem . Po przeliczeniu przez Jacoba bądź Jonathana sumy dawali niemy znak głową, że wszystko w porządku i klient zawracał, przechodził po lewej stronie zasłony i podążał w kierunku posłania, gdzie czekała na niego Klara lub Rachel. Rajfur z kolei po cichu wychodził z mieszkania, zamykał je na klucz, skręcał w prawo i wchodził do podziemnego korytarza, który miał być „gwarancją nietykalności dziewcząt”. I w tamtym cichym pomieszczeniu który znajdował się wprost pod mieszkaniem czuwał nad „interesem”, patrząc przez szpary w podłodze  i podsłuchując w razie potrzeby. W razie zagrożenia studenci mogli szybko wejść do mieszkania i wymachując nowiutkim coltem postraszyć awanturnika.

Panowie Smith i Musgrove stali się bardzo szybko zamożni. Oczywiście jak na standardy tej specyficznej pracy. Dbali o anonimowość, z oczywistej przyczyny. Nie chcieli być rozpoznani w lepszych dzielnicach, na bankietach uczelnianych, oraz w innych miejscach uczęszczanych przez „ludzi sukcesu”. 

Jacob stał się jednym z nich. Wyposażył się we frak z kołnierzem o szerokich klapach, który jak u większości modnych dandysów ówczesnych czasów  podcięty był z przodu w kształcie litery U w taki sposób, że widoczny był dół jasnej kamizelki. Obcisłe spodnie do kolan podkreślały doskonale symetryczną figurę Jacoba a dopełnienie jego stroju stanowiły wysokie czarne jak smoła buty. Mimo zarobków pozwalających na wynajęcie lepszego mieszkania, Jacob postanowił nie zmieniać lokum. Dalej więc mieszkał w Whitechapel. 

Wydawać by się mogło, że Jacob Smith osiągnął wreszcie długo oczekiwany spokój. Stan jego duszy jednak był targany straszliwymi namiętnościami i mrocznymi myślami. Całkowicie odszedł od Boga. Jego długo tłumione instynkty zaczęły o sobie przypominać. Wszystkie wyobrażenie, o bogatej metropolii, dobrobycie, sprawiedliwości i dobrym traktowaniu ubogich okazały się zwykłymi hasłami propagandowymi nie mającymi wiele wspólnego z rzeczywistością.

W codziennym życiu cechowała go melancholijność i żal. Widok labiryntu wąskich, zabłoconych, cuchnących uliczek widziany przez niego co rano wprawiał go od razu w przygnębienie. Rozmiękła gliniasta droga wyglądała jak pełne stęchłej wody bajoro. „Jak mogłem być tak naiwny?” – pytał nieraz sam siebie. Krajobraz nędzy i rozpaczy, nie motywował go jednak do działania na korzyść tych ludzi. Chciał im pomóc ale nie wiedział jeszcze jak. „Leczyć w przyszłości za darmo?” – pytanie to wracało do niego co jakiś czas i domagało się pozytywnej odpowiedzi. Za każdym jednak razem odpowiedź stworzona przez ośrodek myślowy była przecząca. „Nie , a co to właściwie zmieni, naiwne i utopijne rojenia, na nic mi się zdadzą”.

Najwięcej pretensji miał do chrześcijaństwa. Z całego serca począł go nienawidzić. Anglia kraj mocarzy, nawracający cały świat na wiarę w Chrystusa! „Ślepy prowadzi ślepego” – konstatował smutno. Jacob uważał, że cnoty nie uprawia się dla nagrody, w przeciwnym razie byłoby się niewolnikiem, który wyciąga rękę po zapłatę. Cnotliwym należy być bez oglądania się na nagrodę. Skutkiem takiego rozumowania w mózgu zakiełkowała myśl, że Chrześcijanie to niewolnicy i hipokryci dla których jedyną motywacją do czynienia dobra jest Królestwo Boże. Odciął się zupełnie o tego. 

Bardzo dużo czasu poświęcał nauce. Medycznym lekturą zajmował się tylko tyle ile musiał. Z furią i wielką energią rzucił się w wir filozofii i historii. „Historia jest nauczycielką życia” – jak mawiał Cyceron. Przyjął te dewizę za aksjomat.  Stał się amoralny. Najlepszym tego dowodem był radykalny krok na który się zdobył. Przestał pomagać siostrze i matce. Uważał je za egoistki, poświeciły go bowiem. Rzuciły go na pastwę Londynu dla swojego partykularnego interesu. 

Z wielkim zaangażowaniem i przerażeniem czytał głośną wówczas powieść „Zbrodnie i Karę” Fiodora Dostojewskiego.  Do pewnego momentu utożsamiał się, popierał i sprzyjał Raskolnikowi. Decyzje o zabiciu starej lichwiarki uważał za słuszną, jego skrupuł i brak konsekwencji już nie. Uważał to za przyczynę jego zguby. W jego umyśle zaczęły roić się mroczne myśli dotyczące zabójstwa kogoś. Kogoś kto nie jest potrzebny w społeczeństwie. Kogoś kto je psuje. Był zdecydowany oczyścić Londyn z wszelakiego plugastwa. Musiał działać rozważnie to fakt. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie wiedział jeszcze w jaki sposób da ujście swoim podświadomym dążeniom, ale wiedział już kto będzie ich celem. Plagi całego świata. Kobiety lekkich obyczajów. 

- Tak, one będą moim jedynym celem. Wredne wszetecznice – Powiedział Jacob do siebie z mefistofelicznym uśmiechem, zapalił fajkę z afrykańskiej tykwy, prezent od Jonathana, i usiadł na skromnym posłaniu które znajdowało się w jego izbie. 

Pomieszczenie w którym mieszkał, mimo, że ubogie w sprzęty domowe było przestronne. Mieszkał w starej kamienicy przy ulicy Cavell Street w oficynie, naprzeciwko pani Pevensie, starszej, pruderyjnej, fałszywej staruszki od której wynajmował lokum. Żeby dostać się do swojego mieszkania Jacob musiał często wychodzić po zabrudzonych plwocinami lub resztkami jedzenia schodach. Widok był odstręczający, nie przeszkadzało to jednak zbytnio studentowi. Dla niego najważniejszym czynnikiem była wysokość czynszu. Ten nie był duży, ale standardy nie spełniały nawet podstawowych norm, także Jacob nie poczuwał się do wdzięczności względem spróchniałej wdowy. Ona jednak tego oczekiwała. Według niej dostąpił aktu miłosierdzia z jej strony. Przez co od samego początku dochodziło do spięć między nimi. Ona gorliwa katoliczka, on młody, spokojny, ale nieustępliwy ateusz. Od samego początku należeli do przeciwnych obozów. 

Mijał dzień za dniem, w sposób prawie niedostrzegalny. Jacob ograniczył swoje życie towarzyskie, z czego wyraźnie niezadowolony był wspólnik. Fascynował się chirurgią, szybkimi, bezbłędnymi cięciami podczas operacji. Wiedział już jaką wybierze specjalizacje jeżeli będzie mu dane skończyć studia. Nie zależało mu już tak bardzo na tym. Chciał już zacząć działać, dokonać czegoś dla świata, jak sobie wmawiał. W tym celu nocami, uchodził do uczelnianego prosektorium, przekupiwszy dozorcę, szkolił się na własną rękę w anatomii człowieka. 

Z początkiem kwietnia poważnie zachorował. Z powodu odwilży biedna dzielnica Londynu w której mieszkał nie była najlepszym miejscem do rekonwalescencji. Zdecydował się zostać mimo rad znajomego lekarza którego sprowadził wbrew woli Jacoba Jonathan. 

Warunki higieniczne i etyka żywieniowa w całym East Endzie była w fatalnym stanie. Nie inaczej sytuacja się miała u Jacoba.  Pani Pevensie absolutnie o to nie dbała. Do tej pory gotowała Jacobowi posiłki, w ramach umowy do której się zobowiązali. Z początku jeszcze się przykładała licząc na jakąś gratyfikacje, ale nie mogąc się doczekać poniechała wszelkiej skrupulatności. Jej niechęć do młodego studenta ponadto sprawiła, że przestała nawet sprawdzać źródła produktów które kupuje i żywiła go czym popadnie. Jacob wiedział oczywiście o oczywistym łamaniu umowy, ale był zbyt pochłonięty nauką i próbą rozwikłania mrocznych myśli powstających w swojej głowie  aby się tym przejmować. 

Stan Smitha pogarszał się z dnia na dzień. Doktor Richardson stwierdził dur brzuszny. Od kilku dni trawiła go wysoka gorączka. Bywały dni całkowitego zamroczenia podczas których otwierał tylko na chwile oczy które patrząc w punkt na suficie chciały sobie przypomnieć miejsce w którym się znajduje, mrugał powiekami i znów tracił przytomność. 

W stanach wysokiej gorączki śnił na jawie. Siedział na wielkim mahoniowym krześle, pośrodku sali. Dookoła było słychać szepty gwizdy i groźne pomruki niezadowolenia:

- Na szafot z tym hultajem! – Morderca! Siostrobójca! Niewdzięcznik! Po tych oszczerstwach zdał sobie sprawę, że znajduje się w sądzie, na ławie oskarżonych. Jest jedynym podejrzanym. „Ale co on takiego zrobił?” – zadawał sobie pytanie majacząc. Miał zerwać się z krzesła, ale nie mógł. Zrozumiał, że jest przywiązany, szarpał się , wił ale na nic się to zdało. Opuścił się na krzesło w bezładzie. Usłyszał rytmiczny stukot butów. Na Sali zaczęli pojawiać się sędziowie. Dystyngowani, sędziwi ludzie o wypłowiał twarzach poczęli wchodzić w korowodzie do przepełnionego dymem pomieszczenia. Grupa starców otoczyła go pieczołowicie, tak aby nie było prześwitu między nim a pospólstwem które zeszło się do sądu aby usłyszeć wyrok. 

Był bardziej zdziwiony niż przerażony. Czytał nie raz o rozprawach sądowych ale nigdzie nie słyszał o takim jej przebiegu. Nagle jak jeden mąż  członkowie komisji sędziowskiej wysunęli groźnie prawą rękę w kierunku Jacoba i wskazując go palcem poczęli mówić jednym głosem:

-Winny! Winny! W imieniu jej królewskiej mości zostajesz skazany na śmierć! Jacob czuł jak zalewają go poty, więzy krepujące go do tej pory zaczęły uwierać teraz ze zdwojoną siłą. Czuł jak grunt zapada mu się pod nogami. Rozkojarzonym wzrokiem począł szukać wśród ludzi znajdujących się na Sali. Kogoś życzliwego, sędziowie bowiem po wydaniu wyroku rozstąpili się przed nim i poczęli po cichu opuszczać izbę. Zatrzymał wzrok na znajomej twarzy, która triumfująco uśmiechała się do niego. Tak poznał go i zawył z przerażenia. Przecież to Jonathan. Jonathan! 

Otworzył oczy w stanie totalnego oszołomienia. Usiadł na łóżku cały spocony. Powoli świadomość wracała mu zdrowy rozsądek. „ Och to tylko zły sen” westchnął i położył się na powrót nie zamykając jednak już oczu.  

Złowrogie sny dokuczały mu raz na jakiś czas. Ostatkiem sił napisał list do wspólnika w którym informował go o swoim stanie. Jonathan zjawił się natychmiast po otrzymaniu wiadomości z rąk gońca. Zapukał do drzwi i wszedł do izby. W pomieszczeniu czuć było unoszący się nieprzyjemny zapach, oraz fetor fekaliów który dolatywał z kubła mieszczącego się w rogu pokoju.

- Witam Cię przyjacielu – powiedział czule Jonathan i podszedł do chorego. Już chciał usiąść na łóżku ale został powstrzymany gestem przez Jacoba.

- Jak interesy? – spytał rzeczowo na wpół przytomny Jacob.

- Ach interesy, tym się nie martw mój drogi, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Rozmawiałem z doktorem Richardsonem. Twój stan jest zły, ale wyjdziesz z tego. Zaczął implikować Ci już swoją antybiotykoterapie. Co prawda uważa, że powinieneś być leczony w szpitalu, w miejscu do tego odpowiednim ale ostatecznie zgodził się abyś został u siebie na mieszkaniu.

- Jak idą interesy? – zapytał jeszcze raz Jacob. Tym razem lodowato. Nie był zainteresowany widocznie tymi małostkowymi rzeczami o których mówił mu przyjaciel. Czuł, że ma silny organizm. Przetrwa chorobę i wyjdzie z tego. Był tego pewien. Jacob w skupieniu patrzył w stronę Jonathana. Ogniki pojawiały mu się w oczach i świdrowały przenikliwie kochanka Klary. „Czy ten człowiek może przeczuwać moje plany?” – pytanie to nawet samemu Jacobowi wydawało się absurdalne. „Co się ze mną dzieje? Choroba zaatakowała moje ośrodki myślowe, wariuje! Mam ochotę rzucić mu się do gardła i przeciąć je z chirurgiczną precyzją niczym węzeł gordyjski”. Jonathan na wpół przerażony mrocznym i podejrzliwym spojrzeniem przyjaciela odpowiedział siląc się na uśmiech :

- Ty wciąż o tych interesach. Pozwoliłem sobie podjąć za ciebie pewną decyzje. Dotyczącą interesów rzecz jasna – ciągnął dalej. Otóż Klara wypatrzyła na ulicy biedną siedemnastoletnią przybłędne. W niezadbanych, skromnych fatałaszkach. Błąkała się sama po Londynie, więc ją przygarnęliśmy. Co prawda z początku bardzo oponowała, uważała to za hańbiące ale razem z Klarą przekonaliśmy ją, że nie powinna mieć wyrzutów sumienia, bowiem sytuacja ją do tego zmusiła. 

Argumentem który zadecydował o tym, że się zgodziła była moja obietnica dotycząca jej pragnień. Dałem jej słowo honoru że stanę na głowie aby mogła się spełnić aktorsko, tak jak o tym marzyła. Słowa które wypowiadał Musgrove nie do końca odpowiadały prawdzie. Bowiem nie widział on jeszcze na oczy dziewczyny a wszystko co mówił było rojeniem które chciał wdrożyć w życie i liczył na powodzenie.

- Naiwne dziewczę, ale uwierz mi jest urocza. Właściwie to zamierzam dla niej rzucić Klarę.  Opowiadała nam – kontynuował Jonathan, o chorej matce, której musi pomóc, o zaginionym bracie,  kuzynie, czy coś takiego. Tu nagle przerwał. Spojrzał na Jacoba i dostrzegł, że jego wspólnik kolejny raz stracił przytomność. „Pewnie nawet nie docierało co do niego mówię” -  skonstatował lakonicznie student, rozejrzał się jeszcze raz z obrzydzeniem po pomieszczeniu , zadowolony, że ma wolną rękę w sprawach biznesowych oraz prywatnych. Bowiem bardzo podobała mu się „nowa zdobycz” i zamierzał ją jak najszybciej przekonać do siebie, rozkochać i zabawić się nią, nie zamierzał się bowiem przywiązywać. Westchnął głośno i wyszedł

- Mamusiu, to nasza ostatnia szansa – szeptała dziewczyna trzymając swoją rodzicielkę za rękę i siedząc przy jej wezgłowiu. – Od czasu kiedy Jacob przestał wysyłać nam pieniądze minęło kilka miesięcy. Resztki wydałam dzisiaj na niezbędne rzeczy. Starczą Ci na tydzień, może dwa. A ja muszę go znaleźć – ciągnęła zrozpaczona dziewczyna – dowiedzieć się co się z nim dzieje i dlaczego nas porzucił. Jak mógł nam to zrobić! – niemal wykrzyknęła Grace tuląc zapłakaną twarz do policzka swojej umierającej mamy.

Jennifer Smith drgnęła, i odwzajemniając czułość swojego ukochanego dziecka starała się ją uspokoić.

- Nie obwiniaj go kochana, na pewno jest w ciężkiej sytuacji, z pewnością by nas nie zostawił, nie po tym co dla niego zrobiłyśmy – przycisnęła ją do siebie mocniej i zamarły w bezruchu.

Sytuacja rodziny Jacoba w rodzinnym Luton przedstawiała się katastrofalnie. Od momentu kiedy Jacob zdecydował się na ten krok rodzina żyła z dnia na dzień. Zabrakło pana Hopkinsa na którego pomoc zawsze mogłyby liczyć. Niemal z podziemi wynajdywały jedzenie które pomagały im przetrwać ten czas. Krytyczny moment zbiegł się niemal z chorobą Jacoba. Grace za milczącym pozwoleniem matki zdecydowała się pojechać do Londynu w poszukiwaniu ratunku. Była zła na brata, podejrzewając, że wszystko z nim w porządku. Nie mogła sobie racjonalnie wytłumaczyć jego podłego, bezdusznego zachowania.

Podążała wzdłuż głównego traktu prowadzącego do stolicy Imperium. Ludzie widzący biedne ładne dzieciątko przejeżdżający właśnie kolaską zdecydowali się ją podwieźć. I tak stanęła na granicy wejścia do stolicy świata. Chmury leniwie pełzały nad Londynem zatrzymując się gdzie nie gdzie na dłużej.

Przekroczyła granice miasta. Prowiant w tobołku który miała przerzucony przez ramie powinien starczyć zaledwie na kilka dni. W myślach, przebierając zwinnie swoimi zgrabnymi nóżkami modliła się za pomyślność swojego całego przedsięwzięcia. W pierwszej kolejności zdecydowała się na znalezienie pracy, tak aby zarobione przez siebie pieniądze mogła szybko przesłać matce. Sprawa okazała się trudniejsza do zrealizowania niż myślała. Teatry odprawiały ją z kwitkiem tłumacząc pogardliwie, że jest za młoda i bez doświadczenia. Grace zaciskała zęby. Po każdej odmowie podnosiła dumnie głowę i szukała dalej.

Już kilka dni tułała się ze swoim bagażem podręcznym wydając ostatnie swoje oszczędności na noclegi w miejskich spelunkach. Tam któregoś wieczoru, stała się nieomal ofiarą gwałtu. Rozpustnicy, bandyci, najgorsze plugastwo Londynu nie mogło odpuścić sobie takiej okazji. Wracając wieczorem z kolejnego bezowocnego poszukiwania pracy dopadło ją na rogu ulicy dwóch młodych rzezimieszków. 

Grace, delikatna z pozoru, bardzo silna wewnętrznie,  postanowiła bronić się dzielnie. Kopnęła jednego w krocze i narobiła takiego rabanu, wrzaskiem i piskiem, że napastnicy uciekli w popłochu. Rzecz jasna nie miała teraz powrotu do motelu w którym do tej pory mieszkała, a o tej porze ciężko jej byłoby coś znaleźć. Ruszyła więc na wpół poszarpana i zadrapana, bez wielkiej nadziei przed siebie. Z niemą prośbą aby to wszystko okazało się tylko złym snem.

- Jutro masz wolne złotko – oznajmij Jonathan Klarze lodowato po zakończonym dniu roboczym.

- Tak? To wspaniale! – wykrzyknęła w euforii dziewczyna rzucając się w objęcia pryncypała. Student zatrzymał ją jednak gestem, kazał wszystko zamknąć i wziąć klucz na mieszkanie. Po czym szybko wyszedł nie oglądając się za siebie. Był widocznie rozdrażniony. Jego frustracje potęgował fakt, że nie zapowiadało się na rychły powrót Jacoba, a prowadzenie interesu samemu było dla niego uciążliwe. Z powodów zawodowych przestawał udzielać się towarzysko co uniemożliwiało mu poznawanie nowych interesujących ludzi, czego bardzo mu brakowało. Wracał więc nachmurzony do swojego rodzinnego domu. Myślał tylko o grogu który każe przyrządzić służącemu i położy się wcześniej spać.

Klara wykonała zalecenia swojego protektora, zamknęła drzwi od pomieszczenie, sprawdziła dwa razy upewniając się czy zrobiła to dobrze. Wyszła na ulice. Noc była wyjątkowo jasna, orzeźwiający lekki wiaterek smagał swoim podmuchem twarz dziewczyny. Głowę zaprzątały jej myśli związane z wykonywanym zawodem. Jonathan po ich ostatniej wspólnie spędzonej upojnej nocy poprosił ją o znalezienie kolejnej dziewczyny którą można by było „wdrożyć” jak to nazwał do interesu. Obiecywał za to sowitą nagrodę. Sęk w tym, że Klara po wiele wysiłku włożyła w to zadanie jednak bez zadowalających rezultatów. Nie mogła znaleźć odpowiedniej kandydatki do tej pracy.

Rygorystyczne wymogi Jonathana sprawiły, że sprawdzane przez nią pretendentki zwyczajnie się do tego nie nadawały. Wracając w stronę swojej skromnej izby, przechodząc obok skansenu taboru kolejowego, dosłyszała przytłumiony odgłos szlochania. Odwróciła głowę i na rogu zamkniętego już sklepu z pamiątkami dostrzegła młodą dziewczynę, która siedząc na chodniku, trzymając głowę schowaną w kolanach wydawała z siebie te nieartykułowane dźwięki. Kurtyzana zmierzyła od stóp do głów młodą dziewczynę i triumfująco powiedziała do siebie. „Znalazłam”. Podeszła do delikatnej nieopierzonej jeszcze nastolatki i dotykając ją czule za ramię spytała:

- Co się stało dziecinko? Czemu płaczesz? I co robisz o tak późnej porze sama w tak nędznej i niebezpiecznej dzielnicy? 

Grace odchyliła  głowę do góry, przestała na chwile płakać, podkrążone  i czerwone oczy świadczyły o wielkim zmęczeniu. Z początku nie wiedziała co powiedzieć. Zwyczajnie się bała. Jednak delikatny i uprzejmy ton dziewczyny która zdawało się chciała jej pomóc ośmielił ją trochę i zdecydowała się na nieśmiałą odpowiedź:

- Jestem zupełnie sama w wielkim mieście – zaczęła cichutko -  szukam pracy żeby pomóc matce, która jest ciężko chora. Brat nas zostawił na pastwę losu! On który nam tak dużo zawdzięcza… - nie dokończyła, ryknęła szlochem tuląc się do Klary która wyciągnęła ramiona, żeby ją uspokoić i przytulić. Klara nie zastanawiała się długo co począć. Postanowiła przenocować dziewczynę u siebie a później zobaczy co zadecyduje. 

Z samego rana, jeszcze przed przebudzeniem się małej, bo tak poczęła nazywać Grace wymknęła się po cichu z mieszkania. Ubrała się w najlepszy strój i popędziła pędem w stronę bogatszej części Londynu. Podjechała powozem pod wielki kurtuazyjnie przyozdobiony dom. Woźnica gdy zobaczył młodą, zalotnie uśmiechającą się do niego dziewczynę zdecydował się  ją podwieźć.

Jonathan z euforią przyjął informację o pozyskaniu nowej dziewczyny. Klara jednak tonowała jego entuzjazm. Powiedziała mu bowiem o marzycielskim i niewinnym usposobieniu swojej nowej współlokatorki. 

- Ona chce zostać aktorką i święcie wierzy, że jest do tego stworzona – próbowała tłumaczyć kochankowi dziewczyna. On zbył ją machnięciem ręki i powiedział żeby zostawiła to jemu. 

Jonathan miał już plan na podbicie tego młodego dziewczęcia. „Mam jeszcze godzinę czasu” – mówił do siebie, „wstąpię jeszcze do Jacoba i wspomnę mu o nowym nabytku. Może się ucieszy”- i pogwizdując sobie lekkim krokiem zmierzał w kierunku Cavell Street. 

Plan Jonathana był prosty, uwieść młodziutką dziewczynę,  i wdrożyć do interesu. Wiedział, że relacje między nim a „nowym nabytkiem” nie mogą być takie jak z Klarą. Różnice w sposobie życia i usposobieniu tych dwóch dziewczyn postawiło Jonathana początkowo w nieco krępującym położeniu. Dlatego zdecydował się na radykalny krok. Postanowił ją w sobie rozkochać. „Wiem, to diabelski pomysł, ale cóż mi tam” – skwitował na głos podsumowując swoją myśl. Wszystko układało się po jego myśli. 

Na Grace tak jak przypuszczał zrobił wyśmienite wrażenie. „Bogaty, przystojny, ambitny i uroczy” – wymieniała w myślach pozytywy nowo co poznanego chłopaka dziewczyna, rumieniąc się przy tym lekko. Zależało jej w pierwszej kolejności na pozyskaniu jak najprędzej pieniędzy aby móc wysłać matce. To było głównym powodem przez który chętnie przystała na awanse ze strony młodego kawalera. O Jacobie przestała w ogóle myśleć.  

Po paru spotkaniach i bliższym poznaniu postanowiła powiedzieć Jonathanowi  o swojej trudnej sytuacji i o swoich marzeniach związanych z aktorstwem. On wiedząc już o nich od Klary udawał mile zaskoczonego i chwaląc ambicje dziewczyny obiecał pomóc. Wysłał również pieniądze na adres wskazany przez dziewczynę. Tym sposobem chciał zrobić pozytywne wrażenie i sprawić aby poczuwała się do wdzięczności.  Dziękując rzuciła mu się w ramiona. Jonathan wniebowzięty takim obrotem sprawy, przeczuwał bliski swój triumf. 

Zdecydował się  ostatecznie na zakończenie związku z Klarą, podtrzymując jednocześnie ich relacje w pracy. Klara się tym zbytnio nie przejęła i zaczęła częściej odwiedzać Jacoba, przymilając się i doglądając go, bowiem od dawna jej się podobał.

Pewnego razu Jonathan zaprosił Grace do teatru „Varietes” na nowo wystawianą sztukę. Tytułu nawet nie pamiętał, nie zależało mu na tym kompletnie. Miał znajomą w teatrze i poprosił ją o załatwienie dwóch biletów na jakąkolwiek sztukę. Wybór padł na „Don Juana” Moliera. Nowa wybranka studenta była zachwycona i onieśmielona jednocześnie. Teatr znała tylko z opowiadań pana Hopkinsa. 

Siedzieli we dwójkę na balkonie, w półmroku trzymając się czule za rękę. Sala powoli napełniała się widownią. Z cienia wyłaniała się wielka kurtyna, święcąca w półświetle kandelabrów. 

Grace z zapartym tchem wpatrywała się w grających aktorów. Każdy ruch śledziła z niezwykłą pieczołowitością, nie chcąc ominąć nawet najdrobniejszego szczegółu, Jonathan w tym czasie wpatrywał się w swoją oblubienice. Miał jeden cel. Posiąść ją. Jak najszybciej. Tej nocy, tu i teraz! 

Delikatne, kruche dłonie które trzymał, pieścił sprawiały mu uczucie rozkoszy i cierpienia zarazem. Chciał znaleźć się z nią sam na sam. W swoim mieszkaniu najlepiej. Przedłużające się przedstawienie powodowało cierpienia młodego studenta i doprowadzało go niemal do szału. Brawa które zostały zapoczątkowane ze strony klaki zwiastowały koniec komedii. „Nareszcie” – westchnął. 

Idąc pod rękę dyskutowali o swoich wrażeniach dotyczących sztuki. Grace wychwalała inscenizacje pod niebiosa, Jonathan któremu sztuka średnio się podobała przytakiwał ochoczo zgadzając się ze zdaniem dziewczyny. To jeszcze bardziej ją rozweseliło, czuła się szczęśliwa, i rozumiana. 

- Mam dla ciebie niespodziankę najdroższa – powiedział pieszczotliwie chłopak obejmując ją czule, tylko musisz zajść do mnie, spokojnie później cię odprowadzę. Dziewczyna popatrzyła badawczo na mężczyznę ale widząc jego pokorny wyraz twarzy złagodniała i powiedziała radośnie:

- Jaką? – zapytała słodko odwzajemniając czułe przytulenie.  - Tak wiele już dla mnie zrobiłeś. Jesteś kochany i kiwnęła kokieteryjnie głową na znak zgody.

   

  Jonathan czule trzymając Grace za rękę wprowadził ją do rodzinnego domu. Dom rodzinny Musgrove był zbudowany w stylu renesansowym. Na tle wiktoriańskich szarych zabudowań Londynu dom ten wyglądał niemal majestatycznie. Przechodząc ukradkiem przez przedsionek rzuciła okiem na wystrój tego pałacu. Była oszołomiona przepychem i eleganckim wystrojem willi który dał jej wyobrażenie o niezmiernym bogactwie jego ojca. Żeby dostać się do pokoju Musgrove musieli przejść po wykwintnie wyglądających marmurowych schodach. Weszli do pokoju studenta, starannie zamykając z sobą drzwi tak aby nikogo ze służby przypadkiem nie obudzić. Wnętrze pokoju panicza nie różniło się zasadniczo od wystroju domu. Pokój ten był większy od całego jej rodzinnego domu. Na kredensach stały wazony chińskie, jedna wielka otomana znajdująca się na środku pokoju przykryta była wykwitnie zdobionym dywanem perskim. Ręczne hafty kryjące wartościowe obicia foteli upiększały całość umeblowania i nadawały wrażenia komnaty królewskiej. Panna Smith poczuła się jak  księżniczka i rozanielona nastrojem nie czekając nawet na niespodziankę przyszykowaną przez Jonathana rzuciła mu się w ramiona i oddała z rozkoszą. 

Przez kolejne dwa tygodnie Grace niemal codziennie zachodziła do Jonathana. On za swoje fundusze wynajął jej skromne mieszkanie.  Pieścił ją czule nocami mówiąc jej przy tym czule słówka. Biedna niewinna dziewczyna tak jak przypuszczał Musgrove zakochała się w nim do szaleństwa. Była gotowa spełnić jego każdą zachciankę. O to mu właśnie chodziło. Kalkulował na chłodno. Zainwestowane w nią pieniądze muszą się nareszcie zwrócić. 

Rachel zaniedbywana przez „opiekunów” zdecydowała się opuścić ich i znaleźć sobie innego protektora. 

- Przyprowadź o 19 Grace na Great Marlborough Street. – powiedział tonem stanowczym nieznoszącym sprzeciwu Jonathan. Czas zacząć na niej zarabiać! Niech nie myśli, że samą buźką i naiwnym usposobieniem można mnie omamić.

- No wiesz – rzekła udając oburzenie Klara.-  A już się bałam, że ty na prawdę się wkręciłeś, no ale nie. Jakże mogłam tak przypuszczać! Szczwany i bezwzględny z ciebie człowiek mój Jonathanku. Nie warto z tobą zadzierać. Lepiej być po twojej stronie – i zabierając się do wyjścia z jego mieszkania chciała pocałować go w czoło na odchodne, ale on stanowczo zaprotestował gestem, i wskazał jej wzrokiem drzwi. Pokręciła pogardliwie głową odwróciła się dumnie i wyszła nie patrząc już za siebie. On nerwowo ściskając prawą dłonią, zawołał na służbę i kazał sobie przynieść szklankę mocnego alkoholu.

Grace została postawiona w sytuacji bez wyjścia. Mimo to postanowiła walczyć. Kategorycznie odmówiła wykonania usługi, odwróciła się na pięcie i już miała wychodzić chcąc w ten sposób wymusić skruchę na Jonathanie. Przeliczyła się jednak. 

- Stój – zawołał za nią – przemyśl to dokładnie, bo jak wyjdziesz to nie masz już powrotu ani na mieszkanie ani do Klary a twoja matka zdechnie z głodu przez ciebie. 

Grace stała jak porażona.

- Tak – zakonkludował sutener widząc efekt który wywołały jego okrutne słowa. – Czegoś ty się spodziewała – ciągnął dalej. Że będziesz żyła na moim garnuszku o tak za piękne słowa i twoje ciało. To za mało. Muszę mieć z ciebie zarobek. – Wymówił te słowa i uśmiechnął się kwaśno, kąciki ust zaciskały mu się i kurczowo drgały w diabelskim uśmieszku, - no już wracaj mała do klienta, i nie waż się pisnąć. Mówiąc te słowa pogroził jej na odchodne nożykiem służącym do rozpieczętowywania kopert z gratyfikacjami.

Mimo szczerych chęci odejścia i zerwania znajomości z tymi potwornymi  ludźmi których przecież serdecznie polubiła a nawet pokochała nie zdecydowała się na ten krok. Wiedziała przecież, że bez pomocy Jonathana jej matka umrze a angaż w teatrze też jest nie możliwy, bowiem jak zdążyła zauważyć wpływy kochanka docierały nawet tam. Do momentu obmyślenia jakieś strategii była gotowa przeboleć te haniebne postępki. Mimo, że prawie nie myślała już o bracie, to nie mogła nie obwiniać go o to co się stało. Znienawidziła go całym sercem. Za głównego winowajcę jej obecnego położenia uznawała nie Jonathana a Jacoba właśnie. 

Oddawała się za pieniądze  wyłącznie dla matki, sama wolała by już umrzeć niż tak się zhańbić. Poświęcała się wiedząc, że źle postępuje ale nie widziała innej możliwości. Potwór z którym w dalszym ciągu dzieliła łoże wysyłał pieniądze zarobione przez nią samą matce opłacając jej przy tym w dalszym ciągu mieszkanie. Zorganizował jej również angaż w przedstawieniu  w podrzędnym teatrze aby mogła doskonalić swój znikomy przecież warsztat aktorski. W tym Grace upatrzyła swoją szansę, chodziła na próby i starannie wypełniała polecenia dyrektora teatru i scenarzysty, marząc tylko o wyrwaniu się z tego piekła na ziemi za jakie uważała Londyn. Występ miał odbyć się 10 kwietnia. 

Klara po uzyskaniu zupełnej swobody od Jonathana zaczęła opiekować się Jacobem. Ten zrazu niechętny jej coraz częstszym wizytom, później sam zaczął ją pytać czy go odwiedzi. Stan jego się poprawiał z dnia na dzień. Chciał bardzo poznać młodą dziewczynę o której wspominał mu kiedyś Jonathan. Kontakt z przyjacielem znacznie osłabł i ten coraz rzadziej go odwiedzał. 

Z okazji jednak powrotu do zdrowia swojego przyjaciela Musgrove zaprosił Jacoba wraz z Klarą do teatru. Tam miał poznać jego nową kochankę i ich wspólną podopieczną. Jacob przystał na to z ochotą. I z niecierpliwością oczekiwał spotkania. Wyznaczony dzień zbliżał się wielkimi krokami, a Jacob przeczuwał, że długo okiełznywane mordercze instynkty dadzą o sobie niedługo znać i uderzą w niego ze zdwojoną siłą zmuszając go do działania.

- Usiądź kochanie przy mnie i czekaj cierpliwie, zaraz ją zobaczysz, tylko kurtyna opadnie – powiedziała Klara do zdenerwowanego nie wiedząc czemu Jacoba który lornetował z przejęciem scenę nie spuszczając jej z oczu. 

- Prosiłem cię, że byś nie tytułowała mnie w ten sposób w miejscu publicznym. Nasze relacje są ściśle zawodowe i seks z tobą bynajmniej nie zmienił mojego stosunku do ciebie. Dalej jesteś moją pracownicą i nic dla mnie nie znaczysz. Zrozumiałaś? – spytał lodowato Jacob. Klara odwróciła wzrok udając obrażoną. – Pytam czy zrozumiałaś!? – powtórzył z naciskiem. Kiwnęła przestraszona głową na znak, że zrozumiała.

- A gdzie Jonathan? – Spytała chcąc uspokoić nastrój i skierować rozmowę na inne tory

- A co mnie on obchodzi? – odpowiedział brutalnie Jacob. I odwrócił wzrok od Klary wracając do swojego poprzednie zajęcia. 

Kurtyna opadła, zaczęło się przestawienie, które zaczęło się od krótkiej dykteryjki. 

- To ona, widzisz. Popatrz ta w niebieskiej sukni – powiedziała Klara wskazują palcem na właśnie wychodzącą na scenę Grace. 

- O Boże – zdołał tylko wykrztusić z siebie Jacob. Lornetka wypadła mu z rąk a on spazmatycznym gestem odrzucił od siebie Klarę które przewiesiła mu się przez ramie i wyszedł cały rozdygotany z balkonu nie zważając na nawoływania Klary żeby wracał.

Szedł jak ślepiec, potrącając przechodzących wokoło ludzi. Nie mógł zrozumieć jak mogło do tego dojść. „Jak to możliwe?” – zadawał sobie pytanie. „Takie niewinne stworzenie jak ona, nie to niemożliwe. To tylko zły sen. Obudź się Jacob! Obudź się!” – rozkazywał sam sobie szczypiąc się przy tym mocno w dłoń. Nie dało to jednak pożądanych skutków. Błąkając się po mieście zaczął na chłodno analizować sytuacje. 

Zdawał sobie sprawę, że jest w lwiej części sprawcą upadku swojej siostry. Co nie znaczy, że ją całkowicie rozgrzeszył. Wmówił w siebie, że jest predestynowany do wielkich rzeczy, a wielkie rzeczy wymagają olbrzymich poświęceń. Był już zdecydowany co zrobi. Musiał działać szybko aby nie zmienić zdania pod wpływem wzruszeń i  sentymentalnych argumentów. Sprawa zdawała się dla niego prosta. „Alea iacta est” – podsumował swoją myśl. Teraz zdawał się rozumieć swój sen. 

Występ Grace w teatrze został okraszony wielkimi brawami. Zrobiła dobre wrażenie. Jonathan był bardziej zadowolony z faktu, że wśród publiczności było wielu potencjalnych klientów i już zacierał ręce licząc w myślach zyski. Nie był zadowolony z powodu absencji swojego wspólnika. Klara nie potrafiła racjonalnie wytłumaczyć co było powodem jego odejścia. Ostatecznie machnął ręką i wziąwszy pod pachę Grace ruszył w stronę swojego pałacu. Czekał jednak na wyjaśnienia ze strony wspólnika. Jutro bowiem wypadał poniedziałek, czyli dzień „urzędowania” Jacoba. Liczył na powrót Smitha do prowadzenia interesu. Nie musiał długo czekać. Grace już spała, nie rozmawiali ze sobą za dużo, łączył  tylko biznes i łóżko, dokładnie tak jak chciał Musgrove. Do drzwi zapukał Frank, wieloletni pracownik ojca, uchyliwszy drzwi, gdy usłyszał zgodę z ust panicza wszedł i postawił liścik na stole 

- Proszę, list do pana od pana Jacoba

- Dziękuje Frank – rzekł Jonathan dając znak, że może już odejść i zaciągając się dymem przeczytał na głos.

„ Jutro o 18! Niech ta nowa przyjdzie sama. Klient załatwiony. Wracam do gry” –Jacob.

Jonathan uśmiechnął się sardonicznie, zmiął kartkę i rzucił w ogień.

Grace była zadowolona ze swojego występu, ale zdawała sobie sprawę, że to dopiero początek drogi do samodzielności. Powolnym krokiem szła w kierunku mieszkania w którym spełniała zachcianki swoich obskurnych klientów. Nie myślała wcale o wspólniku Jonathana. Dla niej był takim samym bydlakiem, bez sumienia, wykorzystującym młode bezbronne dziewczyny. Wymacała w ciemności drzwi, zapukała umówionym sygnałem, przeżegnała się i weszła do środka myśląc tylko o szybkim spełnieniu obowiązków i powrocie do domu.

Jacob siedział zamyślony w kącie mieszkania czekając na Grace. Nie umówił na dziś żadnego klienta. Chciał być z nią sam. Nerwowo bawił się nożem który trzymał w ręce. Jeszcze jakby się wahał wtem umówiony sygnał obudził go z letargu. 

- Proszę, śmiało – powiedział lodowatym tonem.

Dziewczyna nieśmiało weszła do środka, zamknęła za sobą drzwi. Starannie przyglądała się nowo poznanemu mężczyźnie, ale pokój był jeszcze mniej oświetlony niż zwykle i nie mogła dostrzec jego twarzy. Lampa stojąca na stole rzucała migotliwe światło co przeszkadzało jej w dojrzeniu suterena. W tym półmroku oczy Jacoba fosforyzowały i paliły się w ciemnościach niczym oczy kota. Sprawiało to iście diabelskie wrażenie. 

- Witam – zaczęła Grace wahając się i wyciągnęła dłoń chcąc się przywitać – gdzie nasz gość? Zaczynamy? Nie mogła zacząć gorzej. Student atakowany ze wszystkich stron sprzecznościami już miał się wycofać z pomysłu ale jej niefrasobliwe słowa wydały na nią wyrok. Decyzja została powzięta. „Tak nie ma już innej drogi” – pomyślał na głos Jacob. Wstał i wyszedł z cienia pokazując się w całości młodziutkiej dziewczynie. Wydała okrzyk przerażenia.

- Jacob, a co ty tu robisz!? – wyjąkała. Oprzytomniała, zaczęła wyrzucać bratu obelgi za jego postępowanie.

-Jak mogłeś nas tak zostawić na pastwę losu. Ty niewdzięczniku!, ty… - nie zdążyła dokończyć. Jacob zaatakował. Użył noża który trzymał w dłoni. Mocnym szarpnięciem odwrócił ladacznice i wbił nóż w tętnice za uchem, przyciskając głowę do stolika. Raz po raz uderzał na oślep w ciało dziewczyny wykrzykując przy tym obelgi skierowane w jej stronę:

- Ty wredna, fałszywa dziwko – Zmachany przestał zadawać kolejne ciosy. Dziewczyna potwornie rzęziła tracąc przytomność co spowodowało tylko gorzki uśmiech zabójcy który upojony mordem usiadł przy zwłokach opierając się o stolik. Kilka chwil tak siedział, cały brudny od krwi przypatrywał się tępo zwłokom najukochańszej z istot. „Tak” – powiedział na głos. „Teraz nie mam już nic do stracenia”. 

Jonathan nerwowym rytmem wchodził po schodach. Miał nadzieje, zastać w mieszkaniu Jacoba. Zapukał, usłyszał w odpowiedzi pozwolenie i wszedł do środka. Zastał wspólnika siedzącego na łóżku. Jacob czytał jakiś naukowy periodyk i palił fajkę. Spojrzał tylko przelotnie na przyjaciela.

- No i gdzie ta twoja dziewucha? – zaczął Jacob jak gdyby nigdy nic. – Czekałem na nią wczoraj przez ponad godzinę i zmuszony odmawiać kolejnych klientów straciłem cierpliwość i wyszedłem się napić. Mówiła Ci dlaczego nie przyszła? – zapytał Jacob bezczelnie

- Hm bo ja hm, bo ja – zaczął bełkotać Musgrove zaskoczony sytuacją. – Myślałem, że ty mi coś powiesz na ten temat. Nie wiem co się z nią mogło podziać. 

- Pięknie! Cudownie! – powiedział sarkastycznie Jacob. Tak ją zachwalałeś a tu proszę. Pierwsze spotkanie i co. I się nie pojawiła. Musimy wstrzymać nasz biznes – zaczął rzeczowo Smith – i jej poszukać. Jak jej nie znajdziemy, to musimy zaczekać aby sprawa ucichła. Żeby nikt nie węszył. Z skąd ty ją w ogóle wytrzasnąłeś? – spytał niespodziewanie z podejrzliwym uśmiechem Jacob. Pamiętał doskonale ale musiał wyjść z inicjatywą nowego tematu do rozmowy aby nie stracić wiarygodności.

Chłodny ton przyjaciela i bardzo zimna kalkulacja zdziwiła Jonathana. Nie martwił się, że mogło jej się coś stać. Zaskoczony był rzeczowym tonem Jacoba, który nie znając powodu zniknięcia dziewczyny mówił od razu o wyciszeniu sprawy. Pragmatyzm Smitha zaskoczył go ale i napełnił podziwem. Zawsze trzeba szukać rozwiązania i nie tracić celu z oczu. 

Klara mi ją podsunęła – spokojnie odpowiedział Musgrove. – Znalazła ją na ulicy i postanowiła przygarnąć. Mówiła mi, że wyglądała na bezdomną. A co?

- Nic, tak tylko pytam – odpowiedział Jacob bez emocji  zaciągając się dymem. –A teraz – kontynuował – wybacz ale mam dużo nauki i potrzebuje pobyć sam. Spotkamy się wieczorem? U Criteriona? O 21?

- Doskonale – odpowiedział Jonathan uchylając swój cylinderek kłaniając się z lekka. I z uśmiechem wyszedł z mieszkania Smitha.

Jacob rzucił się nieprzytomny na łóżko. Popatrzył na zegarek. Jest 9. Mam jeszcze trochę czasu. Wiedział już co zrobi. Popatrzył kątem oka na wielką walizkę stojącą w rogu. Jonathan nawet nie zwrócił uwagi. „Mogłem z łatwością wskazać mu powód absencji naszej młodziutkiej dzieweczki” –powiedział do siebie student. „ Nie musimy długo szukać, przyjacielu” – kontynuował monolog. „Jest tam, w tej o to skrzyni. Z wielkim trudem ją tam zmieściłem, łamiąc jej przy tym kości. A tu” – i wyciągnął z pod łóżka drugą bliźniaczą walizkę. „ A tu jest trumna dla drugiej naszej turkaweczki, ona jest powodem hańby mojej siostry, więc ona skończy tak jak Grace” – i wybuchnął głośnym niepohamowanym śmiechem.

Naprawdę nie wiesz co mogło stać się Grace? – Zapytała lekko zirytowana Klara Jonathana. – Przecież nie mogła rozpłynąć się w powietrzu – podniosła lekko ton.

- Po pierwsze moja droga kokoto – zaczął łagodnie chłopak – nie podnoś głosu, nie jesteśmy tu sami – i rozejrzał się wkoło. Siedzieli na środku przy okrągłym stoliku w barze u Criteriona. W lokalu panowała wesoła atmosfera, było gwarno i tłoczno. 

- Naprawdę nie mam pojęcia co się stało – próbował odpowiadać student. – Nie jestem co prawda do końca zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale cóż – i dmuchnął dymem z fajki prosto w twarz Klary co ją do reszty oburzyło. Wstała i rzuciła na odchodne:

- Może uda mi się od Jacoba coś wydusić, bowiem jestem z nim dzisiaj umówiona. I potrząsając z wolna biodrami ruszyła w kierunku wyjścia.

„Ta, ciekawe o której, wstrętna kłamczucho, ciekawe o której, skoro Jacob jest umówiony ze mną” – powiedział do siebie Jonathan i spojrzał na zegarek. Była godzina 20 50. Równo o 21 zjawił się Jacob. Był trochę spocony i podenerwowany. 

- Co ci jest? – spytał zdziwiony Musgrove. – Masz zabrudzony na rękawie frak.

- Ah to nic, po prostu poślizgnąłem się przy wejściu do tej spelunki – odpowiedział Jacob siląc się na uśmiech.

- Aha – skwitował lakonicznie Jonathan. W sumie nic go to nie obchodziło, spytał bo tak wypadało i tyle. Był już poza tym lekko podochocony alkoholem. Machnął na kelnera i zamówił dwie szklanki mocnego trunku. 

Otworzył powoli oczy które ciążyły mu jakby były obwiązane odważnikami. Potężnie bolała go głowa. 

- Gdzie ja jestem? – zapytał dalej w amoku Jonathan rozglądając się po zadymionym pomieszczeniu. 

- Jak to gdzie? – odpowiedział mu Jacob. - To już nic nie pamiętasz? 

I opowiedział mu przebieg z całego poprzedniego wieczora. Kończył mówiąc:

-Byliśmy już tak napruci obaj, że kelnerzy przestali nam polewać, nam to jednak nie przeszkodziło urżnąć się jeszcze bardziej na mieście. – Powiedział to i wyszedł do kuchni. Wrócił po paru chwilach z kubkiem mocnej kawy.

- Masz trzymaj, to cię powinno postawić na nogi. 

Jonathan wypił kawę, serdecznie podziękował i powiedział, że musi wyjść bowiem obiecał pomóc w czymś ojcu. Jacob który był nad wyraz radosny nie powstrzymywał go jednak, odprowadził go do drzwi, zamknął za nim i odetchnął głośno mówiąc:

- Chyba się udało chłopcze – powiedział czule do siebie. – Nie zbudziłem podejrzeń u nikogo. Wszystko zrobiłem jak należy. Zdawał sobie sprawę, że przez najbliższe dni będzie żył w obawie i nieustannym lęku. Ale nic mu innego nie zostało. Wiedział, że nie ma już odwrotu.

Jacob w czasie dwóch dni dokonał trzech zabójstw. Dwóch dokonał z premedytacją i niejako z przymusu, trzecią żeby zatrzeć ślady dwóch pierwszych. Nie miał jednak żadnych wyrzutów sumienia. 

To co mówiła Klara Jonathanowi odnośnie spotkania z Jacobem nie było faktycznie wymysłem dziewczyny. Istotnie umówił się z nią. O 20 50 mieli się spotkać. Tak więc dziewczyna zaraz po wyjściu ze spotkania z Jonathanem skręciła w prawo i pobiegła w radosnym uniesieniu na spotkanie z człowiekiem którego kochała. Tak, teraz była tego pewna. Weszła w labirynt wąskich uliczkek i czekała pod umówionym adresem. Zdziwiona, że jeszcze na nią nie czeka. Przystanęła dokładnie pod wielką dębową bramą która była zamknięta. Na ulicy panował  mrok i pustka. Klara pogwizdując lekko sobie poczęła się niecierpliwić opierając się o bramę. Wtem brama za nią się otworzyła i jakaś ciemna postać wciągnęła brutalnie dziewczynę do środka. Klara zdążyła wydać tylko zdławiony krzyk.

 Za rogu od strony miasta zbliżała się do bramy bryczka zaprzężona w dwa konie. Woźnica na znak, że już dotarł głośno gwizdnął. Nie minęły dwie minuty a mocna dębowa brama uchyliła się , płynnie, zdecydowanie, nawet nie zdążyła zaskrzypieć. Wyszedł z niej młody człowiek z dwoma wielkimi walizkami które ledwo targał ze sobą.

- A ruszże się chłopie to będzie szybciej! – powiedział gniewnie Jacob do młodego woźnicy. Poskutkowało błyskawicznie. I tak załadowali dwie wielkie walizy do bagażnika. 

- Co jest w środku? – zapytał niewinnie Jerzy, tak miał na imię stangret.

- A co ci do tego – odpowiedział gniewnie Jacob ale przeprosił od razu gestem prosząc o wybaczenie i rzekł – Och to nic takiego. Obładowałem się kawałkami różnych kamieni. Studiuje geologie. Wracam do domu żeby zbadać zebrane okazy.  Chce być drugim Charlesem Lyellem!. Ale widząc, że chłopak nie ma pojęcia o kim mowa, zaprzestał dalszej konwersacji. Chłopaka zadowoliła ta odpowiedź. Spytał z czystej ciekawości. Nawet nie zastanawiał się czemu zdecydował się na powót do domu o tak później porze. Nie miało to dla niego znaczenia. „Ludzie mają różne pomysły” – tak tłumaczył fanaberie swojego płatnika.

- O 1 po północy w umówionym wcześniej miejscu – przypomniał na odchodne Jacob i ruszył szybkim krokiem na spotkanie z Jonathanem. Wszystko przeprowadził szybko i sprawnie. Spojrzał na zegarek 20 58. „Zdążę” i podniecony zniknął z pola widzenia Jerzego. Ten postał chwile, pogwizdał i ruszył w umówione miejsce,  kilka wiorst za miastem. Niebo usiane gwiazdami postanowiło towarzyszyć mu w tej przejażdżce. 

Z baru wyszli około godziny 23. Musgrove ledwie stał na nogach, a Smith udawał tylko pijanego. Co chwila brał dodatkowe drinki dla wspólnika sam popijając wciąż ten sam. Zahaczyli jeszcze o spelunę ‘U Rogera” z tanimi alkoholami. Te właśnie knajpę miał na myśli Jacob mówiąc do Jonathana, że skończyli się na mieście. Tam niemal na siłę wlewał mu podrzędne whisky do gardła. Musiał mieć pewność, że nic nie będzie pamiętał. Musgrove stracił kontakt z rzeczywistością. Jacob zbadał mu puls, chciał mieć pewność, że nic mu nie będzie i zaprowadził dźwigając go na rękach do swojego mieszkania. Wszystko tak obliczył, że wystarczyło przejść jedną przecznicę i było się na miejscu. 

Odstawił Jonathana do domu i położył go na swoim łóżku . Popatrzył na zegarek, wziął szybko łopatę, trzy duże worki, zamknął za sobą drzwi i pobiegł szybko w umówione miejsce. Dobiegała bowiem 1. Zastał Jerzego śpiącego na bryczce opatulonego ciepłym kocem. Stał w zalesionym zagajniku, nie widocznym w pierwszym momencie dla oka. Trzeba by było się dobrze przyjrzeć aby zobaczyć w tym skwerze cokolwiek. Mało osób tam uczęszczało bowiem sprawiało ono nieprzyjemne wrażenie.

Szybkim i płynnym ruchem, przeciął gardło woźnicy, odchylając mu głowę do tyłu aby się szybciej zadławił krwią. Ten szarpał się tylko przez chwile a później ucichł. Głęboki wykop Jacob miał już gotowy. Szybko zapakował woźnice do luźnego wora, obwiązał sznurem i rzucił w głębie.

 Te same czynności wykonał ze zwłokami umieszczonymi  w walizce. Ciałami Grace i Klary. Zanim włożył je do wora polał je żrącym kwasem. Następnie dół zasypał gaszonym wapnem który był w walizce i ziemią której nie brakowało dookoła. 

Zasiadł za sterami bryczki i odjechał kilkanaście kilometrów w stronę dalszych wsi. Odpiął konie od zaprzęgu, jednego puścił wolno, a drugiego sam dosiadł. Musiał bowiem jakoś dotrzeć na czas do domu przed przebudzeniem Jonathana. Bryczkę, zepchał do przydrożnego rowu. Narzędzi w amoku i z powodu zdenerwowania zapomniał zutylizować, wziął je ze sobą. Działał automatycznie. Nawet nie pamiętał jaka to była miejscowość. Po tych kilkunastu sprawnie wykonanych czynnościach puścił się cwałem w kierunku Londynu. Kilka kilometrów przed miastem, porzucił konia i postanowił pójść pieszo. Przy Cavell Street znalazł się około 5 nad ranem, Miasto dopiero budziło się do życia. Słońce powoli wychodziło zza chmur. Wszedł do mieszkania, zdjął zabrudzone ubrania, zrobił sobie mocnej kawy, i usiadł w bujanym fotelu, który nie dawno kupił na targu staroci. Następnie lekko podenerwowany, czując przyśpieszone bicie swojego serca czekał na przebudzenie się przyjaciela.

Po wyjściu Jonathana, Jacob siedział bezczynnie w fotelu cały dzień. Jakby czegoś niepoodziewanego oczekiwał. Ale bezczynność ta była pozorna. Zadawał pytania i  w myślach udzielał na nie odpowiedzi. Zastanawiał się co ma teraz robić. Gdy przychodził mu do głowy jakiś szalony pomysł od razu zaprzeczał gwałtownym  ruchem głowy jakby z kimś rozmawiał. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że to robi. Po wielogodzinnej burzy mózgów podjął w końcu decyzje. 

„ Nie pozostaje mi nic innego, tylko ulotnić się z stąd i to szybko. Gdzieś daleko, rzucić to wszystko i zapomnieć” – podsumował swoje rozterki. W głębi serca nie chciał zapomnieć, ani tego co zrobił ani tego kim się stał. Chwilowo nie odczuwał jednak potrzeby mordu. Widać instynkt zbrodni został zaspokojony. Wiedział, że to tylko tymczasowe uczucie. Był pewny, że w przyszłości jeszcze zabije. Czuł to. Podświadomie pragnął tego. Zostanie zapamiętany przez późniejsze pokolenia. Nie ważne w jakim świetle będzie przedstawiany. Wyplewi to robactwo trawiące Londyn. Wróci silniejszy. Wlokąc walizkę ze schodów myślał w ten sposób. Zapłacił Pani Pevensie za zerwanie umowy i szukał schronienia na jakieś dwie noce, zanim postanowi co dalej.

 

Jonathan czuł się fatalnie przez cały dzień. Ojciec widząc jego stan zmienił swoje plany dotyczącego jego osoby i dał mu wolne. Musgrove z wdzięcznością przyjął te wiadomość. Próbował od rana skontaktować się z Klarą, jednak bez skutku. Zaniepokojony brakiem jakichkolwiek wiadomości od byłej kochanki postanowił ją odwiedzić. Zastał drzwi zamknięte. Po godzinnym bezowocnym oczekiwaniu wrócił sfrustrowany do domu. Tam czekała na niego wiadomość od Jacoba która o mało nie ścięła go z nóg. 

„ Wyjeżdżam! Mam ważne powody! Nie szukaj mnie! Jak będę potrzebował to się odezwę. Rzucam studia i zrywam z całym dotychczasowym życiem!” – Jacob

Jonathan nie wiedział co tym myśleć. Pewna myśl świtała mu w głowie, ale po chwilowym wahaniu ją odrzucił. „ Nie to nie możliwe, żeby uciekli wszyscy razem w trójkę, bo niby czemu mieliby to robić. Jacob nie przepadał za dziewczynami.” Jego tok rozumowania wydawał mu się logiczny. Zastanawiało go jednak jeszcze coś innego. Czemu jeden z lepiej zapowiadających się studentów porzucił nagle swoje ukochane studia. I co z jego rodziną. Po godzinnym niedowierzaniu i powątpiewaniu w stałość decyzji byłego wspólnika przestał o tym myśleć. Życie musi się toczyć swoim rytmem. W ostatecznym rozrachunku los dziewczyn i jego przyjaciela był mu zupełnie obojętny. I prawdopodobnie wcale by już o tym nie myślał gdyby pewnego czerwcowego dnia nie zgłosił się do niego inspektor Gregory Hoffa. 

- Jonathan masz gościa – powiedział stanowczo gruby męski głos seniora domu, który otworzył drzwi do pokoju syna nie pukając. – Pan inspektor do ciebie w jakieś sprawie. Mam zostać? Jestem potrzebny? – spytał Musgrove inspektora którego nieco zaskoczyło to pytanie. Pan Musgrove nie interesował się zbytnio sprawami syna. Mówił do niego, że stanowi sam o sobie i ma za siebie decydować i ponosić odpowiedzialność, toteż nie specjalnie zależało mu aby być przy tej rozmowie.

- Nie, nie musi pan zostawać jeżeli nie widzi pan takiej potrzeby – odpowiedział mu lekko drwiącym tonem Hoffa, ale tak aby pan Musgrove nie poczuł się dotknięty. Ojciec Jonathana przyjął drwiące spojrzenie inspektora i odpłacił mu pogardliwym wejrzeniem, po czym ostentacyjnie powiedział wychodząc już z pokoju syna:

- Jeżeli będzie pan czegoś potrzebował, będę w salonie. – Zamknął za sobą drzwi. 

Wizyta ta tak bardzo zdziwiła Jonathana, że stanął jak wryty nie będąc zdolny nawet przypuszczać o co może chodzić

- Pan w jakiej sprawie? – Zdecydował się wreszcie na pytanie.

Inspektor Hoffa przyglądał mu się badawczo, rzucając również przelotne spojrzenie na wystrój pokoju.

- Hm, hm – odchrząknął, poprawił okulary  i zaczął – przed jakimiś dwoma tygodniami zgłosiła się do nas pewna starsza pani, przy najmniej na starszą wyglądała. 

Wyraz zdumienia i zażenowania malował się na twarzy studenta mimo to jednak postanowił nie przerywać.

- Przyszła do nas w związku z zaginięciem jej dwójki dzieci. Syna i córki. 

Jonathan patrzył pytającym wzrokiem na detektywa. Na twarzy malowało mu się nieme pytanie „No i ? Co w związku z tym?” . Inspektor chyba wyczuł te niemą frustrację, postanowił więc przejść do meritum.

- Wiemy, że prowadził pan nielegalny proceder, związany z usługami sutenerskimi. Pańskim wspólnikiem był niejaki Jacob Smith. Kobieta ta okazała się jego matką. Syn zostawił ich na pastwę losu, matka, świeżo po wylewie wysłała córkę aby odnalazła brata. I ślad po niej zaginął. Miała na imię Grace. Miała siedemnaście lat. 

Jonathan oniemiał z przerażenia, powoli zaczął łączyć fakty. „To dlatego one zniknęły”- podsumowywał to co wiedział. „O rany, to niemożliwe, on je”…- zaczął się jąkać. „Czyżby on je”  - Zabił?! – dokończył inspektor budząc Mugrove z zadumy. - Ale jakie one?

Jonathan opowiedział mu wszystko, co wiedział. O początkach znajomości, o nielegalnym biznesie, o zmianie zachowania wspólnika. O wszystkim  co wiedział. Zaraz zaprowadził go też do mieszkania które wynajmował. Po drodze Hoffa powiedział mu, że niestety pani Smith zmarła przed paru dniami, w skrajnym ubóstwie. Dostała pomieszania zmysłów. Przed samą śmiercią zamknęli ją w zakładzie dla umysłowo chorych.

- Tak skończyła ta biedna dobra kobieta – powiedział nieco sentymentalnie inspektor.

Jonathan nienawidził sentymentalizmu, nie wiedząc jak to podsumować, wzruszył tylko machinalnie ramionami. 

Jonathan po pokazaniu mieszkania nie był już potrzebny. Wracał więc główną promenadą Londynu do domu. Skwar był niemiłosierny. Na jego ciele pojawiła się jednak gęsia skórka. „Czyżby zadawał się z mordercą” – myśl ta nie dawała mu spokoju aż do momentu rozwiania wszelkich wątpliwości. Po kilku dniach detektyw zjawił się u niego z traumatycznymi doniesieniami. Tak to on był sprawcą zaginięcia prostytutek. Z notatek znalezionych w mieszkaniu Jacoba dowiedziano się gdzie mogą potencjalnie znajdować się zwłoki. Znaleźli również potencjalne narzędzia zbrodni. Okazało się, że jacyś świadkowie widzieli konie, mały powóz i jakiegoś młodzieńca tamtej nocy a po dwóch dniach intensywnych poszukiwań znaleziono zwłoki trzech osób. Jonathan jako potencjalny wspólnik został aresztowany do czasu wyjaśnienia śledztwa, a w całym Londynie trąbiono o zabójstwach które wyszło na światło dzienne. W gazetach wyznaczano wysokie nagrody za złapanie sprawcy. Wszystko jednak bez skutku.

Zaraz po opuszczeniu mieszkania przy Clavell street Jacob udał się do portu, żeby zaciągnąć się jako marynarz i popłynąć do Ameryki. Udało mu się. Kapitan zobaczył w nim potencjał i chłonny umysł i szybko się zgodził. Celem Jacoba była Ameryka Północna.  Tam postanowił dokończyć studia. Statek odpływał za dwa tygodnia. Pomagał przy aprowizacji i prawie przez ten czas nie wychodził z portu. Raz tylko wyszedł do centrum, prawie przed samym wypłynięciem. Trwała akurat nagonka w związku z zamordowaniem trzech osób. Gromy i przekleństwa miotano w kierunku policji za nieudolne prowadzone śledztwo. W gazetach które sprzedawano widniało rysopis potencjalnego mordeccy. Jacob ku swojemu przerażeniu poznał tam siebie. Wystraszony, niemal cichaczem wrócił na okręt, błagając los aby udało mu się wypłynąć. Był zdecydowany wrócić w przyszłości do Londynu. „Tak, wrócę na pewno” – powiedział po cichu do siebie. „Wrócę i sprawię, że będą o mnie pamiętać.

- Odpływamy! – usłyszał czyiś metaliczny, mocny głos który wyrwał go z dumania. - Odcumowywać łotry! – wtórował mu ktoś. Jacob wyszedł na pokład, popatrzył jeszcze raz za oddalającym się Londynem,  głośno westchnął i powiedział:

- Nareszcie. – Po czym grubiańsko okrzyczany za swoje nieróbstwo zapomniał o wszystkim i wziął się do roboty.

KONIEC






Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation