O polskiej edukacji wszyscy wiedzą wszystko, a wielu nie wie tak naprawdę nic. / Paweł Lęcki

Drukuj
O polskiej edukacji wszyscy wiedzą wszystko, a wielu nie wie tak naprawdę nic. Przez wiele lat zasiedziały się w myśleniu o szkole absurdalne prawdy i niebezpieczne mity. Dlatego niektórzy używają sformułowań, które nie wnoszą niczego do poważnej debaty, a tylko upraszczają skomplikowane sytuacje.
Aleksandra Radomska, blogerka i autorka bestselleru pod tytułem Mam wątpliwości, uważa, że rok nauki zdalnej to rok stracony. Nauka zdalna jej zdaniem to farsa, nauczyciele sobie nie radzą, a ocenianie jest skeczem. Ponieważ jest mamą uczennicy pierwszej klasy szkoły podstawowej, najprawdopodobniej opiera swoje zdanie na własnych doświadczeniach. Jednocześnie jako osoba, która ma ciut większy wpływ na rzeczywistość, utrwala obiegowe opinie, które nie rozwiązują żadnego problemu, a tylko utwierdzają innych w przekonaniu, że nic nie ma sensu.
Rzeczywiście, ocenianie w ramach edukacji zdalnej jest absurdalne, ale jednocześnie jego potrzeba wynika z głęboko zakorzenionych oczekiwań społecznych. Edukacja bez ocen to nie edukacja, więc jakieś trzeba stawiać również w sytuacji panedmii. Warto dodać, że nawet sami uczniowie są tutaj nie do końca pewni swojego zdania. Z jednej strony narzekają na stres, który z tych ocen wynika, z drugiej, gdy ich się nie stawia, zwłaszcza negatywnych, nie zawsze są w stanie wykonać zadania, gdyż przecież bez kary w postaci jedynki, nie ma poważnego nauczania.
Nauczanie zdalne w klasach I-III szkoły podstawowej jest wyjątkowo trudne, więc może powstać wrażenie, że w każdym przypadku nie sprawdza się tak, jak edukacja stacjonarna. Nie dostrzega się w ten sposób tego, że gdy uczniowie starsi, zwłaszcza w szkołach średnich, rzeczywiście chcieli się zaangażować, to wbrew pozorom mogli nadal się sporo nauczyć. Jednocześnie ciągle zapomina się o tym, że bez woli ucznia, nawet najlepszy nauczyciel nie uczyni cudów. Nie można twierdzić, że cała edukacja zdalna to farsa, gdyż w ten sposób przekreśla się wysiłek tych, którzy coś jednak zrobili, odbiera się poczucie sensu tym, którzy pracowali, również rodzicom i młodszym dzieciom, a przede wszystkim burzy się zupełnie poczucie sprawczości uczniów i nauczycieli. W takim razie można było robić dokładnie nic i wspólnie oglądać seriale na Netflixie.
Relacje między składowymi polskiej szkoły są od dawna mocno zaburzone. W zasadzie mało kto rozumie siebie nawzajem. Rodzice mają swoje oczekiwania, uczniowie swoje, nauczyciele, organy prowadzące swoje, a Ministerstwo Edukacji i Nauki aktualnie zajmuje się wprowadzeniem do podstawy programowej wątków katastrofy smoleńskiej, pilnuje, czy w kontekście II wojny światowej mówi się o Niemcach, a nie o nazistach, czy jest odpowiednio dużo wspomniane o roli kościoła i Jana Pawła II oraz czy aby w podręcznikach nie szerzy się ideologia praw zwierząt. To oczywiście skrajny przykład niekompetencji, ale przecież w Polsce ministrowie edukacji w zasadzie nigdy nie cechowali się jakimiś szczególnymi walorami intelektualnymi. Być może dlatego, że edukacja nie leży w polu najważniejszych zainteresowań społeczeństwa.
Brak zaufania w szkole przekłada się na całą edukację. Nauczyciele podejrzewają uczniów o ściąganie, często nie dopuszczają myśli, że mogą jednak zrobić coś sami, uczniowie, którzy walczą o oceny, stosują różne środki, również te nieuczciwe, ale przecież tradycja ściągania w Polsce ma się dobrze od dłuższego czasu, rodzice lubią oceniać nauczycieli, nauczyciele są oceniani przez dyrekcję, wszyscy przez organy prowadzące i kuratoria, więc w rezultacie edukacja jest oceną, a nie edukacją.
Nikt nie lubi ocen, a oceniają się wszyscy z uporem godnym lepszej sprawy. Jednocześnie nie potrafimy oddzielić oceny efektów pracy, która jest ważna jako informacja zwrotna, od oceny człowieka, przez co generalnie wszyscy są sfrustrowani, jakby nikt w zasadzie nigdy nie wyszedł ze szkoły i wiecznie pisał niezapowiedziane kartkówki i sprawdziany.
Dobrostan nauczycieli przekłada się na dobrostan uczniów. Nie od dzisiaj wiadomo, że młody człowiek uczy się więcej i lepiej od ludzi szczęśliwych. Powody do szczęścia mogą być również finansowe, ale w Polsce jedną z rad dla nauczycieli jest to, że jak im się nie podoba, to niech zmienią pracę. Nigdy ci mędrcy doradztwa zawodowego nie dodają, kto w takim razie będzie uczył polskie dzieci. Być może kosmici.
Nauczyciele z kolei potrafią powtarzać uczniom, że ci nic nie osiągną, nic nie robią, są leniwi, co jest lustrzanym odbiciem słów, które padają pod adresem nauczycieli. Trudno oczekiwać, że nieszanowani będą szanowali za każdym razem innych. Takie zaklęte koło wzajemnych pretensji, zaburzonych relacji przekłada się na cały proces dydaktyczny, który przypomina bardziej proces sądowy, a nie pełną radości i twórczego wysiłku przygodę, dzięki której można kształtować swoją tożsamość i własne poczucie wartości.
Jednocześnie z tego powodu tak trudno jest rozwijać programy tutorskie, wzmacniać rolę nauczyciela jako dorosłego towarzysza młodego człowieka, gdyż nieustannie stoją ściany między uczniami i pedagogami. Psychologia w polskiej szkole jest luksusem, co wynika zresztą z podejścia społeczeństwa, które nadal nie rozumie, że problemy psychiczne nie są oznaką słabości i powodem do wstydu. Szkoła w Polsce kształtuje kulturę błędu, za który ponosi się kary, nie widzi w nim szansy na edukację, skupia się na problemach, które sama tworzy, a później przenosi się to wszystko do życia tak zwanych dorosłych.
Egzaminy w najbliższym czasie będą o wiele trudniejsze od aktualnych, a przecież wszyscy żyją w niejasności pandemii. Pozorne zmniejszanie wymagań egzaminacyjnych obecnym piszącym jest działaniem pozornym i bardzo wątpliwym. Jednocześnie uczniowie młodsi za chwilę wejdą w jeszcze szybsze tryby kursów przygotowawczych i korepetycji, gdyż jakoś trzeba będzie przygotować się do trudniejszych egzaminów, które stworzyli ludzie żyjący w zupełnie innym czasie i o zupełnie niewspółmiernej wizji świata względem rzeczywistości.
Szkoła nie da rady przygotować wszystkich. Nie dlatego, że nauczycielom się nie chce, ale dlatego, że nie da się w tak krótkim czasie przygotować uczniów do nowych trudnych egzaminów w przeładowanych klasach. Nie da się spokojnie pracować, gdy samemu trzeba się toku egzaminacyjnego nauczyć, a później nauczyć go innych. W sytuacji pandemii jest to w ogóle niemożliwe, gdyż jednocześnie trzeba się zmagać z innymi problemami, wśród których środki stylistyczne i wiedza o romantyzmie są najmniej istotne. Jednocześnie część nauczycieli się cieszy, że będzie mogła dowalić uczniom i w końcu przyłapać ich na niewiedzy.
Od dłuższego czasu istnieje powszechna zgoda na wszystkie kursy i korepetycje, które są wynikiem niewydolności polskiej szkoły. Rodzi to coraz większe rozwarstwienie edukacyjne, które w czasie pandemii urosło do rangi palącego problemu, którym nikt się nie zajmie. Niektórzy uczniowie zniknęli z edukacji, ale w zasadzie nikt ich nie szuka.
Uczniowie nie mogą wyjeżdżać, gdyż panuje pandemia, tkwią w domach, a za chwilę utkną w szkole, żeby w panice nadrabiać materiał i uczyć się do trudniejszych egzaminów. Nie będzie można wyjść do teatru lub innej instytucji kultury, nawet gdy już będą otwarte, gdyż każda stracona godzina będzie stratą czasu przygotowania do egzaminu. Edukacja bez podróży, wymian międzynarodowych, wyjścia na zewnątrz, nie jest niczym więcej niż repetytorium, kursem fabrycznym, szkoleniem, które prowadzi donikąd.
Brakuje systemowej współpracy z uczelniami wyższymi, których studenci mogli przecież pomóc w bardzo trudnym nauczaniu początkowym i odciążyć nauczycieli w prostszych sprawach, żeby mogli skupić się na trudniejszych. Szkoły i uczelnie istnieją obok siebie i tylko czasem doraźnie prowadzą jakieś wspólne działania. Brakuje systemowej współpracy z firmami, które mogłyby wspomóc kształcenie zawodowe, być realnym doradztwem, a nie sztucznym i podręcznikowym.
Jednocześnie część nauczycieli żyje w przekonaniu, że rewolucja w edukacji nastąpi za chwilę, w internecie jest mnóstwo pomocy naukowych i nic tylko korzystać, gdy część uczniów nie potrafi nawet wyjustować pracy w edytorze tekstu. Bańki myślowe nie pozwalają na dostrzeżenie, że największy problem jest z przekonaniem społecznym, że edukacja nie jest relacją, a znojem i trudem, które oparte są na stresogennych sytuacjach.
Nowoczesność wcale nie polega na odejściu od wykładów, które mogą być bardzo dobrą i ciekawą formą prezentacji wiedzy. Można i trzeba łączyć je z metodami, które aktywizują, choć jednocześnie nie należy przypisywać im boskiej mocy sprawczej. Kreatywność jest ważna, ale nie każdy będzie kreatywny i tak naprawdę wcale nie musi. Terror kreatywności potrafi zabijać tak samo, jak rygor i uczenie się tylko na pamięć.
Ekonomiści donoszą, że z powodu pandemii nawet przyszłe dochody obecnych młodych ludzi będą niższe niż te, które istnieją obecnie. Jednocześnie nikt tak naprawdę nie wie, co będzie za chwilę i wszystko jest owiane mgłą tajemnic i niepewności. Traktowanie całej edukacji zdalnej jako farsy i mówienie o straconym pokoleniu, sprawia wrażenie samospełniającej się przepowiedni. Jednocześnie, gdyby realnie zaangażować się w myślenie o dobrej edukacji, można by stworzyć szkołę może nie idealną, ale o wiele lepszą od obecnej. Do tego jednak potrzeba całego społeczeństwa, a nie tylko pojedynczych działań, gdyż edukacja jest sprawą wspólną i najprawdopodobniej najważniejszą na świecie.

Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe. za: https://www.facebook.com/pawel.lecki79/posts/1491167134608681