Po co pisać, skoro nikt nie czyta? / Justyna Luszyńska

Drukuj

Żeby stać się pisarzem poczytnym, trzeba najpierw przetrwać bycie niepoczytnym.

Nie mylić z niepoczytalnym, chociaż w sumie różnica niewielka.

Wiem, co mówię, ponieważ przemawiam z pozycji wyjątkowo niepoczytnej pisarki. Tak niepoczytnej, że jak mnie ktoś pyta, co u mnie słychać, to jak obłąkana od razu opowiadam o książkach, które napisałam, aktualnie piszę lub poprawiam. Później zaś przez kolejne trzydzieści minut tłumaczę rozmówcy, że nie, napisanie książki nie jest jednoznaczne z jej wydaniem. I nie, jak wydałam, to niekoniecznie znajdziesz tę książkę teraz w Empiku. Stój, nie idź! Nie ma jej tam! 

Tak czy siak, trochę już jestem obeznana w temacie pisarstwa niepoczytnego, więc mogę spokojnie prowadzić ten poradnik. Zacznijmy zatem od podstaw. 

W byciu pisarzem niepoczytnym ważne są bowiem dwie sprawy: 

  1. Nadzieja, że kiedyś stan rzeczy się zmieni, a ludzkość doceni nasz geniusz; 
  2. Pogodzenie się z tym, że nie jesteśmy geniuszami, ale to bardzo ważne nie porzucać własnych marzeń, nawet jeśli własna, osobista babcia nie chce czytać naszych wypocin.

Jedną moją powieść babcia przeczytała i powiedziała, że bardzo jej się podobało. Dopiero tydzień później odkryłam, że nie wydrukowałam jej pełnej wersji i ominęła dziesięć ostatnich stron. W pełni, bez najmniejszego zająknięcia zaakceptowała zakończenie urwane w pół zdania, mimo że minął ją MOMENT KUMINACYJNY, KTÓRY DECYDOWAŁ O TYM, CZY GŁÓWNA BOHATERKA PRZEŻYJE, CZY NIE. Czytanie musiało być dla niej czystą przyjemnością. 

Jednakże! Biorąc pod uwagę bagaż doświadczeń związany z pisaniem książek, których nikt nie czyta, przestałam się już dziwić ludziom, którzy (uwaga!) dziwią się, że jeszcze w ogóle próbuję i do tego ekscytuję się tym pisaniem. Patrzą na mnie trochę podejrzliwie, trochę jak na debilkę, ale taką, którą się jednak podziwia. Na pewno każdy z Was kiedyś w jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób podziwiał debila i wiecie, o czym mówię. 

To właśnie ja. 

Czasami słyszę, że jestem wyjątkowo wytrwała. Że Józio nie dałby rady tyle wytrzymać, jakby mu tak ciągle nie wychodziło. Poddałby się chyba, rzucił to wszystko w cholerę, spalił manuskrypty, olał sprawę i poszedł pracować do szkoły, jak to trzeba po studiach nauczycielskich, a nie. 

Ale ja bardzo nie chcę wracać do szkoły, więc jedyne, co mówię wtedy Józiowi to:

– Przyjdzie czas, będzie bigos. 

I wierzcie mi lub nie, ale to działa jak najlepsze zaklęcie. Przynajmniej na Józia. 

Gdybym bowiem myślała sobie, że książki piszę dla zarobku, Nagrody Nobla lub sławy, rzeczywiście, dawno rzuciłabym pisanie w cholerę. Skończyłabym z nim, zanim je tak naprawdę zaczęłam. Przestałabym tworzyć już po wysłaniu do wydawnictw drugiej napisanej w życiu powieści. Olałabym temat, totalnie zniechęcona, ponieważ ktoś po drugiej stronie monitora nie docenił mojego wielkiego geniuszu

Gdybym pisała dla pieniędzy, nie pozwoliłabym, żeby powstała szósta książka, skoro nikt nie chciał trzeciej, czwartej i piątej. Nie podjęłabym się napisania siódmej i ósmej. Mowy nie byłoby o dziewiątej i dziesiątej.

A jednak wszystkie mieszkają na twardym dysku mojego komputera i czekają, aż przestanę być niepoczytna. Owszem, może czasem tupią z niecierpliwością stópką o parkiet, ale staram się puszczać to mimo uszu.

Dzisiaj jestem świadoma tego, że książki, które napisałam do tej pory, nie były gotowe na pokazanie ich światu. Ja nie byłam na to gotowa. Na szczęście, wreszcie odkryłam sens swojego działania – tworzę, ponieważ ten proces mnie kształtuje, uczy i… pozwala mi trwać. Bo gdyby odebrano mi pisanie, to tak, jakby wyrwano mi serce. Nie wiem, czy bez serca da się żyć. Z biologii miałam mocną, ale dwóję. 

R.A. Salvatore powiedział: 

Jeśli możesz przestać, przestań. Jeśli nie możesz, jesteś pisarzem.

A ja powiem: jeśli piszesz, pewien swojego geniuszu, pisz. Pisz, dopóki nie zrozumiesz, że nie jesteś geniuszem, tylko uczniem. Twoja nauka zaś nigdy się nie skończy. Gdy do Ciebie to dotrze, będziesz już prawie gotowy.

Na co? 

Na bigos. 

Bo żeby stać się pisarzem poczytnym, trzeba najpierw przetrwać bycie niepoczytnym.

Trzeba napisać tuzin książek i zrozumieć, że nie wolno myśleć wyłącznie o zadowalaniu czytelnika. Historię opowiada się taką, jaka jest, a nie taką, jaką ktoś chciałby, by była. Opowiadamy przecież nie tylko po to, żeby oderwać ludzi od nudy w zimowe piątkowe popołudnie, tylko po to, żeby przekazać im melodię, którą gra nasze serce.

Każdy z nas bowiem, jak tu siedzimy przed ekranami, nosi swoją prawdę. Pisarze prawdę tę przekazują w swoich powieściach. Wplatają ją w wersy powieści, wykrzykują dialogami i chowają w opisach. Jeśli tworzymy dla prawdy, już jest dobrze. 

Reszta przychodzi z czasem. 

Bo wiecie. Żeby być pisarzem poczytnym…