Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Wytrwać w postanowieniu / Krzysztof Budzowski

Zostało wywołane moje nazwisko. Przytomnieje dopiero wtedy gdy mnóstwo ludzi siedzących dookoła mnie kieruje wzrok w moją stronę. Zostaje gestem zaproszony na podest na którym znajduje się mównica a przy niej stoi elegancko ubrany mężczyzna z lekko siwiejącymi włosami. W ręce ma mikrofon a  jego twarz rozpromienia permanentny uśmiech.

Nie będąc do końca świadom swojej sytuacji wykonuje potulnie zasugerowane przez prowadzącego czynności. Wstaje ze swojego miejsca i powoli udaje się w kierunku sceny. Zostaje przy tym obdarzony burzą oklasków. Setki oczu śledzą moje ruchu.

Nie jestem przyzwyczajony do takich sytuacji i czując na sobie wzrok potężnego Argusa[1] mój organizm zostaje zaatakowany całą serią dreszczy które przeszywają mnie na wskroś. Nogi zaczynają uginać się pod ciężarem materii tworzącej moje ciało.

Z trudem dochodzę jednak do podestu. Na zewnątrz moja powłoka prezentuję się bez zarzutu. Nowiutki smoking szyty na miarę, błyszczące lakierki, w dodatku wypinam się jeszcze niczym struna aby odwrócić ciekawski wzrok od maluteńkich kropelek potu spływających delikatnie po mojej skroni.

 Wewnątrz jednak jestem rozdygotaną galaretą która w każdej chwili może się zamienić w postać płynną i ześlizgnąć się po schodach niczym kleista ciecz.

Podchodzę do mównicy wiedząc, że muszę się uspokoić. Dalej nie wiem gdzie jestem. Szukam wzrokiem jakieś wskazówki. Widzę po prawej stronie na stoliku cały plik książek porządnie oprawionych. Przypatruję się im z coraz większym zaciekawieniem.

Moje źrenice powiększają się w zatrważającym tempie. Przecież to moje nazwisko widnieje na okładce tych książek! Zaczynam kojarzyć fakty. Nad wejściem do sali widnieje nazwa miasta w którym jest ta uroczystość organizowana. Napis zlewa się w jedną całość. „Stockholm”.

Zdaje sobie sprawę gdzie jestem. „Przecież to ceremonia rozdania nagrody Nobla” – myślę. Wybąkuje jakieś słowa podziękowania w Bóg wie jakim języku. Chwilowa konsternacja i milczenie publiczności zostaje przerwane przez jakieś pojedyncze klaśniecie, co daje asumpt do lawinowego wręcz okazania swojego zadowolenia i pochwały poprzez rytmiczne dźwięczenie rękami.

Stoję dumny niczym Demostenes wygłaszający swoje Filipiki. Wykazuję nawet chęć podniesienia swojej prawej dłoni i pomachania nią ludowi ale zdaje sobie sprawę gdzie jestem i cofam szybko zażenowany rękę udając, że drapałem się za uchem.

Filharmonia w której się znajduje zaczyna trzęść się w posadach. Ludzkie twarze siedzące i klaskające niczym zaprogramowane roboty rozmazują się i rozpływają niczym zjawy. Wszędzie zaczyna panować tumult i chaos. Nad salą zawisa ciemna chmura która opada coraz niżej i niżej obejmując swoim zasięgiem całą przestrzeń. Nastaje ciemność. Kotara z hukiem opada. Dalej słyszę rzężenie ludzi, kwilenie, płacz i chaos. Wszędzie chaos.

 

Właśnie kończę stretchować paletę. Rolka przy której stoję powoli zapełniania się paczkami różnych kształtów. Począwszy od tych najmniejszych które bez trudu podnoszę z rolki i wkładam do kontenera po te średnich rozmiarów, kończąc na tych mega pakach które zazwyczaj układam na paletach właśnie.

Dzień jak co dzień. Paczki jadą płynie, ale nie za szybko. Spokojnie się odrabiam. Rutyna, rutyna jeszcze raz rutyna.

Zaczyna dziać się coś niepokojącego. Paczek przybywa coraz więcej. Zagęszczam ruchy. Szybciej sortuje i wkładam do kontenera. Niemal z automatu.

Dwadzieścia minut minęło i nic nie uległo zmianie. Rolka coraz szybciej mi się zapełnia. Mimo kreatywności i dużego doświadczenia kończą mi się pomysły. Zaczynam nerwowo patrzeć w kierunku wąsa, miejsca w którym wyładowują się kurierzy. Opuszczam swoje stanowisko pracy podejrzewając coś niepokojącego i kieruję się w stronę kurierów.

Oczom nie wierzę. Nikogo tam nie ma. Paczki same niemal wyskakują z auta i w równych odstępach lądują na rolkach. Cały nie przerwany ciąg przesyłek. Jak z jakiegoś filmu science-fiction Setki, może nawet tysiące.

Uważniej przyglądam się paczkom.

- Niemożliwe. Oczom nie wierzę – wykrzykuje.

Wszystkie wysyłki które przeglądam jadą do mnie. Kierunek 338. Katowice. To budzi moje przerażenie. Dobrych kilka minut nie było mnie na stanowisku. Pędem biegnę w stronę opuszczonego miejsca pracy. Widok przechodzi moje najgorsze wyobrażenia.

Nigdy nie widziałem tyle towaru. Cała moja rolka zapełniona po sam sufit. Czyli z dziesięć metrów wzwyż. A paczki dalej jadą Nie spadają na ziemie jednak z powodu belki która ma przed tym powstrzymać. . Dwudziesto metrowa rolka ledwo trzyma się na kółkach chwiejąc się przy tym niczym mała żaglówka podczas sztormu.

- Stop – krzyczę – Tomek zatrzymaj rolkę.

Nikt nie reaguję. Podchodzę do jego stanowiska. Nie widzę go bo wielkie paki mi zasłaniają. Upominam, proszę bez skutku. Wściekły robię wyrwę w paczkach, żeby złapać z nim kontakt wzrokowy. Nikogo tam nie ma. Kartony jadące niczym zaprogramowane skręcają w moją stronę. Pchane jakąś niewidzialną ręką. Nic nie rozumiem.

Słyszę ogłuszający huk. Rolka się skończyła. Nie pomieściła bez przerwy jadących paczek. Niepohamowana siła przerwała belkę blokującą a ta pękła z trzaskiem niczym zapora która nie wytrzymała naporu wściekłego żywiołu.

Pakunki lecą w nieładzie na ziemie tworząc przy tym coś na kształt piramidy. Nie wiem co robić. Chce uciekać ale uświadamiam sobie, że jestem w kotle zewsząd otoczony szalonym naporem paczek. Piramida która powstała ze splotu nieprzewidzianych okoliczności zaczyna niebezpiecznie przechylać się w moją stronę. Widocznie jakaś paczka na spodzie ugięła się. Zawalenie grozi kalectwem. Podbiegam odruchowo do hałdy próbując ją podtrzymać przed przechyleniem. To na nic. Zrozpaczony zdaje sobie sprawę, że nic nie mogę zrobić. Puszczam stos paczek i zamykam oczy. Nawet nie uciekam. Nie mam gdzie. Coś z hukiem wali mi się na głowę. Wszędzie ciemność…  

 

Ze snu wybudza mnie budzik który ustawiłem przed drzemką. To miał być króciutki spoczynek, żeby dalej funkcjonować. Patrzę na zegarek. I tak przeciągnąłem ją o niemal trzydzieści minut. Do wyjścia z domu zostało mi niecałe poł godziny.

- I tak już nic nie zdążę porządnego zjeść – wzdycham zniechęcony.

Idę do kuchni wstawiam wodę na kawę i wyciągam z lodówki dwie mozzarelle. „Będzie chociaż dobra przekąska do kawy, tak na szybko” – myślę sobie.

Kroje ser w cieniutkie plastry i układam dookoła talerza. Na krawędziach. Do środka daje, kilka czarnych oliwek i dorzucam dwa grzybki marynowane. Czekając na gwizd czajnika wracam do pokoju i siadam na łóżku.

Czas na chłodną analizę snów. I jeden i drugi w miarę jasny. Z naciskiem na słowo w miarę. Pierwszy sen, Sztokholm, literacka nagroda Nobla i wieczny splendor – marzenia, może nie do końca jeszcze sformułowane ale coś w ten deseń. Drugi, rzeczywistość, niemal katorżnicza praca na magazynie (oczywiście z własnej woli) ciągłe nadgodziny, bardzo mało snu i jeszcze niepohamowane ambicje fizyczne przez które dobijam i umęczam i tak zmęczone ciało.

Słyszę gwizd czajnika ale nie wstaje. Patrzę kątem oka na poduszkę i kołdrę, które wyciągają do mnie swoje macki i filuternie śpiewają kołysanki do ucha.

Nie mogę wstać. Chcę ale nie daje rady. Zmęczenie rozcapierzyło swoje ramiona wokół mnie i z sekundy na sekundę zdaje się ściskać mnie mocniej i szczelniej abym przypadkiem nie wyrwał się mu z uścisku. Położyć się też nie mogę. Siedzę w stanie totalnego oszołomienia, przerażony i diabelnie zmęczony.

Nagle wybucham gardłowym głośnym śmiechem. Jak w horrorach niszowej klasy. Uświadamiam sobie, że wszystko siedzi w głowie. Całym wysiłkiem woli próbuję wstać ale mój mózg nie podda się tak łatwo. Ileż razy go manipulowałem i oszukiwałem obiecując porządny odpoczynek. Teraz czas na odegranie.

Potężny gwizd dochodzi do moich uszu. Muszę wstać. „Woda, gaz” – myślę. To daje mi siłę do działań.

Kończę właśnie jeść przekąskę przygotowaną przed paroma chwilami. Wracam myślami do snów. Tak niewątpliwie, moim marzeniem jest zostanie pisarzem. Myślę, że nie jest to utopia. Wszystko mam poukładane w głowie i powoli się realizuje.

Ale i tak życie wszystko zweryfikuje. Dyscyplina i ciężka praca to niewątpliwie klucz do sukcesu. I uważam, nieskromnie, że te umiejętności w jakimś stopniu posiadam. Ale jest jeszcze jeden czynnik. Równie ważny. Jest nim pewność siebie. A tego mi całkowicie brakuje.

- Jak ją nabyć? – pytam samego siebie.

Przesuwam ręką talerz na środek ławy, żeby mi przypadkiem nie przeszkadzał w myśleniu swoją obecnością. Odsuwam delikatnie krzesło i wygodniej rozlokowuję się na nim. Opieram łokcie na szklanym stole i wracam do rozważań.

Podsumowuję  wysiłki ostatnich dwóch lat…

Tak idę do przodu. To fakt. Napisałem już sporo opowiadań, bardzo dużo czytam i wciąż jestem głodny wiedzy. Ale mimo wszystko jest to zajęcie dodatkowe. Czas leci, siły witalne niewątpliwie tracę a i organizm cierpi w tym szaleńczym pościgu za marzeniami. A najgorsze jest to, że nie ma według mnie innej recepty na realizację moich planów.

Ileż razy już sobie mówiłem, że zmienię pracę. Ale zawsze jest coś. A, że najgorzej nie zarabiam to trzymam się jej kurczowo bojąc się cokolwiek zmienić. Bardzo mi brakuję tej pewności siebie. Wiary, że jeżeli będę ciężko pracował i zaryzykuję to może się udać. Ja rezygnuje zazwyczaj przed startem. Ciężko wzdycham.

Patrzę na zegarek. Mam jeszcze z dziesięć minut.

I tak jest ze wszystkim. Człowiek który boi się porażek nic nie osiągnie, tylko jak to zmienić!

Przypominam sobie jak niemal przez całe liceum zdecydowany byłem pójść do Szkoły Aspirantów PSP. Czyniłem nawet kroki w tym kierunku. I co? Zmieniłem zdanie przed samą rekrutacją bojąc się, że nie dam rady.

Pisanie chodzi za mną już od bardzo dawna. Musiało minąć jednak sporo czasu zanim uświadomiłem sobie czego mi w życiu brakuję.

Żałośnie wydycham powietrze.

Wracam myślami do wywiadu który kiedyś został przeprowadzony z Benem Carsonem[2]. Mówił w nim o swoich kiepskich warunkach materialnych w latach chłopięcych i o problemach w nauce. Wspomniał również o czymś co dało mi do myślenia. Powiedział, że do ciężkiej pracy zainspirowało go między innymi autobiografia Bookera T. Washingtona „Up from Slavery” który urodził się jako niewolnik, ale ciężkim wysiłkiem założył uniwersytet i był doradcą dwóch prezydentów USA.  

- A ileż ja przeczytałem takich książek i co? – zadaje pytanie sam do siebie. – Motywacja trwa może ze dwie godziny a później po skonfrontowaniu z rzeczywistością daje za wygraną.

Ileż zależy od charakteru ludzkiego. Nie zrozumcie mnie źle. Nie użalam się nad sobą tylko chłodno analizuje sytuacje i bardzo chce znaleźć antidotum które mnie odmieni.

Rzucić pracę i oddać się z zapałem pisarstwu tak jak to zrobił Martin Eden w świetnej powieści Londona.

- Idiotyczny pomysł. A po miesiącu się okaże, że się przeliczyłeś. I co wtedy? Wrócisz z podkulonym ogonem do firmy? – zadaje sobie pytania – poza tym to nie Ameryka. Bądź realistą i trzymaj się planu. Przyjdzie czas jeszcze na ryzyko. Ale jeszcze nie teraz. Po prostu rób swoje i wytrwaj w postanowieniu. – Jakiś głos rozsądku stara się wpłynąć na moje rozumowanie. Chyba mu się udało.

Z letargu do życia budzi mnie telefon. Odbieram:

- Tak słucham?

- Jedziesz już? – dzwoni Tomek z pracy.

- Nie, jeszcze nie wyjechałem.

- To na co czekasz gamoniu? Wiesz która godzina?

- Spokojnie nie panikuj. Już wychodzę.

- Do zo.

- Na razie.

Odstawiam naczynia do zmywarki i lecę się spakować.

Wychodzę z pokoju rzucając ukradkowe spojrzenie w kierunku łóżka.

- O matuniu. Wytrwaj w postanowieniu gościu – rzucam na odchodne i wychodzę.

 

 

 

 

 

   

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

[1] Argus – w mitologii greckiej olbrzym o stu wiecznie czuwających oczach.

[2] Ben Carson (ur. 18 września 1951 w Detroit) – amerykański lekarz neurochirurg, filantrop, pisarz i polityk. Pierwszy chirurg który skutecznie rozdzielił bliźnięta syjamskie połączone głowami.

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation