Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Opowiastka o pewnym pracowniku, czyli jak kontrolować nerwy / Krzysztof Budzowski

Kraków powoli budził się do życia. Na drogach pojawiało się coraz więcej samochodów ale nie na tyle by można by mówić o wzmożonym ruchu. Było jeszcze bardzo wcześnie.

Zapowiadał się upał, póki co jednak lekkie podmuchy powietrza sprawiły, że egzystowanie w stolicy małopolski było całkiem znośnie. Nie każdy jednak widział budzące się do życia wielkie miasto.

Gwar i straszliwy harmider panował niemal na całym magazynie. Tiry z przesyłkami kurierskimi miały spore opóźnienie. Zniecierpliwieni kurierzy z utęsknieniem oczekiwali przyjazdów spóźnionych pojazdów. Wręcz palili się do pracy. W normalnych okolicznościach (mówimy o sytuacji gdy jest około 9-10 tys. paczek) nie czekali by z pewnością na nie, jednak duża ilość paczek (po święcie 15 sierpnia) spowodowała decyzje o obowiązkowym czekaniu.

Magazynierzy za to w absolutnej większości zupełnie zobojętnieni czekali na to co ma nadejść. Tylko Marcinowi zależało na wykorzystaniu czasu. W przeciwieństwie do innych zostawał po sorcie na magazynie na kilka godzin aby go przygotować do sortu popołudniowego. Prace miał zadaniową więc siłą rzeczy robił co mógł aby tylko udało mu się wcześniej wyjść. Toteż gdyby z samego rana ktoś z „góry” zdecydował się zejść z obłoków i zaglądnąć na magazyn zapewne pochwaliłby „wzrokowo” (nigdy bowiem osoba z wyżyn, nie zdecydowała się na jakąkolwiek interakcje) młodzieńca który zasuwa co rano wózkiem elektrycznym wzdłuż i wszerz hali. Na tle bowiem pozostałych sprawiał on wrażenie bardzo zaabsorbowanego i przejętego pracą.

Nic bardziej mylnego. Dla młodego człowieka liczył się tylko czas i bezwzględnie potrafił potraktować kogoś kto przypadkiem bądź celowo stanąłby mu na drodze do szybkiego ukończenia zmiany. Samą pracą nie był bynajmniej bardziej zainteresowany od innych. Robił swoje. To wszystko.

Nareszcie udało im się ukończyć sort poranny. Kierownik zmiany zdawkowo dał do zrozumienia pracownikom, że mogą iść do domu. Marcin tylko czekał na ten znak. Rozszalały rzucił się do pracy. Spocona koszulka i wielkie perliste krople które wystąpiły mu na twarz świadczyły o wielkim wysiłku który wykonuje.

Podczas tej pracy nie odzywał się do nikogo słowem, jakby mówienie mogło być czynnikiem służącym do dekoncentracji  a ona zabierała cenne minuty. Ruchy magazyniera były szybkie, zwinne, płynne jakby jego ciało działało w myśl zdalnie przemyślanego schematu. W istocie też tak było. Były jednak minusy takiego podejścia do pracy. Wszystko musiało być na tip top.

Na zewnątrz był oazą spokoju, o minie pokutnika który odbywa zasłużoną kare i który z pokorą i wdzięcznością przyjmuje to co mu zesłał los. W środku jednak był niczym wulkan który groził erupcją w najmniej odpowiednim momencie.

Można było co prawda zauważyć pewne symptomy, które by świadczyły o możliwym wybuchu gniewu przez młodzieńca ale do tego trzeba było by się lepiej przyjrzeć a z reguły nikt tego nie robi bo nie jest mu to do niczego potrzebne.

Po porannym sorcie, gdy na próżno człowiek szukałby w zasięgu wzroku jakiegoś magazyniera o dziwo panoszyło się jeszcze sporo kurierów, którym z jakiegoś powodu przestało się nagle śpieszyć.

Co starsi kierowcy idąc przez magazyn omijali szerokim łukiem Marcina wiedząc czym to może grozić. Ogólne opinie były o chłopaku dobre ale wyraźnie nie potrafił poskromić swoich nerwów i wybuchu emocji. Wybuchy zdarzały się jednak stosunkowo rzadko.

Marcin popatrzył na zegarek który wisiał wysoko na ścianie.

- No, nie jest najgorzej. - Powiedział do siebie.

Był z siebie dumny, bo usilnie pracował ostatnimi czasy nad swoimi nerwami i uważał, że osiągnął już spory sukces.

Milcząca współpraca z kurierami polegała na tym, że po opróżnieniu przez nich metalowych koszy w których były paczki zwracali je za pomocą wózka paletowego do miejsca z którego je wzięli. Oszczędzało to znacznie czas Marcinowi poza tym uważał on  że kość im w tyłku nie pęknie z tego powodu. Miał oczywiście ciche poparcie kierownika zmiany. Toteż zazwyczaj kurierzy mimo szczerej niechęci zawozili na miejsce puste kosze. Od każdej reguły są jednak wyjątki. Tak było i tym razem. Kilku kierowców miało gdzieś ten zwyczaj i po opróżnieniu kosza zostawiało je byle gdzie. Często nawet na środku magazynu. Robili to w sposób niewidoczny dla oka Marcina.

Marcin widząc tak zostawione kosze wybuchał głośno gniewem, i w strasznym szale ubliżał nieobecnym już kurierom. Biada temu który zostawiając tak kosz zostałby przyłapany na gorącym uczynku.

Marcin zręcznie manewrując między koszami dochodził do półmetku swojej pracy. Przelotnie rzucił okiem na miejsce w którym zazwyczaj kurierzy zostawiają klatki.

- No jasne, kurwa – powiedział na głos, rzucając miotłę – i idąc w tamtym kierunku -  Nie mogą zawieź tego na miejsce jak pan Bóg przykazał. - Na jego twarzy znać było znamiona podwyższonego ciśnienia. Wziął jednak głęboki oddech i temperatura ciała na powrót osiągnęła normalny stan.

- Nie warto się denerwować, stary – rzekł  do siebie i wyraźnie znużony wracał w kierunku miotły.

Za winkla dało się jednak słyszeć wyraźnie szuranie wózka paletowego o kostkę brukową. Marcinowi oczy zabłysły. Stanął w miejscu niewidocznym dla kuriera i bacznie obserwował co pocznie z pustym koszem.

Młody kurier zupełnie zobojętniały na wszystko wszedł wolnym krokiem na magazyn. W ręce miał wózek paletowy a na nim duży metalowy kosz. Był nowym pracownikiem toteż nie znał za bardzo zasad panujących na hali. Puścił wózek samowolnie a ten z impetem uderzył o kosz stojący na środku. Widać sprawiło mu to radość, bo uśmiechnął się lekko.

Zewsząd dało się słyszeć przeraźliwy atak spazmu. Marcin oszalały z gniewu widząc co zrobił kurier z koszem, rzucił się w jego kierunku straszliwe przy tym wrzeszcząc i przeklinając na całe gardło.

- Czy ty nie umiesz kurwa zawieź tego kosza na miejsce? - Zadawał to pytanie w szalonym gniewie patrząc na niego iskrzącymi się oczami. - Takie to kurwa trudne? - Kontynuował swoją tyradę do zmieszanego i osłupiałego pracownika. Po czym nie czkając na odpowiedź wziął w obie ręce kosz który stał na środku i z całych sił pchnął go na środek. Siła uderzenia kosza o kosze była tak duża, że hałasem który powstał w wyniku zderzenia zainteresował się sam kierownik który wyszedł ze swojego akwarium (rodzaj gabinetu) widząc jednak co zaszło schował się na powrót do kajuty.

Minęło kilka kwadransów od opisanego zdarzenia. Ruchy Marcina zdawały się być teraz pozbawione życia. Wszystko robił powoli, jakby cała energia z niego uszła po tym zdarzeniu. Życie magazynowe toczyło się swoim rytmem. O godzinie 10 już  tylko kilka osób szwendało się po nim.

Marcin skończył swoją zmianę. Popatrzył na zegarek.

- Trzydzieści minut po czasie. - Westchnął smutno.

Nie to go jednak martwiło tylko to jak się dzisiaj zachował. Wybuch gniewu i emocji brał jeszcze na karby części swojego charakteru i warunków w których się wychował. Jednak nie mógł znieść, że w tak niewłaściwy sposób potrafi odnosić się do drugiego człowieka. Gniew gniewem, ale zachowanie i słowa które wypowiada w nerwach są absolutnie nie do przyjęcia. Zdawał sobie z tego sprawę.

Siedział w szatni w ciszy i myślał.

- Swoją drogą – powiedział do siebie – zakrawa to na mobbing.

Uśmiechnął się gorzko. Rzecz jasna, nie był to żaden mobbing, tylko realia na magazynie. Żaden facet na hali nie obrazi się na podniesienie tonu. W większości wypadków nie pozostaje dłużny i przedstawia swój punkt widzenia, równie głośno i emocjonalnie. Później z reguły sprawa ucicha. W jego przypadku jednak odzewu nie było. Dlatego może było mu tak przykro.

Zastygł w bezruchu. Coś sobie przypomniał. Kilka lat wcześniej pracował jako kelner w samym centrum miasta.

- Tam sobie jakoś z emocjami radziłem – rzekł na głos i pogrążył się w odtwarzaniu przeszłości.

Sobota wieczór. Sala napełnia się w zatrważającym tempie. Stoi w kuchni przed blatem i czekając na obiad patrzy z trwogą na czarną od ludzi sale.

- Masakra – mówi – czy oni nie mają nic innego w domu do roboty tylko dzień w dzień po żarcie przychodzą!

Kucharka z drwiną i wyraźną chęcią dogryzienia mówi do Marcina wręczając przy tym dwa talerze z wrzącą pomidorową.

- Masz, zanieś paniom na podeście.

Chłopak zagryza dumnie zęby, chwyta dwa talerze zupy i uprzejmie odpowiada:

- Ależ z przyjemnością Ulu. Z przyjemnością!

Podest jest na samym końcu trzeciej sali. Zupa pali go niemiłosiernie w palce, przepalając naskórek. Czerwieniejąc na twarzy ponownie zagryza zęby i przyśpiesza kroku. Widzi dwie dziewczyny czekające na zupę. Dały znak ręką. Nie mógł jednak podejść od tej strony bo przejście było zabarykadowane krzesłami.

Płynnym ruchem robi w tył zwrot i idzie naokoło. Już widzi swój cel. Zbliża się. Czuje się jak maratończyk widzący linie końcową. Pochyla się właśnie podając dwóm dziewczynom posiłek gdy nagle słyszy trzask zbitych naczyń, krzyk i oburzenie. Ktoś w tym momencie otworzył drzwi wychodząc z toalety i z impetem wytrącił zupę Marcinowi z rąk. Talerze wylądowały na ziemi a ciecz na spodniach i w torebce klientek.

Starsza kobieta która wyszła wtedy z toalety, popatrzyła na kelnera z wyrzutem, parsknęła coś pod nosem i poszła w swoją stronę. Marcin widząc zachowanie kobiety wbrew swojej naturze zdławił w sobie poczucie wściekłości. Przeprosił panie i poszedł naprawić wyrządzone szkody.

Wyrwał się z zamyślenia. Uśmiechnął się, wstał i nakładając plecak na ramiona powiedział do siebie:

- Dało się chłopcze. Dało się. No nic muszę się starać dalej,  a może i zmiana otoczenia na bardziej sprzyjającą rozwijaniu kultury nie była by zła?

I tą myślą skończył rozważanie nad swoim zachowaniem i w lepszym humorze wyszedł z pracy.


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.

 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation