Papierosy / Kaspian

Drukuj

Prolog

 Badania doniosły, że wskutek palenia papierosów w roku 2017 zmarło około osiem milionów osób. Na dosłownie każdej paczce pokazane są skutki palenia, wywoływane choroby, co ma zniechęcić potencjalnego nabywcę do zakupu. Jednak, czy to działa? Na pewno nie na młodego Valeriana, który odbierał właśnie nowe opakowanie dwudziestu różowych papierosów od sprzedawcy kiosku. Mężczyzna nie był jakoś specjalnie wzruszony faktem, że łamie prawo sprzedając wybór tytoniowy osobie niepełnoletniej, wykonywał pracę. Chłopak mimo wszystko bojąc się rozpoznania, naciągnął kaptur na głowę, poprawił pasek plecaka i ruszył w stronę swojej szkoły. 

 Będąc pewny, że nie ma już czego się obawiać, odetchnął z ulgą. Odgarnął wystające włosy na lewo, drugą ręką wyciągając z nowo zakupionej paczki "nielegalną" substancję. Wygrzebał z kieszeni spodni zapalniczkę i szybkim przyciśnięciem odpalił mały płomień, którym podpalił papierosa dopiero za drugim razem. Zaciągnął się, a jego płuca opatulił trujący dym, który jednak rozluźnił nastolatka. Kochał to uczucie, chociaż za pierwszym razem nie było za przyjemne - czuł, jakby miał się zaraz udusić. Czy zraziło go to? Skądże. 

 Szedł powolnym krokiem, jednak usłyszawszy dzwonek na lekcje, zgasił peta i ruszył biegiem w stronę szkoły, wymijając przypadkowych uczniów. Nie mogło obejść się bez szturchnięcia jakiegokolwiek z nich. Niski chłopak lekko syknął z bólu, ponieważ spieszący się Valerian dość mocno uderzył jego rękę, ale tylko zmierzył wzrokiem oddalającego się rudzielca. Zauważył, że z kurtki wypadła mu paczka papierosów, Uznał, że ją podniesie, w końcu raczej się po nie już nie wróci, o ile zauważy stratę. Jak chciał, tak zrobił i wszedł przez duże drzwi do publicznego liceum. Od samego wejścia wszystkie zapachy mieszały się ze sobą - perfumy, mgiełki, liczne dezodoranty, pot oraz tytoń. Czy tak pachnie każda szkoła? Prawdopodobnie tak. Uczniowie w pośpiechu udawali się do swoich klas, niektórzy łazienek, a jeszcze inni starali się wymknąć na wagary w tłumie, co zazwyczaj wychodziło. Valerian był jedną z tych osób, które monotonnie się spóźniają, bo zamiast od razu ruszyć na lekcję, szukał milion innych rzeczy. Padło na toaletę. Poprawił w lustrze swoje rude włosy i zaczął się sobie przyglądać. Niebieska kurtka zawieszona na ramieniu białej bluzy z wcześniej wspomnianym kapturem, który podczas biegu spadł z głowy nastolatka. Na nowo dotknął swoich włosów, uśmiechnął się sam do siebie i dopiero wtedy udał się na swoje piętro, gdzie właśnie odbywała się kartkówka z matematyki. Szlag, kartkówka...spojrzał na wiszący na ścianie zegar i szybko przemyślał wszystkie opcje wyjścia. Uznał, że napisanie w innym terminie jak najbardziej mu pasuje, więc ponownie ruszył w stronę schodów, na które dopiero co się wspiął. Plany pokrzyżowała mu nauczycielka, która miała właśnie przejść się po przygotowane kartkówki do pokoju nauczycielskiego.

- Panie Smith - usłyszał niski głos dobrze znanej mu nauczycielki - sala w drugą stronę.

- Tak? Oh, rzeczywiście! - starał się udawać zdziwienie, lecz w głowie tylko zaczął wyklinać wszelkich bogów, jakich było mu dane poznać. Nie spoglądając nawet na kobietę, wyminął ją i stanął w drzwiach swojej sali. Same znane i zmęczone życiem twarze. Westchnął cicho i godząc się z porażką, usiadł w ostatniej ławce tuż przy oknie, Z plecaka wyciągnął grubą książkę, zeszyt oraz podłużny piórnik, a z niego czarny długopis.

W sali nie było za cicho, jak to zawsze bywa po wyjściu uczących, Słyszalne były niskie i wysokie głosy, które nie tworzyły jednej kupy. Dźwięk stukania stopami o podłogę, palcami oraz długopisami o ławki, książki czy zeszyty. Zmierzył wzrokiem każdego ze swoich rówieśników z nadzieją, że nikt nie spojrzy w tym momencie na niego. Zapeszył.

Złapał kontakt wzrokowy z jedną z dziewczyn, która od razu się uśmiechnęła, Rudowłosy odpowiedział tym samym i żeby nie musieć odwracać nagle wzroku, otworzył zeszyt na ostatnim temacie, ażeby udawać naukę. Cóż, doskonale wiedział, że pozytywnej oceny nie dostanie, nawet się nie uczył, a z samej lekcji niewiele wyniósł. Nie to, że miał jakieś problemy z matematyką, wręcz przeciwnie, był przeciętny, ale tego tematu za nic w świecie nie potrafił opanować. Spojrzał na swoje notatki, westchnął pod nosem i przyłożył zeszyt do twarzy, jakby to miało go nagle oświecić. Mruknął ciche "nie zdam'', gdy w sali ponownie zawitała nauczycielka. Zlustrowała całą klasę jakby od niechcenia.

- Macie szczęście w nieszczęściu - poprawiła grube oprawki na nosie - kartkówka odbędzie się na następnej lekcji, mam bardzo ważne spotkanie z jednym z rodziców waszych rówieśników, zaraz ktoś do was przyjdzie.

Starsza kobieta wyszła, jak gdyby nic, a z korytarza niósł się dźwięk stukania obcasów, cichnący z każdą kolejną sekundą. W pomieszczeniu na nowo zaczęło być głośno, czego Valerian szczerze nie lubił. Głośne, tłoczne miejsca zazwyczaj go stresowały, a szkoła fundowała mu to na co dzień. Żyć nie umierać. Z kieszeni spodni wyjął czarne douszne słuchawki, przypiął je do telefonu i włączył pierwszą lepszą playliste typowo do szkoły na odstresowanie się. Głowę położył na skrzyżowanych na ławce dłoniach, żeby unikać widzenia kogokolwiek i zamknął oczy, wsłuchując się w spokojną piosenkę.

 

Dzwonek na długą przerwę zabrzmiał w całej szkole, co oznaczała przeróżne spacery wokół szkoły, do sklepu, spotkania w łazienkach, czy zwykłe siedzenie w salach i rozmowa z innymi. Korytarze w kilka sekund zostały zapełnione rozmawiającymi uczniami, a kolejka do szkolnego bufetu z każdą kolejną sekundą zaczęła się dłużyć. Kto miał szczęście i został wypuszczony z sali od razu po dzwonku mógł pierwszy coś kupić, a reszta niestety była już skazana na czekanie. Wśród tych szczęściarzy znajdował się Eric, który nawet zdołał zająć swoje ulubione miejsce w kącie, gdzie mógł obserwować każdego i jednocześnie nie przyciągać zbytnio uwagi innych. Gdy usiadł, zaczął zajadać się swoimi ulubionymi czekoladowymi batonikami. Sięgnął po telefon - zero wiadomości, spodziewał się tego. Odblokował urządzenie, a jego palec już automatycznie powędrował na niebieską ikonkę z białym ptaszkiem. Trochę objawy uzależnienia, ale kto by tam zwracał na to uwagę, całe dnie i tak praktycznie z nikim nie rozmawia ze szkoły czy swojej wsi, a tak przynajmniej jest doinformowany co i jak. Wzrokiem wędrował po wyświetlaczu komórki, wybierając najciekawsze wpisy na aplikacji, a po chwili z westchnieniem schował telefon do kieszeni jego czarnych jeansów, wbijając na ten czas w nie wzrok. Uniósł głowę w górę zauważając, że ktoś się mu przypatruje. Zmarszczył nosek i podniósł brew po dłuższym czasie, ale w odpowiedzi dostał tylko śmiech, a wpatrująca się w niego osoba zaczęła szeptać do chłopaka obok, pokazując palcem. Jakby miał być szczery, to przyzwyczaił się do tego. W każdej szkole jest ta samotna cicha osoba, z której albo się śmieje, albo współczuje samotności, mimo to nikt nie podejdzie i nie zagada. Bycie samotnym było mu pisane. Wyjął telefon ponownie i spojrzał na blokadę, na której widniał jego plan lekcji. Okienko. Uśmiechnął się pod nosem, wstał, zasunął po sobie krzesło i zaczął kierować się w stronę wyjścia z bufetu, a następnie ze szkoły, by się przejść. Czy panie szatniarki miały coś przeciwko? Już dawno przestały zwracać na to uwagę, bo choćby chciały, to uczniowie i tak wyjdą ze szkoły mimo ich starań, a dyrektor nawet nie interesuje się tym, co się dzieje.

Wychodząc z terenu szkoły wyjął nową paczkę papierosów i drugi raz w tym dniu uniósł pytająco brwi. Nie spotkał się jeszcze z różowymi papierosami, ale człowiek uczy się całe życie. Wyjął z kieszeni bluzy czerwoną zapalniczkę clipper i odpalił jednego bez żadnych zmartwień, że ktoś ze szkoły go przyłapie, w końcu i tak nikt nie wie kim jest. Po drodze mijał wielu uczniów, którzy wracali już do placówki nauczania z jedzeniem albo uśmiechami na twarzy, rozmawiając z towarzyszami. Z przyzwyczajenia wyjął telefon, ale tym razem dostał wiadomość. Kliknął w dymek czatu i delikatnie się uśmiechnął.

 Eliot: @Eric zjadłeś coś?

Eric: tak, tato, nie musisz mnie pilnować

Amanda: te twoje batoniki czekoladowe się nie liczą.

Eric:…to nie fair

Eliot: kup sobie bułę i nie marudź, bo tam przyjadę i osobiście wepchnę ci coś do tej buzi

Amanda:…ELIOT TO BRZMI ŹLE

 

 Uśmiechnął się pod nosem i uniósł głowę znad telefonu, ale już drugi raz w tym dniu ktoś na niego wpadł. Odwrócił się tylko i spojrzał na tę osobę. Ponownie rudzielec?

- Oj, soreczka - rudowłosy podrapał się po karku i spojrzał na palącego chłopaka z góry. Dzieliło ich może siedem centymetrów. Brązowe włosy opadały Ericowi twarz, delikatnie kości policzkowe i mały nosek sprawiały, że wydawał się być uroczy, do tego mały tunel w lewym uchu. Miał wrażenie, że skądś go znał, ale nie wiedział dokładnie skąd.

- Różowe? Czyli nie tylko ja je lubię.

Brązowowłosy tylko skinął delikatnie głową, nie zamierzając się odzywać. Rozmowy z nieznajomymi zawsze go stresowały, chociaż te ze znajomymi również. Spojrzał na papierosa i wydukał z siebie tylko ciche "mhm", poprawiając nerwowo pasek od plecaka. Wyższy chciał wyjąć z bluzy rano kupioną paczkę, ale w kieszeni wymacał pustkę. Sprawdził w innych kieszeniach i tylko jęknął z niezadowolenia, szepcząc pod nosem "rano je kupiłem". Niższy spojrzał tylko na chłopaka i wyciągnął ku niemu kwadratowe opakowanie.

- Dzięki - uśmiechnął się nieśmiało. Zawsze mu głupio brać papierosy od ludzi, których nie zna - Valerian.

- Wiem - Eric odwrócił się i zaczął szybkim krokiem się oddalać. Nie chciał zawierać nowych znajomości, mimo zapisania czegoś totalnie odwrotnego w swoim dzienniku.

Spojrzał ponownie na telefon i wrócił do pisania ze znajomymi.

  

 

 

Rozdział 1  - Eric

     Poranek Erica nie należał do najlepszych. Nie dość, że zaspał, to jeszcze potknął się o swoje śmieci w drodze do łazienki. Chciał zostać w domu, ale rodzice prędzej by go zabili, niżeli pozwolili opuścić chociażby jeden dzień lekcji. Nienawidził tego, że nawet przy chorobie musiał iść do szkoły, inaczej miał zabierany cały sprzęt elektroniczny i musiał siedzieć w książkach. Nie mógł nawet wtedy wyjść do sklepu. W deszczu biegł na autobus, ale żeby jego dzień stał się lepszy, rozpędzony samochód ochlapał go wodą, a sam środek transportu odjechał, gdy tylko nacisnął przycisk otwierania drzwi. Następny za pół godziny, więc nie zdąży na kolejną lekcję. Przeczesał do tyłu mokre włosy i schował się pod daszkiem przystanku. Chciał do kogoś napisać, czy jest w stanie go podwieźć, ale zdał sobie sprawę, że nie ma nawet znajomych ze swojego małego miasta i wszyscy są już w szkołach. "No, super się już zapowiada", mruknął pod nosem i chciał żalić się na grupce z kilkoma bliższymi znajomymi, ale na ekranie telefonu widniała bateria z piorunem. Zapomniał podłączyć go na noc, jednak w pośpiechu nie zauważył, że wypadałoby zabrać ze sobą chociaż powerbanka.

Gdy tylko autobus przyjechał wsiadł do niego natychmiast, rozglądając się za wolnym miejscem. Musiał stać. Sama podróż nie minęła źle, nie było tak wielu osób, by ktoś wytrącił go wtedy z równowagi, o ile bardziej się dało. Był cały mokry z padniętym telefonem, do tego spóźniony, przez co ominęły go dwie pierwsze lekcje. Do szkoły wszedł, gdy w budynku rozbrzmiał dzwonek oznajmujący rozpoczęcie trzeciej godziny lekcyjnej, a nie zdążył nawet oddać kurtki do szatni. Pod swoją salę ruszył biegiem, jednak była zamknięta. Jego klasy nie było widać, na grupie klasowej nawet nie był w stanie napisać. Widząc, że jeden z nauczycieli kieruje się do sali, gdzie nastolatek miał lekcje według planu, zapytał się, czy nie nastąpiła zmiana sal. Oczywiście nastąpiła, ale informacji, gdzie ma się udać, już nie dostał. Zirytowany już wszystkim pomyślał tylko, że brakuje mu dostania jakiejś jedynki, ale szybko pozbył się myśli, żeby nie zapeszyć. Zauważył, że na końcu korytarza z sali chemicznej wychodzi uczeń z jego klasy, zaczął biec w tamtą stronę. Wszedł do pomieszczenia, a wzrok wszystkich powędrował na przemokniętego nastolatka.

- Grahham - ponury głos nauczyciele od razu go zestresował - spóźnienie.

- Ja wiem, naprawdę przepraszam! Budzik nie zadzwonił, do tego uciekł mi autobus, wcześniej mnie rozpędzony samochód ochlapał…

- Nie interesuje mnie powód twojej niepunktualności, jesteś już w szkole średniej, nie przedszkolu, a tutaj nie toleruje się spóźnień, szczególnie, że to już trzecia godzina - poprawił oprawki na garbatym nosie, mierząc go od góry do dołu - zgłaszasz nieprzygotowanie?

- Nie, panie profesorze - westchnął cicho i cały czerwony ze wstydu usiadł w przedostatniej ławce rzędu pod ścianą. Wyjął książkę wraz z zeszytem z torby, spojrzał na dziewczynę z przodu i pacnął w ramie w ramach zapytania o temat lekcji, ale nie reagowała. Ponowił czynność i gdy tylko się odwróciła, nieśmiało spytał. Ta tylko wzruszyła ramionami, mruknęła ciche "nie wiem" i wróciła wzrokiem na koleżankę z ławki. Widząc, że nauczycielowi nie było spieszno do prowadzenia lekcji, wyjął telefon i rozejrzał się po klasie z nadzieją, że ktoś ma ładowarkę. Zauważył tylko, że chłopak przed nim ma powerbanka wraz z kablem, ale nawet go nie używał. Zazwyczaj był skłonny do pożyczania, z tego co wywnioskował przez ostatni rok.

- William, używasz może? - wskazał na urządzenie, które leżało na ławce.

Ten uniósł tylko wzrok, kiwnął głową na nie i machnął ręką na znak, że może wziąć.

- Tyłek mi ratujesz, stary. Zapomniałem go podłączyć w nocy i dopiero jak spóźniłem się na autobus zauważyłem…- nie dokończył zdania widząc, że William niekoniecznie jest skłonny do rozmowy, bo założył słuchawki, jak zaczął mówić. Westchnął tylko i odwrócił się jak powinien. Podłączył telefon, włączył po chwili i niemal od razu zalała go masa powiadomień, głównie wiadomości. Przejrzał wszystkie, ale nic ciekawego nie wyczytał, nikt z klasy nawet nie zapytał dlaczego się spóźnia. Z jego ust ponownie wydało się ciche westchnienie. Uznał, że nie warto sprawdzać czegokolwiek, więc położył się na ławce. Gdy nauczyciel coś mówił, zapisywał najważniejsze według niego informacje.

 Lekcje zleciały dość szybko albo tylko nastolatek miał takie wrażenie, przez przyjście dopiero na trzecią lekcję z siedmiu. Deszcz na szczęście ustał i jak z samego rana był przemoczony, teraz mógł wracać do domu suchy bez wielkich obaw, że się rozchoruje, co i tak zapewne nastanie. Bardzo łatwo i szybko łapał przeziębienie, ale nigdy jakieś inne choroby czy większe infekcje. Większość uczniów szła na autobusy, pociągi, ktoś po nich przyjeżdżał, tylko garstka stawiała na małe spacery. Jakby spojrzeć tak logicznie, to pewnie osoby, które mieszkają blisko albo szły do kogoś. Eric zawsze musiał pchać się w autobus przez mieszkanie w mniejszym miasteczku, co zawsze zabierało mu trochę czasu. Komunikacja miejska zazwyczaj jest pełna, szczególnie o tych godzinach, a chłopak czuje się okropnie we wszelkiego rodzaju tłumach, więc jazda była istną katorgą. Na szczęście, które niekoniecznie mu dopisywało, miał miejsce siedzące. W uszach widniały słuchawki, z których leciała punkowa muzyka, na głowie kaptur, a wzrok wpatrzony w telefon. Jak zwykle pisał z ludźmi z Internetu, bo w realnym życiu jakoś mu się nie spieszy do poznawania innych, a co dopiero do codziennej rozmowy z nimi. Takie pogadanki zawsze kończyły się po krótkiej odpowiedzi na standardowe pytanie "co tam?". Czy to nie nudne? Oczywiście, można się wysilić i odpowiadać dłuższymi zdaniami, opisywać całe dnie czy czynności, ale jeszcze nie rozmawiał z kimś w cztery oczy, kto by tak faktycznie robił i chciał ciągnął dialog. Czuł się jak taka muszka, której nikt nie chce i każdy pragnie się jej pozbyć, gdy tylko wpadnie w pole widzenia albo zabrzęczy nad uchem.

Widok zza okna jadącego autobusu nie należał do pięknych przez poranny deszcz. Wszędzie mokro, pełno błota, było już prawie ciemno. Nienawidził późnej jesieni z całego serca, zawsze jest wtedy w najgorszych humorach przez ciągłą złą pogodę. Chociaż lata i wiosny też nie lubił, ciepło nie było jego ulubionym stanem, zawsze chodził i tak w bluzach, czasem się zdarzyły krótkie spodenki. Nie lubił ich też z powodu masowo wstawianych zdjęć z wypadów z przyjaciółmi gdzie tylko się dało. Dopadał go przez to smutek, zazdrość i frustracja, że nie może być jak duża część obecnych nastolatków i spędzać czas poza domem z innymi. Był samotny. Lubił to chwilami, ale w środku tylko krzyczał, że ma dość. Chciał poznawać ludzi, ale za bardzo się tego boi. Nikt go nigdy tego nie nauczył, nie wiedział jak się zachowywać w kontaktach międzyludzkich czy zawierać przyjaźnie tam, gdzie mieszkał. Był w stanie tylko trzymać relacje przez internet, bo nie musiał kogoś widywać w cztery oczy i druga osoba nie widzi jego zachowań.

Z chwilowego transu wyrwało go zatrzymanie autobusu. Widząc, że ludzie wstają, zamrugał kilka razy i zdał sobie sprawę, że to jego przystanek. Wysiadł pospiesznie, rozejrzał się przez jezdnię i przeszedł na drugą stronę. Jego droga zawsze szła przez pole, więc w takich mokrych dniach nie było to za wygodne, chociaż trawa nie była za wysoka. Z mokrymi nogawkami spodni nie powinien wrócić, a przez glany nie dostanie mu się woda na stopy. Wszedł na wolny teren, a w oczy już rzuciły mu się stare puszki i butelki. Świat za bardzo znormalizował wyrzucanie śmieci na zielone tereny. W ogóle sam fakt znormalizowania czegoś tak niszczącego jest okropny, Eric za każdym razem komentował, gdy ktoś przy nim postanowił nie wyrzucić odpadku do śmietnika. Pokręcił zrezygnowany głową i wyjął jedną słuchawkę z ucha na wypadek, gdyby jakiś morderca miał nagle wybiec i go zabić. Było już ciemno, a on się zawsze bał. W połowie drogi usłyszał szelest, co delikatnie go zmartwiło. Włączył latarkę w telefonie i rozświetlił drogę wokół siebie, ale nikogo nie zauważył. Skierował światło przed siebie z zamiarem pójścia tak już końcówkę drogi, jednak ponownie słysząc szelest i to dość blisko, postanowił schować telefon i ruszyć w bieg z powodu delikatnego strachu. Nieraz kręcił się tam ktoś podejrzany czy pijani ludzie, a wolał nie konfrontować się z kimkolwiek o takiej porze. Od oświetlonej drogi dzieliło go może 10 metrów, gdy postanowił trafić na dziurę, o którą się potknął i wpadł w błoto. Pod nosem przeklną wszystkich bogów jakich kiedykolwiek poznał i podniósł się z delikatnym bólem kostki. Spojrzał za siebie, a jego oczom ukazał się duży pies, który najprawdopodobniej spowodował szelest. Powoli poruszał się w stronę chłopaka. Sam nie wiedział, czy ma się bać, czy raczej nie, więc po prostu stał i czekał aż zwierzę podejdzie. Jednak psiak wycofał się i pobiegł w przeciwną stronę. Nastolatek przeczesał włosy, a reszta drogi minęła mu już spokojnie na oświetlonej drodze.

 

    W domu było ciepło, w powietrzu unosił się delikatny zapach piernikowej świeczki, co oznaczało pobyt rodziców w domu. Zdjął ubłocone glany i kurtkę, kierując się od razu do łazienki w celu wyczyszczenia górnej partii garderoby. Noga wciąż go bolała, ale nie zwracał na to uwagi, rozchodzi i przestanie, a przynajmniej miał taką nadzieję. By wejść do łazienki najpierw musiał przejść przez salon, gdzie powitała go mama, jednak nie pozytywne.

- Chryste Panie! Co się stało z tą kurtką? - wstała do nastolatka i wzięła od niego ciuch.

- Ktoś zaczął za mną iść, a ja się boję w takich sytuacjach, więc został mi bieg, ale po drodze była dziura i no…upadek - podrapał się po policzku.

- Uważaj następnym razem, nie wiem jak ja to spiorę - mruknęła pod nosem i sama zaniosła ubranie do łazienki - jak w szkole? Ile jedynek?

- Było okej, zero - mruknął pod nosem - co jest na obiad?

- Kasza z mięsem.

- Nie lubię kaszy.

- Nie marudź, nie będę tego wyrzucać

Westchnął pod nosem, wszedł do kuchni, nałożył porcję na talerz i poszedł z nim do swojego pokoju. Było ciemno. Szybko oświetlił go lampą. Na łóżku miał rozwalone ciuchy, których nigdy nie chciało mu się chować do szafy. Parapet był zajęty przez kilka kwiatków i dwie puste puszki po coli. Reszta wydawała się być w porządku, tylko na biurku walało się kilka książek i papierów, ale to chyba norma u każdego. Usiadł na krześle, na wolnym miejscu biurka postawił talerz. Z kołdry wziął koszulkę i dresy, w które zamierzał się przebrać. Zasłonił lustro wcześniej ściągniętą bluzą, żeby nie musieć na siebie niepotrzebnie patrzeć. Nie lubił siebie w lustrze, więc ich zawsze unikał, chociaż miał ich u siebie aż dwa - jedno duże i malutkie na jednej z trzech półek. Złapał koszulkę od spodu skrzyżowanymi rękoma i westchnął pod nosem, gdy do jego pokoju wparowała mama, bez żadnego ostrzeżenia.

- Przebieram się! - oburzył się.

- Oj, nie marudź, mamy to samo, przebierałam cię - wzruszyła ramionami i zostawiła stertę ciuchów na łóżku. Spojrzała na lustro i zdjęła z niego bluzę szybkim ruchem - podziwiaj się, masz tak piękne ciało, też bym takie chciała.

Po tych słowach zamknęła za sobą drzwi. Jej kroki były słyszalne wyraźnie przez cienkie ściany. Zmienił w końcu odzież i w spokoju wziął się za obiad, który musiał zjeść cały, mimo niechęci do kaszy. W tym samym czasie przeglądał media społecznościowe, natykając się na post pewnej dziewczyny. Chyba znał ją ze szkoły, a przynajmniej tak sądził, ludzie są zbyt podobni, gdy ma się problem z zapamiętywaniem twarzy. Na pierwszym zdjęciu była sama wśród liści, a Eric zaczął zastanawiać się, skąd ona wytrzasnęła tak ładne miejsce i pogodę, skoro w ostatnie dni ciągle lało albo było strasznie zimno. Przesunął palcem w obok. Na drugim była już z rudzielcem, który wpadł na chłopaka dwa razy. Kolejny raz sunął w bok po ekranie, tym razem widząc obraz całującej się pary. Kliknął w poprzednie, przez co wyświetlił się znacznik "ginger._.king". "Kreatywnie", pomyślał i wszedł w profil znajomego. Przeglądał zdjęcia jak gdyby nic, gdy wyświetlił się znaczek czerwonego serca. Polubił zdjęcie sprzed dwóch lat. Zestresowany szybko wyłączył całą aplikację, a zaraz po tym telefon, rzucając go na łózko. To jest chyba najgorsze, co mógł zrobić. A co jak teraz to zobaczy i zacznie się śmiać, przeglądać profil Erica i podawać go dalej znajomym? Szybko wziął telefon ponownie w dłoń i zmienił konto na prywatne, tak dla własnego bezpieczeństwa i spokoju. Może powinien założyć nowe? Powinien odlubić zdjęcie? A może polubić wszystkie? Nie, wyjdzie na wariata. Nerwowo zaczął stukać nogą o podłogę.

 Eric: ludzie pytanie czysto teoretyczne

Eliot: co znowu zrobiłeś

Eric: ja nic nie zrobiłem. Co byście zrobili gdybyście polubili zdjęcie jakiegoś typa z waszej szkoły sprzed trzech lat?

Eliot: AGENT

Amanda: Eric dosłownie cały dzień cię nie było i zdążyłeś wywołać u siebie stres przez POLUBIENIE ZDJĘCIA??????

Eric: NIE OCENIAJ MNIE. CO MAM ZROBIĆ??????

 

Na górze telefonu pojawiło się powiadomienie oznaczające wysłaną wiadomość od ginger._.king.

ginger._.king: mam nowsze i lepsze zdjęcia, niekoniecznie sprzed trzech lat.

 "Nie żyję", pomyślał.

 Eric: N A P I S A Ł  D O  M N I E

 Wstał szybko z łóżka, nałożył poprzednią bluzę, w której znajdowały się papierosy i szybkim krokiem udał się do wyjścia.

- Idę na spacer! - krzyknął, nie dostając odpowiedzi. Zapalił latarkę w telefonie i zaczął iść tam, gdzie kierowały go nogi. Ignorował powiadomienie o wiadomości od Valeriana, jednak bardzo go stresowała. Mógł stwierdzić, że nawet bardziej niżeli wpadnięcie na niego. Zatrzymał się przy polu i wyciągnął papierosy z kieszeni. Wyjął jednego, wsadził go do buzi i zaczął szukać zapalniczki. Telefon ponownie zawibrował mu w ręku.

ginger._.king: czy to na ciebie przypadkiem nie wpadłem w szkole? Paliłeś różowe Devile, prawda? Może zechcesz się jutro podzielić? Zawsze siedzę w parku obok szkoły, mogę zaczekać.

 

Super.

Poczuł gorąco, a po chwili zapalił papierosa znalezioną zapalniczką. Zaciągnął się dymem, jednak za długo nie mógł się zrelaksować. Czuł duże ciepło w dłoni, trzymany w niej wyrób tytoniowy w kilka sekund zajął się ogniem. Upuścił go i w panice zgasił butem. Spojrzał na rękę, widząc na niej mały płomień, który wpędził chłopaka w jeszcze większy stres. Usiadł na pierwszym lepszym pieńku, schował głowę w dłoniach, starając się uspokoić. Ten dzień jest okropny i nie zapowiadało się na to, by chociaż końcówka była znośna. Pociągnął za końcówki włosów, słysząc taki sam szelest jak podczas powrotu do domu. Zignorował fakt myśląc, że to znowu pies. I nie mylił się. Podniósł głowę, zauważając święcące się brązowe oczy psa kilka metrów dalej. Zaczął się w niego wpatrywać. Zwierzę postanowiło powoli kierować się w jego stronę, utrzymując ciągle kontakt wzrokowy. Normalny pies już dawno by uciekł albo zaatakował. Nastolatek uświadamiając to sobie, wstał i powoli się wycofywał. Uczucie gorąca nie ustępowało, a pies nagle się odwrócił i zniknął w dymie, który pojawił się znikąd. Eric biegiem ruszył do domu, chcąc tylko by ten dzień się skończył. Po drodze wręcz błagał bogów, by na nikogo nie wpadł. W biegu ręka zdawała się zajmować coraz większym płomieniem, a tego nie dało się logicznie wytłumaczyć. Mimo wszystko nie czuł pieczenia czy bólu, jakby nic mu się nie działo - zamiast tego panikował, a świat zdawał się wirować i być...mniej realistyczny, jakby nagle stał się własnym obserwatorem samego siebie. Widząc oraz słysząc niedaleko grupkę ludzi, skręcił w ciemną uliczkę, jednak ta okazała się być ślepym zaułkiem. Oddech chłopaka był nierównomierny, a serce biło jak oszalałe, był w stanie słyszeć jego echo obijające się o ściany budynków. Ogień ani trochę się nie zmniejszył, a głosy nastolatków były coraz wyraźniej słyszalne. Zaczął się rozglądać i jedyne co wymyślił, to schowanie się w jednej z wnęk budynku. Starał się złagodzić jakoś żar, by ten nie zdradził jego obecności poprzez światło, ale to było na marne, bo tylko wywołał odwrotny efekt, tym razem w obu dłoniach. Schował je do kieszeni i ku zaskoczeniu, ubranie nie zaczęło się palić, jakby magicznie stało się żaroodporne. Starając się opanować oddech, wyjrzał zza wnęki i zauważając, że grupa go mija, odetchnął z ulgą. Jak on mógłby to wytłumaczyć? Paliły mu się kończyny, a nie był nawet poparzony i nic oprócz ciepła nie odczuwał. Zaczekał chwilę i postanowił wyjść na oświetloną ulicę. Ponownie zaczął biec, tym razem już bez żadnych przeszkód ruszył do domu i bez słowa położył się do łóżka, ignorując wszelakie zadania jakie miał zrobić. Musiał odpocząć i wyłączyć mózg. Przed samym zaśnięciem kliknął w powiadomienie o wiadomości.

Grahhman: Nie oczekuj ode mnie rozmowy. Będę po 7:30.

 

  

Rozdział 1  - Valerian

 

Nauczycielka z szerokim uśmiechem rozdawała swoim podopiecznym kartkówki, jakby czerpała przyjemność z cierpienia innych. Dzień już sam w sobie zwiastował porażkę przez okropną pogodę. Padało i nie zapowiadało się na to, by zaprzestało do zapadnięcia zmroku. Gęste chmury tylko sprawiały wrażenie nocy, a żaden promień słoneczny nie mógł się przez nie przedostać. Było słychać tylko uderzanie kropli o szyby, dachy czy samochody, daszki przystanków autobusowych, jakby woda miała zrobić w nich zaraz dziury. Sami ludzie również wydawali się być ponurzy, bez chęci na cokolwiek. Tak było też z Valerianem, który był prawie pewny, że dostanie złą ocenę z każdego przedmiotu, jaki go czekał. Nie przepadał za taką pogodą w późnej jesieni, odbierała mu siłę na wszystko, a deszcz zmuszał go do pozostawania w domu.

Gdy na jego ławce znalazła się kartka, od razu ją odwrócił i tylko westchnął pod nosem. Uczył się połowę nocy, a i tak nic nie zrozumiał, domyślał się, że pewnie dostanie kolejną negatywną ocenę. Rozejrzał się po klasie i widząc, że każdy już zaczął pisać, starał się wymyśleć jakieś rozwiązanie napisania chociaż na dopuszczającą. Zaczął spoglądać na ławki do przodu, mając nadzieję, że cokolwiek wyczyta. Jednak każdy uczeń w takim momencie dzielił się na dwa typy - da ściągać albo nie - niestety rudowłosy należał do klasy z uczniami typu drugiego, więc był zdany na siebie i swoje niepoukładane myśli w głowie. Oczywiście, nie był jedynym, który się nie nauczył czy planował ściągać. Chłopak w pierwszej ławce idealnie przykleił karteczkę ze wzorami za komputerem nauczycielki, która nawet nie zwracała uwagi na nastolatków. A podobno to na samym końcu idealnie się oszukuje…Zdecydował wyjąć telefon i znaleźć odpowiedzi w Internecie, co okazało się być strzałem w dziesiątkę. Kliknął w link z odpowiedziami i zaczął spisywać, czując stres. Niby większość wyuczyła się metody "sprawiedliwego" pisania, ale to wciąż potrafiło być stresujące, szczególnie u tak surowego nauczyciela, jakim była pani Dean. Wkurzona byłaby w stanie wysadzić całą szkołę i rozstrzelać znienawidzonych uczniów, co według plotek już rozmyślała przy przyłapaniu kilku osób na ściąganiu tego samego dnia.

Spojrzał na wiszący na ścianie zegar ścienny i zagryzł policzek od środka. Zostały dwie minuty, ale zdążył przepisać już większość, Żeby nie było podejrzeń, ominął kilka przykładów, skreślał i pisał je na nowo, bo nie było jeszcze takiej kartkówki czy sprawdzianu, gdzie miałby wszystko idealnie. Przy pisaniu ostatniego przykładu, jego telefon zawibrował, a na ekranie zawidniało Rozalie ze zdjęciem dziewczyny. Wzrok całej klasy skupiony był na rudowłosym, a jego twarz ogarnęła fala gorąca. W pośpiechu wyłączył telefon, szybko wsunął go do kieszeni i pisał dalej, jak gdyby nigdy nic. Nauczycielka rozejrzała się po całej klasie, spojrzała na Valeriana i zaczęła się kierować w jego stronę z mordem w oczach. Wiedział już, że nie ma życia do końca roku, więc tylko położył kartkę na krańcu ławki. Pani Dean tylko spojrzała na chłopaka, wzięła jego kartkówkę i zaczęła robić to samo z pozostałymi. W kieszeni poczuł kolejne wibracje, jakby dzwoniąca dziewczyna nie chciała mu dać spokoju, a dopiero co zaczęli lekcje. Zignorował to i z delikatnym stresem otworzył zeszyt z nadzieją, że uda mu się coś wynieść z zajęć.

    Dzwonek oznajmiający koniec lekcji automatycznie wywołał uśmiech u nastolatka i szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia ze szkoły. Na szczęście deszcz ustąpił. Pożegnał się ze znajomymi tak zwaną "męską" piątką, poprawił kaptur kurtki i wyjął telefon z kieszeni, a jego oczom ukazało się ponad trzydzieści powiadomień. Odblokował urządzenie odciskiem palca i od razu wziął się za czytanie wiadomości od Rozalie. Ponad dziesięć nieodebranych połączeń. Zmartwiony nacisnął ikonę słuchawki. Słysząc kilka sygnałów, potem pocztę głosową, powtórzył czynność kilka razy, lecz bez skutku. Czytając wiadomości zestresował się delikatnie i postanowił udać się do domu nastolatki. "Na szczęście nie mieszka tak daleko", pomyślał przyspieszając kroku. Jak coś się działo to na każdej przerwie mogła do niego podejść, przecież znała jego plan lekcji na pamięć, miało go nawet na tapecie. Schował dłonie do kieszeni kurtki, miętoląc w jednej ręce jakieś stare paragony. Zawsze miał je zawalone jakimiś papierkami czy chusteczkami, którymi potem się bawił i rozrywał na małe kawałeczki, żeby później tylko się trudzić z wyciąganiem tego wszystkiego, gdy ubiór miał trafić do prania. Czy chciało mu się? Nigdy. Czy zamierzał zaprzestać? Skądże. Po drodze mijał innych uczniów, niekoniecznie z jego liceum, starszych i młodszych, ale wszystkich łączyło to, że unikał ich wzroku jak ognia. N i e n a w i d z i kontaktów wzrokowych z obcymi, szczególnie na ulicy. Widział, że przyciąga uwagę przez swoją czuprynę rudych włosów czy wzrostem, jednak wciąż nie widział powodu, czemu mieliby wpatrywać się prosto w jego oczy.

Po dwóch minutach szybkiego chodu usłyszał charakterystyczny dźwięk powiadomienia i szybko wyciągnął telefon w nadziei, że to Rozalie. Przeczytał tylko "odwróć się", a po sekundzie poczuł ciężar na plecach.

    - Cześć, słodziaku - usłyszał bardzo dobrze mu znany damski głos, czując sekundę później, jak z jego głowy ściąga kaptur.

- Czemu nie odbierałaś? - spytał, a dziewczyna puściła się jego pleców, by rudowłosy mógł się do niej obrócić.

- A czemu ty nie odbierałeś? - skrzyżowała dłonie na piersi.

- Bo miałem kartkówkę, Dean prawie zabrała mi telefon - wykonał ten sam gest.

- I to moja wina? Było uważać, chciałam tylko, żebyś przyszedł do łazienki, bo cię potrzebowałam - odpowiedziała gburowato i zaczęła iść przed siebie, wymijając chłopaka.

- Przepraszam, miałem lekcję, ty zresztą też. Poza tym, nie powiedziałem, że to twoja wina - kierował się za nastolatką z wiedzą, że może być na niego zła.

- Cokolwiek - prychnęła poprawiając torbę na ramieniu - Ważniejsza jest jakaś kartkówka, z której i tak dostaniesz jeden, czy ja, która czuła się okropnie?

- Dlaczego sądzisz, że dostanę z niej jeden?

- Bo jesteś nieukiem, Valerianie, znam cię zbyt dobrze. A teraz wybacz mi, idę spotkać się z Marcelim - mruknęła obojętnie przyspieszając kroku, żeby zostawił ją w spokoju.

"Chyba ma zły humor" pomyślał. Wysłał jej tylko krótkie "przepraszam". Chciał wyjąć papierosy, ale przypomniał sobie, że przecież zgubił je kilka dni wcześniej i do tej pory nie kupił żadnej paczki. Westchnął pod nosem i zdecydował się wrócić do domu.

 

    Mieszkanie na czwartym piętrze nie byłoby takie złe, gdyby tylko w bloku chłopaka znajdowała się winda. Co zabawne, naprzeciw niego znajdowało się osiedle z windami, jednak jego rodzinie nie udało zdobyć się w nim mieszkania. Zdyszany przekroczył próg drzwi, a na jego nogi od razu zaczął wskakiwać średniej wielkości czarny kundel. Słychać było włączony okap, a w powietrzu unosił się zapach smażonego mięsa. Wszedł do kuchni i widząc, że mama jest zajęta rozmową przez telefon, przywitał się tylko skinieniem głowy z delikatnym uśmiechem. Po zdjęciu kurtki i butów udał się do swojego pokoju, zostawiając torbę przy drzwiach. W pokoju wciąż widniała ciemność przez nieodsłonięte rolety, kilka rozwalonych na podłodze ubrań sprawiała wrażenie nieporządku, który zazwyczaj nie panuje u nastolatka. Odsłonił okno i położył się na chwilę na łóżku w nadziei, że nic więcej nie będzie musiał robić. Po chwili w jego głowie zrobiła się rozpiska tego, co musi zrobić na jutro. Zaklął pod nosem i wyjął tylko telefon, zaczynając przeglądać wszelkiego rodzaju modne social media. Zauważył nowe powiadomienie, które od razu sprawdził.

Grahhman polubił twój post.

Kliknął w zdjęcie, które wstawił trzy lata temu i uśmiechnął się na samo wspomnienie tego dnia. Był wtedy łysy i grał w koszykówkę ze znajomymi. Dzień był jednym z cieplejszych w tamte wakacje, ani jednej chmury na niebie, nie mogli odpuścić sobie gry. Odpoczywał wtedy po którymś meczu z rzędu, nie czując ani trochę zmęczenia mięśni. Był bez koszulki, miał same zielone spodenki sportowe i okulary przeciwsłoneczne. Na zdjęciu leżał z czapką przyjaciela na twarzy, a na jej daszku ze wspominanymi okularami. Przypomniał sobie ból spalonej skóry i jak nie mógł leżeć przez następne kilka dni. Żeby go dobić, właściciel czapki, Brandon, uderzył chłopaka w plecy. Miał ochotę go zamordować, więc zaczął za nim biegać. Jak tylko go złapał, zaczął łaskotać, potargał włosy i oblał wodą. Niestety, kilka dni później, Brandon zmarł w pożarze. Właściwie, sprawa nigdy nie została wyjaśniona. Nastolatek wyszedł z domu, a w nocy znaleziono jego zwęglone ciało w lesie, które również ucierpiało. Niektórzy mówią, że to przypadkowe podpalenie, inni, że morderstwo przy kłótni. Valerian wolał stać przy wersji przypadku.

  

    Wszedł na profil Grahhman'a i skojarzył jegomościa. Ten od różowych papierosów, wpadł na niego. Nie był zbytnio rozmowny. Miał tylko zdjęcia lasu, wody i gór, ze swoją twarzą tylko jedno, prawie pół roku temu.

ginger._.king: mam nowsze i lepsze zdjęcia, niekoniecznie sprzed trzech lat.

Może tak uda mu się nawiązać rozmowę? Nie każdy ma tak dobry gust i pali różowe Devile, musiał mieć więcej takich ludzi w swoim gronie znajomych. Wrócił na główną stronę, jednak po chwili usłyszał swoje imię i ruszył na obiad. Usiadł z mamą przy stole i zaczął jeść. Akurat de volaille z serem i papryką, uwielbiał je.

- Smakuje? - kobieta spojrzała pytająco na syna.

- Jak zwykle, są wspaniałe - odpowiedział, sięgając po drugiego - jak w pracy?

- Tak jak każdego dnia, dokumenty i dokumenty, nic ciekawego. Zepsuł nam się automat na kawę, więc musiałam iść do kawiarni na przerwie. I wiesz co? Chyba zacznę tam pić, bo była przewspaniała. Jak twoja klasówka z matematyki?

- Znalazłem odpowiedzi w Internecie - wziął kawałek dania do ust - powinno być okej.

- Valerian - rzuciła mu poważne spojrzenie - lepiej jest się nauczyć, a nie ściągać.

- Uczyłem się! - oburzył się - nie potrafiłem tego zrozumieć, do tego Dean dała jakieś zadania z kosmosu, bez tego bym dostał niedostateczny.

- Dobrze, jak się tak będziesz denerwować to zaraz wyplujesz obiad - zaśmiała się, a syn tylko wywrócił oczami

 

Odłożył talerz do zmywarki i poszedł do pokoju. Po jakimś czasie zaczęło mu się nudzić, więc sprawdził, czy nie dostał wiadomości zwrotnej. Nawet nie odczytał. Może jak napisze kolejną to odpisze? Nie, jeszcze będzie się narzucać. Mimo ciemności spakował torbę sportową i wyszedł na boisko, gdzie zawsze o tej samej porze spotyka się ze znajomymi. Po drodze dzwonił jeszcze do Rozalie, ale ta spławiała chłopaka i za każdym razem odzywała się poczta głosowa. Idąc obok boiska, zza krzaków wyskoczył średniej wielkości pies, przez co chłopak się przestraszył. Zwierzę podeszło do Valeriana, ale nie dał się głaskać. Obszedł go wokół, obwąchał i wrócił tam, skąd przyszedł. Pole gry było zajęte przez jakieś dzieciaki, więc rudzielec tylko usiadł z boku i włączył sobie muzykę. Po czasie przyszli jego znajomi, którzy nie wyglądali na przygotowanych do gry. Brak toreb, kurtki i dzienne ubrania. Chłopak spojrzał na nich z uniesionymi brwiami.

- Nie gramy? - wstał i zaczął witać się z każdym po kolei żółwikiem.

- Pisaliśmy, że idziemy do Marceliego, sprawdź grupę - jeden z nich wzruszył ramionami - idziesz?

Valerian zmarszczył nos. Faktycznie pisali, ale wyłączył powiadomienia, przez co zapomniał o istnieniu grupy. Westchnął pod nosem, podniósł torbę i zarzucił ją na ramię, podążając za nastolatkami. Szli oświetloną drogą, nie mijając ani żywej duszy. Rudowłosy słuchał rozmów, odzywając się raz na jakiś czas, jednak bardziej wyczekiwał odpowiedzi na jakąkolwiek wiadomość od dziewczyny, która była u wspominanego znajomego. Nie wie, czy bardziej śmieszył go ten fakt, czy denerwował, ale chyba oba na raz. Podnosząc wzrok znad telefonu zauważył w oddali posturę kogoś biegnącego, który po chwili zniknął zza zakrętem, tuż obok bloku Marceliego. Z tego co pamiętał to ślepy zaułek, ale nie zamierzał wnikać, nikt inny nie biegł i nie był w zasięgu wzroku, więc nic się nie działo, żeby musieli interweniować.

 

    Mieszkanie znajomego było jak zwykle zamglone, a od wejścia uderzał mocny zapach tytoniu. Rudowłosy wszedł z torbą od razu do łazienki i przebrał się w zwykłe ciuchy. Spojrzał na siebie w lustrze, a z ust wydobyło się ciche westchnienie. Czerwona bluza i niebieskie jeansy to praktycznie schematyczny ubiór nastolatka. Wrócił do znajomych, zostawiając torbę na korytarzu wraz z butami i usiadł w jednym z foteli. Chłopcy postanowili zrobić sobie turniej na konsoli, w którym nie bardzo chciał brać udział ze względu na nieznajomość gry. Po dłuższej chwili udał się do kuchni po napój dla siebie i oczywiście musiało paść na piwo. Nie do końca wypada koszykarzowi, ale chyba żaden sportowiec nie zrezygnował z zabawy w tak młodym wieku. Otwierając butelkę, kątem oka zauważył swoją dziewczynę, która postanowiła położyć dłoń na jego plecach, drugą zabierając otwarty już napój.

- Jesteś spięty - mruknęła pod nosem - coś się dzieje?

- Nie odpisywałaś mi - skrzyżował dłonie na piersi.

- Przepraszam, byłam zajęta, do tego padł mi telefon, a Merci nie ma pasującej wtyczki. Jesteś zły? - spojrzała na twarz chłopaka z delikatnym uśmiechem.

- Nie, ale możesz oddać mi piwo - wziął napój z powrotem i upił łyka. Nie odzywając się już, wrócił na swoje miejsce, a Rozalie usadowiła się na jego kolanach bez żadnego ostrzeżenia. Wsadziła ręce pod jego bluzę i zaczęła jeździć po plecach opuszkami. Nic sobie z tego nie zrobił i skupił się na rozmowach o grze. Dziewczyna zachowywała się, jakby nie chciała dać mu ani sekundy spokoju, chociaż wcześniej zachowywała się jakby w ogóle nie istniał

 

    Cały turniej skończył się na upiciu większości grupy, zbiciu wazonu i krótkiej bójki dwójki chłopaków w celach zabawy. Valerian wrócił do domu jako jedyny trzeźwy, nie chciał się upijać. Jego mama już spała, więc nie zamierzał jej budzić i od razu wszedł do pokoju. Rozebrał się do bielizny i położył na łóżku, wpatrując się dłuższą chwilę w sufit. Zauważył, że dioda powiadomień telefonu miga, więc sprawdził o co chodzi.

 

Grahhman: Nie oczekuj ode mnie rozmowy. Będę po 7:30.




 

(ciąg dalszy nastąpi)


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.