Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Kocham Cię, ale nie Ciebie. Rozumiesz? / Justyna Luszyńska

graficzny identyfikator działu FELIETONYZarzekamy się, że to nieprawda, ale faktem jest, że ludzie kochają się w niedopowiedzeniach. We wszystkich „ale” i „co by było, gdyby”. Kochamy naszych „prawie” kochanków i historie miłosne, które mogły być, a ich nie było. Kochamy je, bo jakże nie kochać czegoś, co wydarzyło się tylko w naszych głowach; czemu mogliśmy samodzielnie doszyć ręce i nogi; nazwać to i dopieścić.

Najwspanialszymi kobietami są te, które mężczyźni nakreślili sobie w wyobraźni, nim je poznali. Najcudowniejszymi mężczyznami są ci, którzy rozbudzili zmysły i uciekli, nie zaspokajając zrodzonych fantazji. Najbardziej godnymi uwagi są historie miłosne niedokończone. Te, które nie miały szansy się ziścić.

Fantazje karmią się same – przed snem, pod prysznicem, gdy nikt nie patrzy i nie słucha. Serce mięknie, wzrok błądzi, szukając odwzajemnienia. To wszystko prowadzi do zguby, zauroczenia, może zakochania i miłości w tworze strasznym, obrzydliwym, okropnym – wyobrażeniu.

Wyobrażenie jest najgorszym możliwym obiektem westchnień, bo zazwyczaj jest cielesne. Jego cielesność polega w głównej mierze na tym, że ma właściciela, jego powierzchowność, acz niekoniecznie osobowość. Kiedy już wyobrażenie dostanie swoje ciało, zostaje wepchnąć mu do gardła wszystkie oczekiwania, a potem dziwić się, gdy postanowi ich nie spełnić. Dlatego lepsze są te „prawie” miłości. One nie rozczarowują.

Zamiast tego zostają w sercu na długo, czasem na zawsze. Nikt im nie dorówna, bo żaden człowiek nie ma siły bycia perfekcyjnym. Wyobrażenie ma. Wyobrażenie nigdy nie mlaska, nie chrapie, nie mówi głupstw i nie jąka się. Wyobrażenie zawsze trafia w sedno, patrzy w oczy z uczuciem, przygląda się podczas snu i na koniec daje córce imię w hołdzie niedoszłej ukochanej i niespełnionej miłości. Tak to z nim jest.

Lubię wyobrażenia. Mówię o tym głośno, najgłośniej jak się da, bo na piśmie. Mówię i odwracam wzrok speszona, no odwróciłabym, gdybym mogła. Wyobrażenia w jakiś sposób relaksują, dają poczucie tego, że jeszcze gdzieś jest szansa na to, że staniemy się bohaterami pierwszoplanowymi komedii romantycznej. Rutyna rozpycha się łokciami, namiętność chowa w szafie i uśmiecha się takim uśmiechem bez górnej jedynki. Można, co prawda, taką rutynę wziąć i podszlifować, zaprowadzić do dentysty, naprawić, nieco podrasować, żeby prezentowała się lepiej, ale po co? W jakim celu się wysilać, skoro mamy wyobrażenia? W wyobrażeniach nikomu nie brakuje jedynki, dajcie spokój.

Ironizuję, oczywiście.

Romeo i Julia mieli dużo szczęścia. Spotkali się, żar miłości zdążył się rozgrzać, przed nimi była cała masa przeszkód, niedopowiedzeń, niepewności, ale czy to nie jest w pewien sposób podniecające? Nie wolno im było się kochać, a każdy wie, że gdy czegoś nie można, nagle staje się to szalenie interesujące. Adamowa Ewa potwierdzi, bo jakżeby to inaczej – kobieta musi być winna. No i ci biedni nastolatkowie, tacy namiętni i zakochani, umierają. Umierają jeszcze zanim rutyna wejdzie im w związek i wszystko zepsuje. Rozwiązanie idealne. Co prawda spowodowane błędami komunikacyjnymi i zamiłowaniem Szekspira do krwawych zakończeń, ale nie zmienia to faktu.

Robimy to sobie nieustannie. Wyłapujemy idoli, zakochujemy się w postaciach z kina i literatury, w chłopcach spotkanych na szkolnym korytarzu, dziewczynie z sąsiedztwa, z którą nigdy nie zamieniliśmy słowa. Ale przecież tak pięknie się kiedyś uśmiechnęła, jak mijała psa na ulicy. I pech chciał, żebyśmy to widzieli, Amor się pojawił, naciągnął strzałę i… nic. Dopóki taki delikwent nie wróci do domu i nie zacznie swoich fantazji. Gdy zaczynają się fantazje, to już mogiła.

Więc po co? Na co to komu? Trudne pytanie i nie jestem do końca pewna, czemu sobie to zrobiłam i je zadałam.

Może przez film, który obejrzałam, kreację Jamesa McAvoya oraz Anne Hathaway, przy czym nie ukrywam, że pomimo bezsprzecznej sympatii do odtwórczyni głównej roli, to McAvoy skradł mi serce jeszcze w liceum, gdy w wyobrażeniach i fantazjach byłam mistrzynią ze złotym medalem, który przyznałam sobie sama. „Zakochana Jane” to film biograficzny, który nie do końca z rzeczywistością ma wiele wspólnego, niemniej wracam do niego co jakiś czas, niezbyt często, bo za każdym razem łamie mi serce na pół, a coś takiego nie jest proste i ja bardzo twórcom gratuluję, choć tak naprawdę ich za to nienawidzę. Jak już wspomniałam, łamie serce na pół, ponieważ serwuje nam „prawie”, serwuje nam „ale” i serwuje nam rozbrajający wzrok McAvoya, za którym poszłabym wszędzie, gdyby tylko tak na mnie spojrzał. Ale obawiam się, że zbaczam z tematu.

Wydaje mi się, że czasy aranżowanych małżeństw to rozkwit fantazji. Spojrzeli tacy na siebie kilka razy z pasją, zatańczyli dwa tańce, zamienili trzy słowa i wiedzieli. Tak po prostu. Nie jakieś tam chodzenie ze sobą, randkowanie, zastanawianie się kilka lat nad tym, czy to na pewno ten jedyny, ale JUŻ. Widzieli się? Spodobali? No to hop, do ołtarza.

Brzmiałoby to pięknie, gdyby nie tragiczne położenie kobiet bez majątku, mężczyzn bez majątku, masy ludzi, którzy nie mieli nic do powiedzenia w wyborze drugiej połówki oraz braku możliwości ucieczki, gdy coś było nie tak. Dobrze było takiej kobiecie zadurzyć się w majętnym panie, który byłby tak łaskaw i zadurzył się w tej samej kobiecie, co to się zadurzyła w nim, ale takie rzeczy to przecież nieczęsto. Głównie w „Dumie i uprzedzeniu”.

A piszę o tym, aby wyładować frustrację. *(UWAGA SPOILER)* Bo taki Tom Lefroy nigdy nie dowiedział się, jaka Jane Austen potrafi być zrzędliwa, małomówna i złośliwa, gdy akurat tworzy. Jane nigdy nie dowie się, że Tom rozrzuca skarpetki, gdzie popadnie, ma tendencję do zbyt częstego balangowania i flirtuje z kelnerkami. Nie, bo nigdy nie dane im było spróbować rutyny. Ogień się pojawił, o żarze nie wspomnę, a potem… fantazje. Pewnie dlatego Tom nazwał swoją córkę imieniem Jane i patrzył tak na nią… Po nocach mi się będzie śnić.

Jednak, aby ten tekst prowadził do konkluzji, nie mogę zakończyć go wspomnieniem oczu McAvoya. I chociaż pięknie patrzył, nie spakuję się i nie pojadę go szukać. Owszem, również dlatego, że jest tylko aktorem odgrywającym swoją rolę. Proszę bardzo, jaki głos rozsądku. A jednak przede wszystkim dlatego, że nasze wyobrażenia to nie ludzie. Nie ma ich. Tacy nie istnieją. Przykro mi bardzo i sama nie wierzę, że to mówię, ale nie chciałabym być czyjąś fantazją (No chyba że seksualną). Nie chciałabym, żeby ktoś pięknie mnie sobie wyidealizował i zauroczył się „mną”. Bo mnie, niestety, do perfekcji brakuje. Dużo.

Obawiam się, że jak nam wszystkim. Nawet Jamesowi.


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe. za: http://pisadlo.pl/kocham-cie-ale-nie-ciebie-rozumiesz/felietony/

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation