graficzny identyfikator działu FELIETONYfelietony Miesięcznika Społeczno-Kulturalnego KREATYWNI

Od kwietnia 2018 r. do najnowszych. Wcześniejsze felietony zobacz: TUTAJ

Medalista olimpijska / Wojtek G.

Dzisiaj na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio odbędzie się rywalizacja kobiet w podnoszeniu ciężarów. Nie jest to chyba dyscyplina szczególnie popularna wśród szerokich mas kibiców, ale w tym roku budzi pewne zainteresowanie, bo uczestniczyć w nich będzie reprezentantka Nowej Zelandii, Laurel Hubbard. Pod względem genetycznym jest ona mężczyzną, ale od lat stosuje terapię hormonalną, która sprawia, że jej poziom testosteronu nie przekracza ustalonych przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski norm dla kobiet . Mówi się o niej jako o pierwszej otwarcie transpłciowej olimpijce, bo choć zagadnienie to występuje w sporcie praktycznie od zawsze, to dotychczas zawodniczki niespecjalnie wychylały z tym że genetycznie są mężczyznami (a część z nich mogła być tego nawet nieświadoma). 

Jak zwykle w takich sytuacjach, jedni są zachwyceni, inni oburzeni, a ja jestem biologiem. 

Co prawda z każdym rokiem poza zawodem nabyta wiedza (zwłaszcza praktyczna) coraz bardziej wyparowuje mi z głowy, ale do końca życia pozostanie mi specyficzne podejście do pewnych spraw. Właściwie to do wszystkich spraw. Podejście to nazwałbym, jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało, naukowym lub racjonalnym. Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy wyrobiłem je sobie w trakcie studiów i późniejszej pracy naukowej, czy też miałem je już wcześniej, a późniejsze wybory edukacyjne i zawodowe z niego właśnie wynikały. 

W podejściu naukowym, tak jak ja je rozumiem, kluczową sprawą jest rozróżnianie tego, co istnieje obiektywnie, od tego, co istnieje tylko w naszym umyśle. Bo nauka tylko po części zajmuje się faktami czyli odkrywaniem tego, jak świat jest skonstruowany i jak działa. Druga, być może nawet obszerniejsza, część nauki to nazywanie, katalogowanie, porządkowanie i etykietowanie tego, co poznane. I trzeba pamiętać, choć mam wrażenie, że wielu moich wykładowców miało z tym problem, że wszystkie etykietki co do zasady istnieją tylko w naszych głowach i publikacjach. Faktem jest, że dookoła Słońca krąży tyle i tyle obiektów o takiej i takiej wielkości, ale pojęcie planety już nie istnieje obiektywnie i dlatego Pluton raz nią jest, a raz nie. Podobnie obiektywnie nie istnieją byty takie jak “gatunek”, “gady” czy “rozmnażanie płciowe”. Wymyśliliśmy je sobie po to, żeby łatwiej móc się między sobą porozumiewać kiedy wymieniamy się informacjami i spostrzeżeniami na temat tych wszystkich cudownych rzeczy, którymi wypełniony jest nasz świat. 

Zasada ta obowiązuje również w odniesieniu do zagadnienia płci. Obiektywnie u człowieka istnieją dwie: XY i XX. I żadne wyjątki jak zespoły Turnera, Klinefertera czy Swyera tego faktu nie zmieniają. Natomiast to, czy będziemy ludzi stemplować tylko tymi dwiema etykietkami, czy też wymyślimy sobie 10 kolejnych, to już wyłącznie nasza sprawa. Kategorie służą wyłącznie do tego, żeby się lepiej między sobą dogadać, więc jeśli uznamy, że lepiej dogadamy się, stosując szerszą gamę pojęć, to fakty w żaden sposób na tym nie ucierpią. 

Naprawdę nie widzę zbyt wielu sytuacji, w których to, że biologiczny mężczyzna czuje się kobietą (względnie trochę kobietą, a trochę mężczyzną bądź też żadną z tych płci), może komukolwiek sprawić faktyczny kłopot. Dla osób rzeczywiście mu/jej bliskich płeć w ogóle chyba nie ma specjalnego znaczenia. Jeśli można z kimś ponarzekać na facetów albo iść na mecz, na ciuchy, na ryby, na plotki albo na piwo, to czy rzeczywiście takie ważne jest, czy po tym piwie sika na stojąco, czy na siedząco? Mam paru męskich znajomych, którzy absolutnie nie odnajdują się w “typowo męskich” rozrywkach i parę znajomych kobiet, które odnajdują się całkiem nieźle. I wy na pewno też macie. 

W przypadku obcych ludzi kwestia rodzaju osprzętu ukrytego w gatkach to już w ogóle nie powinna mieć znaczenia. No, chyba że ktoś uważa, że np. kobiety gorzej prowadzą autobusy od mężczyzn. Ale wtedy w konfrontacji z transpłciowym kierowcą trzeba już rozważyć we własnym sercu, czy za maestrię w kierowaniu pojazdami odpowiada chromosom Y, czy raczej brak makijażu i manicure’u, i na tej podstawie podjąć decyzję o pozostaniu w autobusie bądź pospiesznym opuszczeniu go. 

Do grona podmiotów, których moja płeć, zarówno biologiczna, jak i subiektywnie odczuwana, nie powinna w ogóle obchodzić, zaliczam również państwo polskie. Tak jak mój wiek emerytalny, prawo do urlopu macierzyńskiego czy obowiązek służby wojskowej nie zależą od mojego wyznania, przynależności etnicznej czy numeru buta, tak samo nie powinny zależeć od płci. Z częścią tych różnic się już uporaliśmy, a na zniesienie pozostałych wciąż czekam i uważam, że brak kategorii “płeć” w polskim porządku prawnym mogłaby ten proces ułatwić i przyspieszyć. Ale nie czarujmy się: dzisiaj nie klimat i nie czas na zmiany w tym kierunku. 

Szczerze mówiąc, jedynym realnym problemem dotyczących funkcjonowania osób transpłciowych czy niebinarnych w społeczeństwie są miejsca, gdzie segregacja płciowa jest wskazana. Mam na myśli np. publiczne przebieralnie i toalety czy zakłady karne. Jest to oczywiście podyktowane troską o bezpieczeństwo kobiet, które w sytuacji wymuszonej bliskości osób z penisami mogą czuć się zagrożone. O bezpieczeństwo mężczyzn zadbać jest o wiele trudniej, bo w przebieralniach (wiem z doświadczenia) czy więzieniach (znam z przekazów kulturowych) więcej przykrych rzeczy spotyka ich od innych mężczyzn, niż potencjalnie mogłoby spotykać od kobiet. 

W przypadku toalet i przebieralni pewnym rozwiązaniem mogłyby być wydzielone strefy dla osób, które nie pasują do klasycznego podziału na część damską i część męską. Obecnie taką rolę pełni np. toaleta dla niepełnosprawnych, ale wiem, że przynajmniej niektóre osoby transpłciowe czują się upokorzone odsyłaniem do niej. (Być może warto w tym momencie zadać sobie pytanie, jak w takiej sytuacji mają czuć się osoby niepełnosprawne). Moje osobiste doświadczenia są takie, że kiedy moje dzieci były za małe, żeby same sikać w toaletach publicznych, chodziliśmy z synem do męskiej, ale z córką właśnie do tej dla niepełnosprawnych. Powód był zasadniczo podobny jak w przypadku osób transpłciowych: bez względu na to, którą z pozostałych opcji byśmy wybrali, narządy płciowe któregoś z nas nie konweniowałyby z narządami osób wokół, co byłoby co najmniej niezręczne. I oczywiście nie czułem się tą toaletą dla niepełnosprawnych upokorzony, a wręcz przeciwnie — zawsze było tam przestronniej, intymniej i czyściej niż w męskiej. Oczywiście rozumiem, że osoby transpłciowe mogą to wszystko odbierać inaczej, ale może po prostu wystarczy przemianować toalety dla niepełnosprawych na “toalety przyjazne dla każdego”?

Wracając jednak do sportu. Podział na dyscypliny kobiece i męskie jest oczywiście oparty na obiektywnie istniejącym podziale te dwie płcie, ale sama decyzja o jego wprowadzeniu jest zupełnie arbitralna. Można sobie przecież wyobrazić, że w niektórych sportach, gdzie siła fizyczna nie jest kluczowa, taki podział mógłby nie istnieć. Na przykład w szachach. Nie jest to wprawdzie sport olimpijski, ale od niemal stu lat ma własną, odbywającą się co dwa lata Olimpiadę Szachową z osobną klasyfikacją kobiet. Dlaczego? 

Poza tym przecież oprócz płci istnieją też inne, obiektywne różnice fizyczne między zawodnikami i jedne z nich się uwzględnia, a inne nie. Na przykład judo rozgrywane jest kategoriach wagowych, ale koszykówka czy skok wzwyż nie mają już osobnych kategorii dla wysokich i niskich. A przecież mogłyby. Dopuszczalna granica siły wiatru przy sprincie mogłaby równie dobrze wynosić 1 m/s, jak i 3 m/s. Ktoś się kiedyś z kimś umówił na 2 m/s i tak już zostało. Z definicją płci na Olimpiadzie z kolei umówiono się na jakiś tam poziom testosteronu i nie ma co się odwoływać do obiektywnie istniejącego podziału na kobiety i mężczyzn. Tutaj nie fakty się liczą, ale to, co podoba się widzom. Jeśli widzowie będą bardzo niezadowoleni z obecności transpłciowych zawodników na Igrzyskach, to się to zmieni i już.

Natomiast osobiście trochę się dziwię Laurel Hubbard, że na zawodach woli konkurować z kobietami, bo przez to jest od razu na przegranej pozycji. Jeśli zdobędzie medal — zostanie zmieszana z błotem za nieuczciwą rywalizację. Jeśli będzie poza podium — stanie się pośmiewiskiem jako facet, który próbował mierzyć się z kobietami i poległ. Natomiast czując się kobietą i mimo to startując przeciwko mężczyznom, miałaby szansę stać się ulubienicą tłumów. Szans na medal oczywiście by nie miała, ale mogłaby zrobić całkiem dobry wynik i pokonać wielu przeciwników. Jej rezultat na mistrzostwach świata w Tajlandii w 2019 roku (siedem lat po rozpoczęciu terapii hormonalnej) dał jej 6. miejsce w jej kategorii wagowej. Startując jako mężczyzna, byłaby na tych mistrzostwach 25., osiągając wynik dużo lepszy niż np. rekord Polski mężczyzn. Jeśli wchodziłaby na podest (czy jak tam się nazywa to coś, gdzie szarpią sztangę) w pełnym makijażu, z elegancką blond trwałą i pomalowanymi paznokciami, po czym spuszczała łomot wielu facetom, to myślę, że publiczność by ją kochała. 

Ale tu dochodzimy do zagadnienia, czy w sporcie zawodowym bardziej chodzi o miłość publiczności, czy te metalowe krążki na tasiemce. O ile wiem, nauka do dziś nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie.

 


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe. za: https://kompostownia.wordpress.com/2021/08/02/medalista-olimpijska/

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation