Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

numer 38 jest obecnie redagowany i zostanie zamknięty w dniu 1 kwietnia 2020 r.
  >>> w układzie chronologicznym
  >>> w układzie alfabetycznym 
  >>> popularność

  >>> zobacz wcześniejsze numery

Uwiedziony w cień życia / Dawid Szombierski

 

 

Pierwsze promienie letniego lipcowego słońca zatańczyły na dwóch półlitrowych szklanych butelkach – tyle po niej zostało. Stale czuł zapach jej perfum, przywykł do niego, choć wielu twierdziło, że jest prostacki. Żywą reminiscencją wywołał jej obraz przed oczyma, wspominał te długie czarne włosy, w których mroku gubił się często całymi godzinami. Oblizał usta, aby przypomnieć sobie mordercze pocałunki, duszące bardziej niż dym tytoniowy. Ostrym językiem rozcinała jego zewnętrzną sztywną skórną szatę, wydobywała w ten sposób jego pustkę; w obliczu swej nicości nieświadomie zdawał się na afekt, wchodzący w relację tylko z bezpośrednimi bodźcami – tak go sobie podporządkowywała. Otwierali się razem, choć bez słów, to we wzajemnym zrozumieniu i wiadomym celu. Wydawała proste dźwięki, gdy chwytał ją w dłonie. W uzależnieniu oraz pozornej pewności siebie nie dopuszczał do siebie tego, że nie może mieć jej na własność. Rozlewała się przy nim jak ciecz, ukazując swą płynną naturę. Pożądliwie lizał jej zewnętrzną powłokę, nie potrafił jednak się nasycić – przypominał rozbitka, który wodą morską stara się ugasić pragnienie.

Siedział bezmyślnie. Jego otępiały wyraz twarzy odzwierciedlał zgniłą duszę; psychofizyczna martwota odrażała. Wrażliwość stępiła intensywna rozkosz zmysłowa, która uwiodła go swą banalną wulgarnością – nie cechowała się nawet powabnością. Był wrakiem człowieka; już dawno porzucił ster swego okrętu życia – rozum pozostał na brzegu; wypłynął na otwarte morze dorosłości, zdając się na wiatry teraźniejszości. Bez planu, kompasu i mapy – płynął, chwytając nieobliczalne podmuchy w żagle; na początku wydawało mu się, że czuje wolność, jednak nie zdążył nawet zachwycić się niemalże niekończącym się horyzontem morza – aby w lustrze nieba poczuć swą małość – gdyż prędko dopadły go sztormy. Niesiony przypadkiem, obijał się bezradnie o skały; nie potrafił dopłynąć do światła nadziei, posyłanego z przybrzeżnej latarni. Morze wyrzuciło go na brzeg – siedział sam. Na dnie brzucha osiadł osad rozkoszy, czyli drobny piasek bólu – atom świata. Pożerała go paszcza niewspółmierności, która zachodzi w relacji między bólem i przyjemnością. Cierpienie ostrymi zębami żuło go od środka, tak pokutował rozkosz, będącą pozorem; a pragnienie jej zdobycia jest rojeniem, które nawiedza żyjących snem. Fantazja daje weksle bez pokrycia; próbujący ich użyć nieszczęśnik, skazuje się na męczarnie, za karę trafia on prosto do najpierwotniejszego szczebla istnienia – piekielnego kotła wszechrzeczy, gdzie pali się, w bezpośrednio odczuwanym bólu. Stała rzeczywistość – przejawiająca się zmiennie – permanentnie burzy wiecznie teraźniejszymi falami zamki z pisaku. Leżał jak nagi król w swym spustoszonym królestwie. Rozbitkowi życie wyreżyserował przypadkowy los. Czuł lęk, nienawiść i pogardę. Zatracił poczucie czasu. W rytm tykania zegara strumień świadomości skapywał obrazami wspomnień.

Poznał ją, gdy był jeszcze dzieckiem. Budziła powszechny podziw, dzięki swej ponadindywidualnej twarzy i ziemniaczanej prostocie. Na początku skrywali swą znajomość. W czasach liceum za przyzwoleniem rodziców – którzy też mieli do niej słabość – spotykali się w jego domu, nieraz w towarzystwie jego przyjaciół. Była przy jego rzadkich sukcesach i częstych porażkach, choć trudno jednoznacznie powiedzieć, że go wspierała. Często samotnie spacerowali krętymi uliczkami miasta, przykryci pierzyną nocy, w towarzystwie niemego blasku latarni, nucili pieśń zapomnienia. Ożywiała go pocałunkami; tchnięty toksycznym ukłuciem, stawał się duszą towarzystwa, w ten sposób przyczyniła się do tego, że dzięki powierzchownym znajomościom nie musiał długo szukać pracy.

Po niezdanej maturze wyfrunął z domu rodzinnego kurzym lotem. Pracował w lombardzie – porcie doczesności, gdzie zawijali dotknięci przez los orędownicy nieroztropnego życia. Naiwni liczyli na to, że zbliżają się do przylądka dobrej nadziei; nawet jeśli by tak nazwano tę nędzną przystań, to pryzmat różowych okularów zapośredniczający rzeczywistość przez królestwo myśli nie sprawiłby, że szare życia nabrałyby koloru.

Trwał między czterema ścianami, otaczały go martwe rekwizyty, które były niekonieczne do przetrwania w teatrze istnienia, można byłoby je określać mianem didaskaliów sztuki „życie ”. Leniwie spędzał czas wśród pobocznych treści świata, rzucających na niego niewidoczny cień, maskujący się w mroku jego nijakości. Pracując na pańszczyźnie nicości, wypłacał swym duchowym braciom cyrkonie czasu na kredyt. Wieczność jest trudno dostępnym nieoszlifowanym diamentem. Oszlifowane minerały są wskaźnikami czasu, jednakże ich natura jest skończona, gdyż w każdej chwili mogą spłonąć w ogniu wszechrzeczy.

Jeśli ktoś postawiłby na ladzie obustronne lustro, to jego obecność byłaby tam prawie zbędna. Może dziwić to, że nie odnajdywał swego odbicia w sfrustrowanych twarzach ludzi, przynoszących zszarganymi dłońmi przedmioty pod zastaw, mimo że niekryjąca się tożsamość charakterów świeciła między martwymi przedmiotami żółcią autentyczności. Trawił się w świecie, w bezkresnym żołądku, będącym splotem wzajemnych niesamodzielnych relacji. Otaczała go zmiennie niezmienna mgła wiecznej teraźniejszości, uchwycona w bezpośrednim oglądzie, formułowała się w znak zapytania, przypominający różę; intensywny kolor kwiatu rzeczywistości rodził zdziwienie badaczy, próba pojęcia lub uchwycenia go wiązała się z bolesnym ukłuciem przez ostre kolce natury. Złożoność tych procesów jest niewidoczna gołym okiem, uzbrojona perspektywa posiada tylko pozorną głębię, gdyż jest skończona tak, jak wszytko to, co płodzi człowiek na tym nędznym padole, w trosce o wyjście poza teraz.

Mijały lata. Przesiadywała tam z nim często, choć nie powinien jej zabierać ze sobą. Przychodziła otwarta, aby uśmierzyć jego ból i samotność. Lawirowali między nędzą i nudą; kroczyli przed siebie, zmierzając w tył. Koledzy założyli rodziny, coraz rzadziej ich widywał, pozostałą mu tylko ona.

Wydawało się, że zawiał wiatr zmian w jego życiu, gdy pewnego niepozornego listopadowego dnia obsługiwał skromną kobietę, która miała tyle samo lat co on. Od błysku w oku, do błahej rozmowy – nieposiadającej nawet krzty romantyczności – która doprowadziła do randki. Wszystko potoczyło się szybko jak w pięknym śnie. Pierwszy raz w życiu się zakochał, czuł się szczęśliwy tak, że nie można by było tego wyrazić. Po trzech miesiącach usłyszał pewne: „TAK!”, gdy się oświadczył.

Narzeczona dość szybko dowiedziała się o jego starej kochance, która stale do niego wracała nieproszona. Brakowało mu nie tylko asertywności, gdyż przenikała go lajosowa bezsilność. Opanował go strach, los drwił z niego homeryckim śmiechem, w którego szczerości mieniła się prawda o nim. 

Stało się. Przyszła żona postawiła go pod ścianą, swą bezpośredniością rozstrzelała sztandar jego uprzejmości. Nie potrafił przy niej kłamać. Miał wybrać między nimi dwiema. Wybór był trudny, jednakże przeszłość utorowała drogę do decyzji, która zapadła z koniecznością, a której nie potrafił wypowiedzieć. Skonsternowany milczał. Rzuciła w niego pierścionkiem zaręczynowym, a następnie wyszła zapłakana, lejąc obfite łzy. Deszcz smutku przeznaczony jest do gojenia ran, spowodowanych unicestwieniem marzeń, które zmieniły status z bytu możliwego na niemożliwy.

Wiosną nie narodził się na nowo. Dnie stale upływały mu w szarości i monotonii. Ona przy nim była, tkwił w jej wnykach, choć przez nią stracił miłość życia i miłość do życia, jednak nie potrafił z nią zerwać. Czuł się jak szczur w kołowrotku, odczuwał potrzebę, aby wyrwać się z tego palącego koła Iksjona.

Siedział całą noc w jej towarzystwie. Pożegnała go nieczułym pocałunkiem, gdy brzask zapowiadał niebiańskie widowisko. Przyklejony potem do fotela myślał tak o swoim życiu. Żar frustracji rozniecał wiatr poranka – wdzierający się do salonu przez otwarte okno – wywołując reminiscencje. Blask porannego słońca odsłonił przed nim w pełni jego wady. Zrozumiał, jakim był głupcem, poświęcając jej życie. Wódka – kochanka nieudacznika, pomyślał. Jego życie straciło kolor przez pusty wywar; jak ziemniak został zmiękczony parowaniem w świecie wodnistych norm społecznych; potem stopniowo go rozdrabniano, gdyż każda sytuacja była pretekstem do picia; granice zatarły się, nie można było orzec, czy to już nałóg, czy jeszcze rekreacja; był już nikim, jego osobowość sfermentowała; destylował swój portfel, wydawał wszystkie pieniądze na nią; jednak on nie trafił do butelki, aby swym duchowym braciom przekazać świadectwo nieistnienia w liście swej słabości.

Postanowił skończyć ze sobą, gdyż stwierdził, że tak żyć nie warto. Nigdy jego myśl nie była tak klarowna. Wyrzucił dwie półlitrowe butelki po wódce przez okno. Rozbijające się szkło rozniosło donośny trzask między szarymi płytami betonowych bloków. Fale dźwiękowe wracały echem, przypominając o kruchości istnienia. Następstwa tego czynu nie mogły zmienić jego decyzji, ponieważ rzut butelkami był ostatnim krzykiem frustracji, a nie prośbą o pomoc.

Zażenowany swą bezradnością, niesiony postanowieniem – które nie było wolne od afektu – zawiązał sznur na swej szyi. Okazała pętla przypominała krawat, jednakże nie zwracała się w stronę ziemi – płodnego narzędzia życia. Szubienica tylko pozornie kierowała się w górę, gdyż była ucieczką, wyrażającą nieporadność wobec jedynego świata, oprócz którego nic nie ma.

Nie poradziwszy sobie ze swoimi emocjami, kopnął w stołek, który przewracając się, uderzył mocno o podłogę, budząc tym sąsiadów. Ciało zawieszone na sznurze kołysało się ruchem wahadłowym – między ziemską nędzą i nudą – aż ustało, wraz z biciem jego serca. Doprowadziło go do tego wynikające z ubóstwa pragnienie nadmiaru, które zwróciło się przeciwko sobie. Szczątki obumarłej świadomość rozsypały się wśród kosmicznego pyłu.

 

Marzec 2020 r.

 

Facebook: https://www.facebook.com/Dawid-Szombierski-100412638398552/

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation