Kornelia Kulling (lat 16)
Sen w kolorze morza
Wyszłam z swojej kajuty i skierowałam się prosto na pokład. Dzisiaj był wielki dzień, a ja zamierzałam, aby wszystko było idealnie. Z energią otworzyłam drzwi i stanęłam na deskach mojego statku. Załoga od rana pracowała i pilnowała naszego “domu”. Wuj często się pyta, czy dobrze dobrałam sobie ludzi. “Najlepiej”.
— Timothy! - krzyknęłam.
Młody chłopak zaprzestał wiązania lin od żagli i podszedł do mnie. Był u mnie pod opieką od niedawna. Niecałe trzy miesiące. Przez ten czas nabrał sił i chęci do pracy. Gdy była jakaś robota on był pierwszy w kolejce.
— Tak Kapitanie?
— Podejdziesz do mojego wuja? - poprosiłam. - Przekaż, że ląd ujrzymy za jakieś trzy godziny.
— Jasne.
Chłopak zniknął za drzwiami, a ja przeszłam przez pokład i stanęłam obok sternika. Pan Bruno skupiony był krajobrazie za nami i nie zwracał na mnie uwagi. Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam na ocean. Podeszłam do burty i chwyciłam starego drewna. Dzisiejsza pogoda była wręcz idealna. Jedynie kilka chmurek na niebie i nie zanosiło się na żadną burzę czy sztorm.
Timothy podbiegł do mnie i spróbował chwycić oddech. Położyłam rękę na jego ramieniu, a on się uśmiechnął.
— Panny wuj chce z panną rozmawiać - przekazał.
— Naprawdę?
Chłopak pokiwał głową, a ja kazałam mu wrócić do pracy. Zeszłam z podestu sternika i drzwiami weszłam pod pokład. Na dole trochę bujało, a sztuczne światło słabo oświetlało korytarz. Zapukałam do drzwi kajuty mojego wuja i weszłam do środka.
Wuj siedział w swoim fotelu i czytał książkę. Jedna dziewczyna ze służby przyniosła mu szklankę czarnej kawy, tak jak ją o to poprosiłam. Przysunęłam do wuja drewniany stołek i na nim usiadłam. Czuć było tutaj wilgoć i ostry zapach imbiru i mięty.
— Wuj chciał ze mną rozmawiać - powiedziałam.
Spojrzał na mnie i się słabo uśmiechnął. Trochę mnie to zmartwiło. Jego choroba nadal postępowała i już nie miał na nic siły. Mężczyźni z mojej załogi codziennie pomagali mu przemieszczać się po statku. Większość czasu i tak spędzał w swojej kajucie przy oknie. Oglądał błękitny ocean. Mówił mi, że rozmyślał nad sprawami, których nigdy nie dokończył.
— Daria - zaczął. - Wierzysz w to, że tam mnie uleczą?
— Oczywiście - odpowiedziałam z uśmiechem.
— Byliśmy już w tylu miejscach - westchnął.
— Wuju - mruknęłam.
Wstałam ze stołka i pocałowałam go w czoło.
— To dla ciebie pływam po całym świecie, aby znaleźć dla ciebie lekarza - przypomniałam. - Gdybym nie wierzyła, że cię uleczą, to bym tego nie robiła.
Wuj pokiwał delikatnie głową i odwrócił wzrok ku oceanowi. Z półki wzięłam książkę, którą aktualnie czytał i położyłam na stoliku obok niego. Wyszłam z jego kajuty i wróciłam na podkład, aby przypilnować załogi. Dwie i pół godziny i postawię swoją nogę na obcym dla mnie lądzie, a moim pierwszym celem będzie sławny lekarz.
Jak tylko zacumowaliśmy w porcie wysunęli dla mnie deskę i zeszłam z statku na pomost. Słychać było nawołujących do siebie handlarzy oraz kapitanów, urzędników i bogate rodziny z dziećmi, które stać na drogie wycieczki statkiem. W tych stronach świata sypał śnieg, więc moja służba przyniosła dla mnie płaszcz. Założyłam go na moją sukienkę z mundurem i założyłam kaptur z białym futrem na brzegach.
Po chwili Timothy przyprowadził do mnie wuja na wózku inwalidzkim, który specjalnie dla niego sprowadziłam z zachodniej części świata, aby mógł bez problemu się poruszać. Założyłam krótkie rękawiczki i ruszyłam przed siebie. Zerknęłam za siebie. Timothy poprawił swój gruby płaszcz, który mu podarowałam, złapał wózek i zaczął iść z wujem za mną. Uśmiechnęłam się pod nosem i skupiłam się na drodze. Delikatnie zwolniłam, aby chłopak nie musiał za bardzo się przemęczać z pchaniem mojego wuja.
Po kilku minutach zatrzymaliśmy się przed ogromnym ceglanym budynkiem. Nad drzwiami wisiała tabliczka z nazwiskiem. “Doktor Martin Cooper”. Podeszłam i zapukałam. Po chwili otworzył mi mężczyzna w białym fartuchu. We włosach widać było samotne pasma siwizny. Uśmiechnął się do mnie i wpuścił do środka, a Timothy’emu pomógł wnieść wuja z wózkiem do środka.
Zaprowadził nas do przytulnego salonu. Dorzucił drewna do kominka, aby ogień nie zgasł. Wuj rozglądał się po pomieszczeniu i mruczał coś pod nosem. Był zmęczony. Normalnie o tej godzinie szedł na drzemkę, ale dzisiaj musiał sobie odpuścić.
— W czym mogę pomóc? - zapytał mnie doktor i podsunął mi filiżankę herbaty.
Dodałam do napoju plasterek cytryny, która była przygotowana na talerzyku obok i podałam go wujowi. On złapał filiżankę w swoje słabe ręce i zaczął powoli pić gorący płyn.
— Mój wuj od wielu lat choruje - zaczęłam i spojrzałam na mężczyznę. - Mój ojciec, brat wuja, próbował znaleźć dla niego lekarza, ale żaden z nich nie potrafił postawić diagnozy. Po ich śmierci ja kontynuuje próby.
— Pozwolisz, żebym wziął go do swojego gabinetu?
— Oczywiście.
Z kieszeni munduru wyjęłam kopertę i podałam ją doktorowi.
— Wszystkie zalecenia, które zapisali mi inni specjaliści przez ostatnie lata - wyjaśniłam. - Proszę przejrzeć.
— Tak zrobię.
Pokiwałam głową, a oni zniknęli za potężnymi, dębowymi drzwiami. Zerknęłam w stronę korytarza. Timothy stał w przejściu i czekał na rozwój wydarzeń. Uśmiechnęłam się i wskazałam dłonią na miejsce obok mnie. Chłopak niepewnie usiadł na kanapie. Nalałam mu herbaty do filiżanki, a on od razu zaczął pić.
— Timothy.
— Tak, panno Dario? - zapytał.
Westchnęłam i się delikatnie uśmiechnęłam.
— Mów mi po imieniu - poprosiłam. - Jesteś dwa lata starszy ode mnie.
— Ale to ty jesteś wyżej położona - zauważył.
Wzięłam dwa ciasteczka z półmiska i pokazałam mu je.
— Co to jest?
— No… ciasteczka - odpowiedział.
— Są takie same czy różne?
Takie same - powiedział pewnie.
— Właśnie - podałam mu jedno ciasteczko, a swoje ugryzłam. - Takie same. Jak ludzie. Każdy człowiek jest taki sam. Można jedynie w nich znaleźć różniące się cechy. Tak jak w tych ciastkach. Wzorek z polewy nie będzie taki sam na dwóch czy trzech. Będą różne. Rozumiesz?
— I każdego człowieka należy traktować równo - szepnął pod nosem.
— Dokładnie - potwierdziłam. - Tego całe moje życie uczyła mnie mama. Ona i tata pochodzili z dwóch różnych stron świata, ale wszystkimi mówili, że są identyczni. Na początku nie rozumiałam o co im chodzi, ale mama wytłumaczyła mi to na przykładzie ciastek.
Uśmiechnęłam się do Timothy’ego, a on do mnie i zaczął jeść ciastko. Po pół godzinie z gabinetu wyszedł doktor.
— Zapraszam do mnie - powiedział.
Trochę się wystraszyłam. Jego przyjazny uśmiech sprzed chwili zniknął. Otrzepałam z mojej sukienki okruszki po ciastkach i poszłam za nim do jego gabinetu. Wuj leżał na specjalnym łóżku i patrzył w sufit. Usiadłam na stołku, a doktor za biurkiem na fotelu. Podsunął mi kartkę, a ja zaczęłam ją czytać.
— … i rozwinięty nowotwór… - przeczytałam głośno. - Doktorze, o co chodzi?
— Widzisz, moja droga - zaczął poważnie. - Nie każdy ma tyle szczęścia co inni.
— Wiem - mruknęłam.
— Tak jak na przykład twój wujek - dokończył. - Użyłem maści Gorgona. Na pewno ją znasz. Dosyć sławna, ale bardzo droga i nie każdego stać na nią. Ja pochodzę z zamożnej rodziny, więc posiadam pełen zapas. Wykryła u twojego wujka nowotwór złośliwy płuc, czyli inaczej raka płuc.
— Pomoże mu doktor? - zapytałam z nadzieją w głosie.
Mężczyzna spojrzał na mojego wuja i westchnął.
— Zostało mu niecałe pół roku. Może siedem miesięcy jak dobrze pójdzie. Nie jestem w stanie nic zrobić.
W tej chwili całe moje życie przeleciało mi przed oczami. Wszystkie chwile z dzieciństwa, w których bawiłam się w słynnych piratów z wujem. Kiedy czytał mi książeczki przed snem i uspokajał po śmierci rodziców podczas sztormu na oceanie.
Spojrzałam na mojego wuja. On również na mnie patrzył. W jego oczach widziałam miłość i… szczęście. Nie potrafiłam tego zrozumieć.
Zapłaciłam doktorowi, mimo iż ten nie chciał przyjąć zapłaty. Timothy zaczął pchać wózek, a ja ruszyłam przodem. Nie wiedziałam co robić. Byłam załamana w środku. Starałam się być silna. Udawać taką, ale jak tylko odprowadziłam wuja i weszłam do swojej kajuty zaczęłam krzyczeć, a następnie płakać. Godzinami. Usnęłam dopiero po północy, kiedy już się uspokoiłam.
Usiadłam przed lustrem i zaczęłam zaplatać moje włosy w grubego warkocza. Zarzuciłam go na moje plecy i wyszłam z kajuty. Wszystko wyglądało normalnie. Ale ja nie czułam się normalnie. Zawsze starałam się prosić moją służbę o coś. Chciałam być miła, a oni wiedzieli, że to rozkaz. Dzisiaj jednak miałam tak zły humor, że prawie nakrzyczałam na młodą dziewczynę.
— Dario, wszystko dobrze?
Odwróciłam się od okna i spojrzałam na Timothy’ego. Wszedł do mojej kajuty bez pukania i nie usłyszałam go. W rękach trzymał tacę z napojem i rogalikami. Kiwnęłam głową, a on położył je na stole.
— Chciałabym, żeby tak było - westchnęłam. - Czemu świat musi być taki? Czemu nie ktoś inny?
— Nie chcę cię denerwować - powiedział. - Ale pomyśl. Czemu ktoś inny?
— Bo wtedy mój wuj by przeżył - odpowiedziałam bez wahania.
— Ale ktoś inny by umarł - zauważył. - Nie mówię, że twój wuj zasłużył na to, ale ktoś musiał. Bóg tak zdecydował i nic nie jesteś w stanie zrobić.
Usiadłam w swoim fotelu i upiłam łyk herbaty. Wskazałam na krzesło po drugiej stronie i Timothy usiadł i zjadł ze mną mój podwieczorek. Opowiedziałam mu wszystko. O swoich emocjach przez ostatni miesiąc. O załamaniach podczas śmierci rodziców. O moich odczuciach u doktora. Wysłuchał mnie i tego właśnie mi brakowało.
— Przemyśl wszystko na spokojnie - poradził mi. - Jesteśmy młodzi. Ja też często mam problemy z moimi emocjami.
Timothy wstał i skierował się do drzwi.
— Timothy.
Spojrzał na mnie, a ja się uśmiechnęłam.
— Dziękuje.
— Proszę bardzo.
Minęły dwa miesiące od diagnozy wuja. Posłuchałam się rady Timothy’ego i starałam się spędzać dużo czasu z nim. Na wózku zawiozłam go na pokład. Nadal znajdowaliśmy się w porcie. Uznałam, że bez sensu wypływać, żeby wuj znowu się męczył.
Burmistrz miasta zaprosił mnie i wuja na swoje urodziny. Ostrzegłam, że będę miała jeszcze jednego gościa - Timothy’ego - który pomoże mi z wujem. Na sukienkę z kryształkami założyłam długą koszulę w tym samym odcieniu. Podwinęłam jej rękawy i założyłam perły, które kiedyś dostałam od wuja. Timothy dostał ode mnie koszulę i eleganckie spodnie, żeby też ładnie wyglądał.
Zeszliśmy ze statku, a na ulicy czekał na nas szofer od burmistrza. Zajęłam miejsce w środku pojazdu i pomogłam od wewnątrz wejść wujowi. Timothy zapakował do bagażnika wózek i zajął miejsce pasażera z przodu.
Pod rezydencją burmistrza zaparkowaliśmy po kilku minutach. Wyszłam z samochodu, aby stanąć moimi butami na kamiennym podjeździe. Zerknęłam na budynek. Nie przypominał reszty miasta, która w porównaniu z nim wyglądała na ubogą. Z rezydencji wyszedł burmistrz. Mężczyzna po siedemdziesiątce z widoczną siwizną. Zerknęłam w stronę wuja i zobaczyłam, że Timothy delikatnie się kłania. Położyłam rękę na jego ramieniu.
— W swoich prawach nie masz oddania mu chwały - szepnęłam do niego. - Nie należymy do tego kraju.
— Skoro tak mówisz - mruknął w odpowiedzi.
Podeszłam do burmistrza i podałam mu rękę.
— Miło mi panią gościć - powiedział. - Oraz pańskiego wuja i towarzysza. Zapraszam do środka. Na zewnątrz jest strasznie zimno.
Przytrzymałam dla Timothy’ego drzwi, aby wjechał do budynku z wujem. W ogromnej sali znajdowała się masa wysoko postawionych ludzi. Wuj złapał mnie za dłoń, a ja do niego kucnęłam.
— Tak?
— Nie ufam mu - szepnął.
Zerknęłam na burmistrza, który rozmawiał z jakąś kobietą. Rude włosy zaczesane miała do tyłu w ciasnego warkocza. Suknia w kolorze butelkowej zieleni ciągnęła się za nią po podłodze, a na szyi widać było przepiękną i drogą biżuterię. Burmistrz uśmiechał się do kobiety i coś mówił, a kobieta co chwilę wydobywała z siebie sztuczny śmiech.
— Ja też nie - przyznałam.
Nie zaprosił nas z dobrego serca. Coś chciał. I za pewne niedługo się dowiem co.
Poprosiłam Timothy’ego, aby poszedł coś przekąsić z wujem, a ja podeszłam do grupki dojrzałych kobiet. Przywitałam się z nimi, a one od razu zrobiły to, na co miałam nadzieję. Zaczęły plotkować o gospodarzu imprezy.
— Moja teściowa ostatnio mówiła mi, że burmistrz chce sprzedać swoje pole golfowe - zaszczebiotała jedna. - Głupi. Tyle imprez tam wyprawia. Dorobił się na tym, a teraz co? Znudziło mu się?
— Mi szwagierka opowiadała, że widziała go przy fontannach z jakąś kobietą z innego kontynentu - zaśmiała się inna. - Podobno zaprosił ją na kawę, a ona mu odmówiła. Co się w sumie dziwić. On ma już swoje lata, a ona? Szwagierka mówiła, że bardzo ładna.
Wysłuchałam jeszcze kilku plotek, ale w końcu przeprosiłam je i odeszłam. Zmarnowałam swój czas. Wróciłam do Timothy’ego i wuja. Zerknęłam w stronę burmistrza. Jaki zysk ma niby zapraszając mnie tutaj? Wszyscy na świecie słyszeli o mnie, wuju i moich rodzicach. Każdy wie, że nigdy nie oddajemy swoich zarobków. W tym wypadku też tak będzie. Mogę mu to zagwarantować.
Podszedł do nas, kiedy Timothy i wuj wyszli na świeże powietrze, ja popijałam herbatę z jakąś młodą arystokratką. Uśmiechnął się szeroko i wyprosił stamtąd dziewczynę. Nie wyglądała na zadowoloną, ale zrobiła to, o co prosił. A raczej kazał…
— Mogę w czymś pomóc? - zapytałam.
Burmistrz popchnął mnie delikatnie do przodu, więc poszłam za nim w stronę wyjścia z rezydencji. Zaprowadził mnie do szklarni. Wyglądała przepięknie. Można było tu znaleźć chyba wszystkie rodzaje kwiatów i roślin. Dotknęłam delikatnych płatków białej róży opuszkami palców. W świetle księżyca wyglądała jak królowa wszystkich roślin.
— Czego ode mnie chcesz? - zapytałam.
Poczułam na sobie wzrok burmistrza, ale sama się do niego nie odwróciłam. Niech wie, że nie mam do niego szacunku. Słyszałam o nim dużo, zanim przypłynęłam na kontynent. Nic dobrego. O jego kradzieżach, prawach, które wprowadza i jego dyktaturze.
Timothy stał z wujem obok grupki dorosłych mężczyzn. Mój wuj rozmawiał z nimi, a oni po chwili się zaśmiali. Podeszłam do Timtohy’ego i szepnęłam do ucha, że wychodzimy. Przeprosiłam mężczyzn i jak najszybciej wyszliśmy z rezydencji burmistrza. Szłam z przodu i nie odpowiadałam na ich pytania. Nie muszą wiedzieć, ani się martwić.
Kiedy dotarliśmy na statek wuja od razu odprowadziłam do kajuty, a sama poszłam do pokoju zabaw. Załoga spędzała tam większość czasu. Tym razem też tak było. Grali, pili piwo i się śmiali. Timothy stał obok barmana i popijał herbatę w kubku. To była jedyna osoba na moim statku, która poza mną nie piła alkoholu. Gwizdnęłam, a wszystkich wzrok spoczął na mnie.
— Macie być jutro gotowi - ogłosiłam. - Wypływamy w południe.
— Czemu? - zapytał mnie jeden z marynarzy.
Pstryknęłam palcami w stronę baniaka z wodą, a Timothy nalał wody do szklanki i mi ją podał. Zrobiło mi się słabo i złapałam go za ramię.
— Muszę usiąść - szepnęłam.
Timothy posadził mnie przy barze, a reszta załogi się zebrała i zaczęła się wypytywać czy mi w czymś pomóc. Za to ich kochałam. Część była nawet przy moim porodzie. Wypiłam do końca wodę i zaczęłam płakać. Nie płakałam od pogrzebu moich rodziców, a teraz? Ryczałam jak głupia przy całej mojej załodze. Timothy objął mnie ramieniem i przytulił do siebie.
— Chciał zabrać nasz statek - jęknęłam. - Nasz dom.
— Nie może tego zrobić przecież - warknął barman. - Prawda?
— Nakłamałam mu, że nie może - westchnęłam. - Nie jestem pewna, ale prawnie ten statek należy do mnie. Tak jest napisane w dokumentach. Nie ma nade mną władzy, ponieważ pochodzę z południa.
— Uspokój się i idź spać - powiedział Timothy. - Wypłyniemy przed południem. Lepiej szybciej.
— Niech będzie.
Na dzisiejszy dzień specjalnie ubrałam granatową sukienkę do ziemi z długimi rękawami. Wujowi oświadczyłam, że wypływamy i przyniosłam mu filiżankę z herbatą.
Wyszłam na pokład, a tam załoga już o dziesiątej z minutami była gotowa do drogi. Podszedł do mnie Timothy i się uśmiechnął.
— Szanują cię - zauważył.
Pokiwałam głową.
— Moich rodziców też - dodałam i podniosłam głos. - WYPŁYWAMY!
Po kilku minutach odpłynęliśmy od portu. Podeszłam do burty i spojrzałam w morze. Odetchnęłam z ulgą, kiedy w końcu oddaliliśmy się od kontynentu. Odwróciłam się do masztu, gdzie Timothy i jeden z marynarzy grali na podłodze w karty. Uśmiechnęłam się pod nosem i z powrotem spojrzałam na wodę. Wyglądała pięknie. Kojarzyła mi się z wolnością. Tak mój tata mi opowiadał - “śnimy w kolorach zapożyczonych z morza”. Nie rozumiałam znaczenia tych słów, a on nie chciał mi wytłumaczyć. Powiedział, że z biegiem czasu wszystko stanie się dla mnie jasne.
Podszedł do mnie służąca. Miała zaczerwienione oczy.
- — Co się stało Molly? - zapytałam.
- — Panny wuj chce z panną rozmawiać - oznajmiła.
Podziękowałam jej i udałam się do kajuty wuja. Siedział na wózku inwalidzkim i patrzył przez otwarte okno na morze. W powietrzu było czuć wilgoć i sól. Podeszłam do wuja.
— Piękna dzisiaj pogoda - oznajmiłam. - Chcesz wyjść na pokład?
— Nie - odpowiedział spokojnie i się uśmiechnął. - Dario, czas na mnie.
— W jakim sensie? - zapytałam, ale dobrze wiedziałam o co chodzi.
— Czuję, że długo tu czasu nie spędzę - dodał nadal z uśmiechem.
Zrobiłam krok do tyłu i poczułam łzy w oczach.
— Nie mów tak - poprosiłam go. - Doktor dał ci osiem miesięcy.
— Prawda, ale to było szacowane na oko - przypomniał mi. - Na spokojnie Dario. Na każdego przychodzi czas.
— Ale na ciebie jeszcze nie.
— Właśnie, że tak.
Wuj odwrócił się do mnie. Padłam na kolana i się do niego przytuliłam.
— Nie rób mi tego - szepnęłam. - Jeszcze nie teraz. Nie jestem gotowa.
— Ale ja jestem - powiedział spokojnie. - Nie zostaniesz sama. Masz całą załogę i Timothy’ego.
— Ale…
Nie dokończyłam i się rozpłakałam.
Minęły dwa miesiące od pogrzebu wuja, a ja większość czasu spędzałam w swojej kajucie. Pewnego dnia przyszedł do mnie jeden z marynarzy i oznajmił, że ktoś chce ze mną rozmawiać. Ubrałam się w swój mundur i wyszłam na pokład. Przy burcie stała kobieta. Na oko mogła mieć niecałe pięćdziesiąt lat. Ubrana była w błękitną suknię, a we włosach wianek z polnych kwiatów. Uśmiechnęła się do mnie, a ja starałam się odwzajemnić gest.
— W czym mogę pomóc?
— Och - westchnęła kobieta. - Czyli mnie nie pamiętasz.
— Czemu bym miała? - zapytałam ostrożnie.
Jej postawa od razu się zmieniła. Jej uśmiech zszedł z twarzy, a w oczach zebrały się łzy.
— Proszę za mną - powiedziałam. - Zaparzę pani herbatę.
Zaprowadziłam ją do swojej kajuty. Usiadłyśmy w fotelach, a ja poprosiłam służącą, aby zaparzyła nam herbatę. Jak tylko wyszła spojrzałam na swojego gościa. Rozglądała się po wszystkich ścianach, jakby czegoś szukała.
— Mogę jakoś pani pomóc? - zapytałam ponownie.
— Raczej ja tobie - odpowiedziała i spojrzała mi w oczy.
Jej oczy. Wyglądał dokładnie jak…
— Jest pani siostrą mojej mamy? - zapytałam.
Głupie pytanie. Mogłam się mylić, ale gdybym nie zapytałam nie dałoby mi to spokoju. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie.
— Kuzynką - poprawiła mnie. - Grace Evans. Kiedy byłaś mała dużo czasu z tobą spędzałam. Rodzice nie lubili ciebie zabierać w długie podróże, więc zostawili ciebie mnie.
— Kompletnie ciebie nie pamiętam - powiedziałam przepraszająco. - Wiedziałam, że nie zabierali mnie, ale rodzice wmawiali mi, że byłam wtedy u niani.
— Twój ojciec mnie nie znosił - przyznała kobieta.
— Dlaczego?
Kobieta wzięła moją dłoń w swoje i spojrzała mi głęboko w oczy.
— Prawie wyszłam za mąż za twojego wuja.
Ta wiadomość mnie zszokowała.
— Ale pani wie, że…
— Wiem - uspokoiła mnie. - Byłam na jego pogrzebie. Widziałam cię. Długo stałaś nad grobem z jakimś chłopakiem. Wtedy bałam się do ciebie podejść. Emocje były świeże i mogłaś wszystko źle do siebie przyjąć.
— Co się stało?
Nie wiem - przyznała kobieta. - Na ślub przyszła tylko moja część rodziny. Twój wuj i krewni nawet się nie zjawili. Złamało mi to serce. Płakałam. Dni zmieniały — się w tygodnie, a tygodnie w miesiące.
— Co się zmieniło? - zapytałam. - Wyglądasz na szczęśliwą.
— W końcu wpadłam na pewną myśl - odpowiedziała spokojnie. - Że może teraz już się nie męczy. Nie wiem z jakiego powodu mnie zostawił, ale skoro tak postanowił, to może nie czuł się ze mną szczęśliwy
Przemyślałam jej słowa. Było w tym dużo sensu, ale co do mojej sytuacji.
— Może ja też powinnam odpuścić?
— Słucham?
— Teraz dopiero zdałam sobie sprawę - kontynuowałam. - On się teraz nie męczy z powodu choroby. Jest szczęśliwy między falami morza.
— A nie w niebie? - dopytała kobieta.
— Rodzice mówili, że członkowie naszej rodziny i statku znajdą szczęście w morzu - wyjaśniłam. - Między falami wody i w słonym zapachu. Dziękuję, że pomogłaś mi to sobie uświadomić.
— Mów mi ciociu - poprosiła. - Prawie by tak było.
Obie się głośno zaśmiałyśmy.
Belle zdmuchnęła świeczki z tortu, a cała załoga zaczęła wiwatować. Zrobiłam zdjęcie jej i Timothy’emu i ucałowałam obojga. Mój mąż postawił Belle na podłogę, a ona od razu dotknęła palcami kremu z tortu. Złapałam ją za ramię i odciągnęłam. Ciocia Grace zaczęła kroić ciasto i rozdawać reszcie gości. Wzięłam Timothy’ego za ramię i pocałowałam go w policzek.
— Nie wierzę, że właśnie skończyła trzy lata - westchnęłam.
Timothy się uśmiechnął i podszedł do naszej córki, aby poprawić jej wsuwki we włosach. Spojrzałam na spokojne fale morza i dotknęłam naszyjnika na mojej szyi. Ciocia Grace podała mi talerz z ciastem i razem usiadłyśmy przy stole.
Śnimy w kolorach zapożyczonych z morza.
W tych słowach jest trochę racji.
Ja śniłam w perłowej bieli, która właśnie spoczywała jako dekoracja na mojej szyi.