VI edycja Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego im. Bolesława Prusa

na opowiadanie młodzieży.

Ostrowski Patryk F. R. : Pocztówka z Tulonu

Patryk F. R. Ostrowski (lat 26)

Pocztówka z Tulonu

ULISSES

Marnieją wszystkie ludzkie przedsięwzięcia.

Jak stopnie szkolne, bractwa miast, jak handel,

Dalekie brzegi pokojem łączący,

Jak urodzenia i starszeństwa prawa,

Korony, berła, wieku przywileje

Bez stopniowania jakżeby zdołały

Każde zatrzymać miejsce mu należne?

Znieś stopniowanie, spuść jedną tę strunę,

A słuchaj, straszny naokoło rozdźwięk!

Patrz, wojna wszędzie; zbuntowane fale

Podnoszą piersi nad brzegów zapory,

Zmieniają ziemię w jedno wielkie bagno;

Bezprawna przemoc słabości jest panią,

Dziki syn ojca własnego morduje,

Siła jedynym prawem jest, a raczej

Imię swe tracą prawo i bezprawie,

W których pośrodku sprawiedliwość mieszka.

Wszystko na jednym opiera się gwałcie,

Na samowoli gwałt, na żądzy wola;

A żądza, świata jeden wilk powszechny,

Przez samowolę i gwałt popierana,

Gdy wszystko zmieni na łup, wszystko połknie,

Musi na koniec pożreć sama siebie.

– William Shakespeare, Troilus i Kresyda, tłum. Leon Ulrich (405-427, a. I, s. III)

Misza stał na murku oporowym i trzymał ręce w kieszeniach swojej niebieskiej, bardzo grubej bluzy. Koniec zimy na Riwierze Francuskiej jest dosyć ciepły. Gdyby Misza był teraz w Kijowie, w którym dorastał, musiałby mieć na sobie coś cieplejszego. Pogoda była niezmienna od dwóch dni. Niebo nad zatoką było spowite nieprzeniknioną, jednolitą narzutą chmur. Morze było wyjątkowo spokojne. Z murku rozpościerał się widok na główną część Tulonu i port, który majaczył po drugiej stronie zatoki. Na niczym nie potrafił skupić wzroku dłużej niż przez kilka sekund. Morze pluskało o wyrzeźbiony brzeg kilka metrów niżej. Tuż za nim położona była szosa, po której co kilka chwil przejeżdżał jakiś samochód osobowy, rzadziej autobus czy furgonetka.

Zawiał ciepły wiatr, który uderzył w ciemne, dosyć długie włosy Miszy i zaraz umilkł. Był poranek, toteż panowała rzadko spotykana w tych stronach cisza. Nawet mewy nie skrzeczały tak często, jak to miały w zwyczaju.

– Kupi pan granata? – zapytał znikąd głos starca o suchej i ciemnej skórze. Ciągnął wózek z różnymi przedmiotami przykrytymi plandeką. Wyglądał, jakby na piechotę przybył z Maroka, pokonał pierwszym lepszym promem Cieśninę Gibraltarską, a następnie przemaszerował Iberię, taszcząc przed sobą ten wózek.

– Nie, nie dziękuję – odparł Misza. Był zupełnie zaskoczony, prawie zły, że ktoś w ogóle śmiał przerwać mu moment zadumy.

– Tak naprawdę, to wiem, że nie potrzebujesz granata. Ale czasem dobrze jest coś sobie kupić – rzekł starzec.

– Przepraszam, ja… 

– Może papierosa? Mam ręcznie zwijane… bardzo dobry tytoń… 

Misza przeklął po ukraińsku. Uczynił to jednak bardzo taktownie, bezosobowo, gdyż nie chciał urazić tego staruszka.

– Pan Słowak? Nie, nie… ja wiem, pan z Ukrainy!

– Tak, tak, tak… z Ukrainy… – odparł Misza, wymachując widowiskowo rękami. W głowie miał jakiś archetyp francuskiej postaci, która właśnie w ten sposób – bardzo śródziemnomorski – prowadzi rozmowę. Nie było to w jego stylu, ale to była część nauki języka, kultury – by przywołać w głowie obraz jakiejś postaci i ją naśladować. Chłopak spojrzał na starca, któremu w oku zakręciła się łza.

– Dam panu te papierosy.

– Nie palę… 

– Jedzie pan do Ukrainy? Da pan komuś… Na wakacje pan tu przyjechał?

– Nie przyjechałem tu na żadne wakacje i nigdzie nie jadę! Zresztą to nie jest pańska sprawa!

Staruszek poczuł się zupełnie jak kilkuletnie dziecko, które właśnie zostało skarcone za nie pochamowanie ciekawości. Misza odwrócił się w stronę morza i miasta. Mężczyzna z wózkiem przejechał kilka metrów, po czym dotarł do niewielkich schodów, które planował pokonać. Poniżej zaczynała się alejka i plaża, więc Misza domyślił się, iż przybysz jest typowym handlarzem, który w sezonie sprzedaje kukurydzę i lody „Mewa” – lub jak to się okazuje na Lazurowym Wybrzeżu – granaty i ręcznie zwijane papierosy. Nic dziwnego, że ów starzec nie jest handlarzem z Maroka. Widząc, jak się męczy, Misza natychmiast zwątpił, czy uda mu się dostać z wózkiem na dół – co dopiero przekroczyć Pireneje. Lekkim krokiem podbiegł do staruszka i bez słowa zaoferował pomoc. Mężczyzna spojrzał na niego najpierw z niedowierzaniem, a następnie skupił się na wózku, po czym znów spojrzał na Ukraińca.

– Dziękuję – odparł. – Naprawdę nie chce pan tych papierosów? To może jednak granata? Mam sok lub mogę panu dać całe kilo… 

– Naprawdę nie ma potrzeby… – odparł Misza. Obydwoje stali na plaży, choć tylko staruszek miał odpowiednie do tego obuwie. Piasek był zimny i szorstki. Fale były bardzo niewielkie. W tamtym momencie oprócz tej osobliwej dwójki, po plaży przechadzał się jakiś poranny sportowiec w piance do pływania. Poza nimi nie było nikogo. Staruszek przejechał wózkiem kilka metrów po alejce z desek i przystanął z boku obok murka.

– Ale teraz pan mi pomógł, a ja nie mam jak odpłacić… Nie godzi się. Na świecie są jakieś zasady. Zawsze gdzieś są jakieś zasady. Ja wiem, że pan nie chce ani granata, ani papierosa. Umiem poznać, czego człowiek potrzebuje.

– Tak? Pan musi być bardzo zdolny!... – powiedział Misza, który od razu pomyślał, że wypowiedź ta mogła obrazić jego rozmówcę. Ten jednak najwyraźniej nie dostrzegł w tych słowach żadnej urazy.

– Proszę pana, całe życie z ludźmi, to ja doskonale człowieka poznałem. Co się różni jeden od drugiego? Czy jest z Tulonu, czy z dalekiego kraju? Wszyscy to jedno. W każdym kraju są pieniądze i wszystkim chce się coś jeść na plaży. W panu się coś kotłuje i jeśli mogę… – tu staruszek przestał się opierać o mur i Miszy wydało się, że chciałby mu się ukłonić. Ale mężczyzna tylko podszedł i zaczął mówić ciszej. – Bardzo panu współczuję, bardzo…

Zapanowała cisza. Misza nie wiedział jak zareagować, zrobiło mu się głupio i przyszło mu na myśl, że może wybrnąć z tej sytuacji, udając, że nie zrozumiał, co jego rozmówca powiedział. Na to było jednak za późno, gdyż już zdradził swoją znajomość języka francuskiego.

– Nie ma tu w Tulonie nikogo, kto uważałby, że Putin – wymówiwszy to nazwisko, splunął teatralnie na bok – to, za przeproszeniem, to normalny człowiek, o! – Misza pokiwał głową i powiedział ciche „dziękuję”, choć zupełnie nie był pewien, co się w takiej sytuacji mówi. Poczuł jakąś falę gorąca w sobie. Poprzestał więc na zwykłym „dziękuję”. To jedno z pierwszych francuskich słów, które sobie przyswoił. Za sprawą znanych na całym świecie słodyczy włada nim bardzo wiele osób. Misza znał je, gdy był jeszcze dzieckiem. Nie wiedział, że będzie się nim kiedyś tak często posługiwać. Po jakimś czasie przestało mu się kojarzyć z pudełkiem czekoladek. Spowszedniało i stało się jednym z wielu słów – setek, może tysięcy – które dziennie wypowiadał.

– Dam coś panu… – zaczął ponownie staruszek. – To będzie coś specjalnego i proszę się nie bać, to nie będą ani papierosy, ani granaty. Coś specjalnego… – ostatnie słowa wypowiedział z jakąś wyraźną manierą, tak, jak się wymawia słowa modlitwy lub powtarza cytat z filmu. Miszy przeszło przez myśl, że staruszek musiał być kiedyś artystą ulicznym lub nawet aktorem teatralnym. 

Mężczyzna nachylił się do jakiejś torby na wózku i po chwili wyjął plik kartek. Były to zapewne jakieś rachunki, może dokumenty zezwalające na handel uliczny. Wśród nich było to, na czym zależało sprzedawcy.

– To jedna z moich ulubionych… – Mężczyzna trzymał podarek tak, aby zrobić wokół niego jak największą sensację. Misza już wiedział, że jest to kartka pocztowa, ale staruszek dociskał ją do swojego ciała, więc najważniejsza część, ta ze zdjęciem, pozostawała ukryta. – Nie ma ich już zbyt wiele i nie wiem, czy były one kiedykolwiek w powszechnym obiegu. Ale… – mówił to, machając energicznie lewą ręką, a prawą cały czas dociskał podarek.

Pocztówka w końcu trafiła w ręce Miszy. Przedstawiała widok na port. Brzeg wyglądał na zakurzony i zaniedbany, natomiast szaroniebieska toń wody odsłaniała trzy wraki statków. Na dalszym planie było widać linię brzegową i pagórki osnute we mgle. Szczegóły docierały do oka dopiero po dłuższej chwili. Nadbudówki zatopionych statków wciąż miały na sobie szarą farbę, ale nadgryzła je korozja. Nadbrzeże było uszkodzone, wręcz zrujnowane. Pocztówka była w dobrym stanie, choć było jasne, że nie jest nowa. Rewers był klasyczny, miejsce na tekst, osobny wzorek na znaczek i poniżej linie, które zostały wydrukowane w wierze, że ktoś kiedyś wypisze w nich adres, dzięki czemu kartka powędruje do jakiejś skrzynki pocztowej. Może to będzie we Francji, może na drugim końcu świata – w Chinach lub Australii. Misza oglądał podarunek i zastanawiał się, po cóż ktoś miałby wysyłać komuś kartkę z wrakami statków? Wprawdzie nie sposób odmówić fotografii swoistego piękna i spokoju, ale nie mógł też pojąć potencjalnych intencji kogoś, kto faktycznie chciałby wysłać taką właśnie pocztówkę. W pewnym momencie go olśniło. Zrozumiał, że to musi być przedmiot kolekcjonerski, a osoba, od której właśnie to otrzymał, być może bardzo ceniła tę pocztówkę.

– Dziękuję, dziękuję bardzo – powiedział Misza. Nie mógł oderwać wzroku od zatopionych statków. – Co to jest?

– Ach… przecież! Gdzie ja mam rozum! To jest zatopiona flota. No tu, w Tulonie. Nie słyszałeś może? Od dawna tu jesteś?

– Od prawie roku, ale ja… – zaczął się tłumaczyć Misza i spoglądał raz na fotografię, raz na znajdujący się po drugiej stronie zatoki port i wielkie miasto.

– Widzi pan tę bujną kępkę tam, tam prawie za tym białym budynkiem? – powiedział staruszek. Chwycił Miszę za rękę i obrócił go w prawą stronę. Najwyraźniej odgadł, że chłopak próbuje zgadnąć, skąd wykonano fotografię z pocztówki.

– No… tak, widzę.

– Stamtąd zrobiono to zdjęcie. Tych pocztówek nie jest za wiele… nie. No i tak, trochę się zmieniło od tamtej pory, ale to ten sam Tulon.

– Tu była jakaś bitwa?

– Ach skąd, skąd… – staruszek machnął ręką. – Widzisz, po kapitulacji Francji w 1940 kraj podzielono na dwie części: jedną okupowali Niemcy, a drugą ustanowili tak zwaną Francją Vichy. Mówię tak zwaną, bo oni także byli pod okupacją niemiecką. No i tak się stało, że pewnego razu marynarze niegdyś francuskiej marynarki się zbuntowali i własnoręcznie zatopili te okręty, które tutaj stacjonowały. Własne okręty! Było ich prawie sto! Cały port we wrakach…

Misza nie znał dobrze historii Francji z okresu drugiej wojny światowej, ale słuchał starca z zaciekawieniem. Prawie opuściła go głęboka konsternacja, która mu towarzyszyła, gdy przed kilkoma minutami zaczął rozmawiać z nieznajomym.

– Zatopili swoje?

– A tak… w obawie, żeby nie trafiły do Kriegsmarine. To było poświęcenie.

Staruszek opowiadał tę historię trochę jak pasjonat, a trochę odruchowo, jakby to już robił któryś raz z kolei. Miszy przeszło przez myśl, że nie jest to pierwszy raz, kiedy o tym mówi. Ale co on wiedział o tajemniczym starszym mężczyźnie z wózkiem na plaży w tak odległym od jego rodzinnych stron Tulonie? Każde miasto w Europie ma swoją krwawą historię, Tulon ma akurat taką. Czy on sam będąc marynarzem francuskim, zdecydowałby się zatopić swój okręt? Czy mógłby zrobić coś innego? Misza mimowolnie zaczął się nad tym zastanawiać. Czuł, że między nim a napotkanym starcem zapanowała niezręczna cisza, której nie potrafił jednak przełamać. Nie była to cisza typowa. Wypełniały ją odgłosy dalekie, które Miszy nagle wydały się obce. Zupełnie jakby nigdy wcześniej nie słyszał odgłosu furgonetki, francuzki żywo relacjonującej komuś coś przez telefon, dalekiego skrzeku mew, ani nawet pluskających na wodzie kutrów i jachtów. Każdemu z tych odgłosów zaczął poświęcać chwilę. Odkrywał je na nowo. 

Uciekał myślami przed nieuchronnym pytaniem – co powinienem teraz zrobić? Poprzedni poranek był tak przerażająco inny od wszystkich poprzednich. Wybuch wojny był mu znany jedynie z kart podręcznika w szkolnej ławce czy z wiadomości, które relacjonowały wydarzenia jakieś tysiące kilometrów od niego. Owszem, osiem lat wcześniej on sam był na ulicach Kijowa, słyszał wiele o tym, co się dzieje w Doniecku. Ale nadal tak łatwo było odwrócić od tego głowę, zająć się swoimi sprawami. Przede wszystkim miało się swoje własne niczym niezagrożone, spokojne życie.

Wczorajszy poranek przemienił się w południe, a południe w długi, francuski wieczór. Misza nie robił nic. Odebrał telefon od matki, która wraz jego babcią i ciocią mieszkają w Kijowie. Rozmowa była zdawkowa. Czuł, że wszystko, co go otacza, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Nadal czuł się bezpiecznie, a jednak coś było nie tak. Wyjechał z kraju po to, by podróżować, poznawać świat, być młodym. Nie powstrzymała go pandemia, nie powstrzymywał go brak pieniędzy. Tak wiele razy udawało mu się w życiu. Pracował w niezgorszej restauracji w Tulonie. Władał językiem francuskim. Jak się zna francuski, to wiele krajów stoi otworem.

Jego matka mówiła mu o jego ojcu. Prosił, by nie poruszała tego tematu. Tłumaczyła, że teraz wszystko się zmieni, ale on nie chciał o tym słyszeć. Noc minęła mu bezsennie. Spędził prawie cały dzień na wpatrywaniu się w smartfon, co fatalnie wpływa na kondycję psychiczną człowieka. Nie mógł spać. Wyszedł z mieszkania, gdy tylko zrobiło się jasno i udał się na długi spacer. Zawędrował kawał drogi po to, by jakiś staruszek podarował mu jakąś pocztówkę.

Miał ochotę podrzeć ją, spalić, zaadresować, patrzeć na nią, oprawić, podrzeć, pomyśleć o kimś, kochać, nienawidzić, płakać, krzyczeć, bić się i szlochać. Mętlik emocji wziął górę i ciało Miszy zaczęło drżeć. Z oczu popłynęła łza, potem druga. Misza płakał przy obcym mężczyźnie. Ten na niego patrzył ze smutną miną i nic nie robił. Misza tak dawno przy nikim nie płakał – ostatnio, gdy miał trzynaście lat i chłopcy na podwórku śmiali się z jego dużego nosa.

Chłopak łkał cicho i gwałtownie wciągał powietrze. Pachniało solą, portową bryzą i sosnami. Ruch stawał się coraz większy. Misza nie miał pojęcia, która może być godzina. Miał ze sobą telefon, ale nie chciał go wyjmować. Wyciszył go, włączył tryb „nie przeszkadzać” i bał się sprawdzać SMS-y, czy inne wiadomości.

– Przepraszam, nie wie pan może, która jest godzina?

– Nie mam zegarka… – odparł staruszek. – Musiałem sprzedać. Miałem ładny zegarek, radziecki! Wygrałem go… – tu mężczyzna zatrzymał się, bo nagle uświadomił sobie, że być może nietaktem jest mówienie Ukraińcowi o radzieckich zegarkach w superlatywach. Misza jednak się nie przejął. Przyzwyczaił się. Przyzwyczaił się, że ten tak zwany „Zachód” nic nie wie o jego ojczyźnie. Nie wie, gdzie jest, nie wie, czy Rosja i Ukraina to to samo i czy stolicą nie jest Sankt Petersburg, a może Armenia. Nie wie, że ukraiński i rosyjski to owszem, całkiem podobne, ale jednak dwa różne języki. Nie wie w końcu, czym był Związek Radziecki i w jaki sposób się rozpadł. Zresztą on sam też nie wiedział. Przed 2014 rokiem o Doniecku wiedział tyle tylko, że gdzieś tam jest daleko na wschodzie.

– Bardzo panu dziękuję za pocztówkę.

– Musisz już iść? – zapytał staruszek, zgadując, że taka właśnie jest wola chłopaka.

– Nie o to chodzi.

– Ja ci przeszkodziłem, co? Wyszedłem z domu, to było po ósmej, zazwyczaj dochodzę tu w pół godziny, ale możliwe, że dziś szedłem dłużej. Już nie te lata… Może być koło dziewiątej.

– Nie, nie przeszkodził pan… ja właściwie sam nie wiem, co chcę robić.

– Może mogę służyć radą? – Tego Misza obawiał się najbardziej. Nieproszone rady działały na niego jak płachta na byka. Ale chłopak jedynie westchnął i podziękował. Pomimo tego, że miał na nogach New Balace’y, Misza przeszedł się plażą w kierunku centrum miasta. Pożegnał się ze starszym panem w najzwyklejszy sposób, zupełnie, jakby to był sprzedawca w często odwiedzanym sklepie.

Pogoda była nieprzejrzysta, ale spokojna. Morze prawie bez fal szumiało jedynie przy niewielkich skałach i innych przeszkodach. Samotne boje nieopodal brzegu zdawały się drzemać. Mewy fruwały po szarawym niebie, nad którym gdzieś musiało unosić się słońce. Misza ostrożnie zdjął bluzę i uważając na podarunek, zawiesił ją sobie przez ramię. Było mu na tyle ciepło, że mógł iść w samym t-shircie.

Będąc bliżej miasta, poczuł niewielki ból głowy i pragnienie. Nie miał w ustach niczego, odkąd wyszedł z mieszkania. Gdy krajobraz zmienił się z rozsianych gdzieniegdzie domków i wąskich ulic w kilkupiętrowe apartamentowce i magazyny, zszedł z plaży i wstąpił do pierwszego napotkanego sklepu z biało-niebiesko-czerwonym logo. Zestawienie kolorów było oczywiście przypadkowe lub raczej powiązane z francuską flagą, ale Miszy skojarzyło się z barwami narodowymi Rosji.

Rosja. Kraj, o którym dużo słyszał, ale samemu nigdy wiele nie myślał. Zaczął się nagle zastanawiać i nie wszedł do sklepu, tylko przystanął przed wejściem i wlepiał wzrok w logo.

– Zbierasz pocztówki? – zapytała kobieta, która pojawiła się tuż przed nim. Nie była od niego dużo starsza, ale wyglądała dość poważnie, dlatego tak właśnie o niej pomyślał, „kobieta”. Miała na sobie czarną spódnicę w jakieś wzory i białą koszulę. Była bardzo ładna.

– Nie, proszę pani, ja… to. To jest prezent, ja… – bełkotał Misza. Zrobiło mu się bardzo głupio, gdyż napotkana osoba wyrwała go z zadumy.

– Dla kogo?

– Dla mnie… dostałem go przed chwilą od pewnego pana, tu na plaży.

– Od pewnego pana? – zdziwiła się kobieta. – Mogę zobaczyć? A tak. Wojna. Bardzo ładne zdjęcie. Nietypowy prezent. –  To powiedziawszy, kobieta zwróciła Miszy pocztówkę.

– Nawet bardzo…

– Skąd jesteś? To twój samochód? – zapytała i wskazała na SUV-a.

– Mój? Nie, nie… ja nie mam samochodu. A jestem z… nie stąd.

– Nie stąd… mhmm… No dobrze. Życzę miłego dnia i mam nadzieję, że prezent się panu spodoba! – powiedziała uprzejmie, po czym zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.

Misza wciąż trochę rozkojarzony wszedł do sklepu. Dopiero mijając ekspedientkę, uświadomił sobie, że nie ma na sobie maski. Obmacał wszystkie kieszenie i założył maskę. W niewielkim markecie znajdowało się kilka starszych osób wybierających pieczywo i kilka dyskutujących nad warzywami. Misza kupił butelkę wody mineralnej i butelkę Bandolu ze średniej półki. Po chwili był ponownie na zewnątrz. Wypił wodę całą na raz, po czym wyrzucił plastikową butelkę do kosza. Wino chwycił za szyjkę i tak dzierżąc, skręcił w lewo, w stronę centrum Tulonu. Cały czas myślał nad tym, co zrobi po powrocie do mieszkania i jedyne co udało mu się postanowić, to to, że zadzwoni do mamy. 

marzec 2022



Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation