Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Klucz do gwiazd / Eryk Trzciński

© by Eryk Trzciński


Wpis 1

             Już drugą noc nie mogę zmrużyć oka. Doktor mówi, że prowadzenie dziennika powinno pomóc. Przelanie myśli na papier ma uspokoić natłok myśli,  a migoczące światło świecy pomoże zmęczyć oczy. Moja droga Eleonora  i mały Wiktor już śpią. Służba właśnie kończy sprzątać po kolacji.

Prawdziwym powodem mojej nietypowej bezsenności nie mogłem podzielić się ani  z doktorem, ani  z Eleonorą  i mam szczerą nadzieję, że ten dziennik nie zostanie przez nich odkryty. Ileż wstydu przyniosłaby mi ich troska  o moje zdrowie psychiczne. Jeśli miałbym ujawnić im cokolwiek najpierw muszę przekonać samego siebie, że nie oszalałem.

Nigdy  w życiu nie miałem problemów ze snem. Spałem głęboko  i nigdy nie męczyły mnie koszmary. Wszystkie sny zapominałem krótko po przebudzeniu. Tegoroczna równonoc jesienna pobłogosławiła mnie jednak snem, który do tej pory nie pozwolił mi na powrót zmrużyć oka.

Śniłem  o bezkresnym stepie pod szarym, nierozpoznawalnym niebem. Trawa  u mych stóp była krótka  i ostra. Miała nienaturalny, zielononiebieski kolor. Czas zdawał się tam nie istnieć. Wydawało mi się, że stałem tam  i rozglądałem się przez całą wieczność, ale nie dostrzegłem żadnych zmian  w otaczającym mnie krajobrazie. Czasem tylko mijali mnie ludzie. Ignorowali mnie,  a ja czułem nieodpartą  i niecharakterystyczną dla mnie potrzebę ignorowania ich.

W przeciwieństwie do nielicznych zapamiętanych przeze mnie snów  w tym zdawałem się zachować pełną świadomość swoich czynów jak  i kompletną nad nimi kontrolę. Kiedy postanowiłem  w końcu się ruszyć moje mięśnie zadziałały dokładnie tak jak na jawie. Szedłem na przód nie mając żadnego punktu odniesienia. Tylko ja, bezkresna trawa  i mijający mnie nieznajomi.

Szedłem tak całe wieki, albo kilka chwil kiedy  w końcu natknąłem się na coś wartego uwagi. Dostrzegłem go już  z daleka. Sędziwy starzec siedzący na szerokim, płaskim kamieniu. Jednak to co znajdowało się za nim było znacznie bardziej interesujące.

Piękny, zbudowany  z piaskowca  i zajmujący szczyty dwóch wzgórz dom. Dwie części budynku były rozdzielone głęboką przepaścią,  a połączone krytą, szeroką  i wykonaną  z ciemnego drewna kładką, która zaginała się nad rozpadliną przepięknym łukiem. Dach kładki jak  i obu części budynku pokrywały dziwaczne, ciemnoniebieskie dachówki. Całość wykonana była  w stylu architektonicznym nie podobnym do niczego co widziałem na jawie. Ostre kąty połączone  z gładkimi łukami  w sposób, który nie miał sensu,  a jednak wydawał się niemożliwie piękny.

Nim udało mi się zbliżyć do tego niespotykanego domostwa siedzący na kamieniu starzec przywitał mnie najpierw spojrzeniem,  a następnie ciepłym słowem. Szybko stwierdził, że nigdy wcześniej mnie nie widział. Zaskakując samego siebie spytałem się go czym właściwie jest miejsce,  w którym się znajdujemy. Teraz,  z nieznanej sobie przyczyny, słyszę jego słowa za każdym razem kiedy zmrużę oczy. Źródło mojej bezsenności.

Zaczął nazywając tę cudaczną równinę miejscem prawdziwszym niż rzeczywistość. Nie miał pojęcia co decyduje  o tym kto dostaje do niego dostęp, ani jakie było jego oryginalne przeznaczenie. Wiedział za to, że odmienia ono życie każdego kto się  w nim znalazł. Równina miała skrywać sny oraz doświadczenia każdego kto wchodził  z nią  w kontakt,  a wystarczająco cierpliwym oraz uważnym odwiedzającym dawała dostęp do wiedzy oraz umiejętności wykraczających ponad ludzkie wyobrażenie. Na dowód prawdziwości swoich słów starzec uniósł się  z okupowanego do tej pory kamienia  i zaczął lewitować po czym zasugerował, że może mnie nauczyć podobnych rzeczy, które wciąż zostaną ze mną po przebudzeniu.

Im dłużej ciągnął swoją opowieść tym bardziej miałem ochotę kompletnie go zignorować  i ruszyć  w dalszą drogę. Byłem całkowicie przekonany, że śnię,  a własną świadomość tego faktu przypisałem ciężkie kolacji, lub problemom dnia codziennego. Postanowiłem, że po przebudzeniu zapomnę wszystko czego tutaj doświadczyłem.

Z powrotem zwróciłem swoją uwagę na zajmujące dwa szczyty wzgórz domostwo. Wbrew sobie spytałem się starca co się tam znajduje.

Zanim zdążył odpowiedzieć ze snu wyrwało mnie wołanie Eleonory. Spałem na tyle głęboko, że nie poczułem jak wstaje. Służba zdążyła już przygotować śniadanie  i rodzina czekała na mnie, aż zajmę należne mi miejsce przy stole.

Wciąż nie rozumiem czemu słowa wyśnionego starca oraz ta przedziwna równina tak bardzo namieszały mi  w głowie. Zdaje się jednak, że pisanie rzeczywiście mi pomaga. Słabe światło lampy naftowej oraz mentalny wysiłek sprawiają, że moje powieki robią się ciężkie. Może nowy sen pozwoli mi  o tym wszystkim zapomnieć.

 

Wpis 8

 Kolejna noc spędzona na równinie. Zacząłem godzić się  z faktem, iż stała się ona częścią mojego życia. Zacząłem też zamykać drzwi do swojej pracowni na klucz. Eleonora nie może się dowiedzieć  o moich nocnych przygodach,  a dziennik okazuje się zbyt pomocny, aby zwyczajnie się go pozbyć.

Po raz kolejny wylądowałem  w pobliżu dziwacznego domostwa  i znowu przywitał mnie tajemniczy starzec. Tajemniczy, bo po dziś dzień nie zdradził mi swojego imienia. Był chociaż na tyle uprzejmy, aby nie pytać  o moje.

Zacząłem tolerować jego obecność,  a co gorsza, wierzyć mu. W końcu się ugiąłem  i zaakceptowałem jego ofertę nauki  i stanąłem przed trudnym wyborem. Muszę zdecydować, czy ostatecznie postradałem zmysły, czy  w słowach starca jednak kryje się prawda. Kiedy przed  w trakcie mojej trzeciej wizyty na równinie zaczął uczyć mnie poruszania przedmiotami  w moim otoczeniu za pomocą myśli  z początku go wyśmiałem, ale szybko zdałem sobie sprawę, że do czasu,  aż się przebudzę  i tak  nie mam nic lepszego do roboty.

Teraz jestem  w stanie  z łatwością unosić rozsiane po równinie głazy,  a dzisiaj, już na jawie, miałem wrażenie, że książka, która zsunęła się  z nocnego stolika  i wylądowała na podłodze, dosłownie wleciała mi do ręki. Teraz, siedząc samotnie  w swojej pracowni bezowocnie próbuję powtórzyć tę sztuczkę. Czasami tylko przedmioty zawalające moje biurko drgają, ale zastanawiam się, czy przypadkiem nie obijam się nogą  o jego krawędź.

W trakcie naszych lekcji starzec często opowiada mi  o prawach rządzących równiną. Tej nocy zabrał mnie na przechadzkę po echach jakie na równinie pozostawiają po sobie odwiedzający,  a które utrzymują się na długo po ich ostatniej wizycie.

Wytłumaczył, że proces decydujący  o tym kto się na równinie pojawi pozostaje dla odwiedzających kompletnie niezrozumiały. Czynnikiem decydującym nie jest podobno, ani stabilność emocjonalna, ani dobre intencje. Równina ma być usiana koszmarami, których kazał mi za wszelką cenę unikać.

Szybko przekonałem się, że nie będzie to łatwe. Geografia równiny okazała się dezorientująco płynna. Można było godzinami się po niej tułać  i nie natrafić na nic,  a następnej nocy odnaleźć to samo miejsce  i przenieść się do jednego ze snów, lub koszmarów innych odwiedzających. Jedyny stały element krajobrazu stanowi ten budzący domysły, rozciągnięty pomiędzy dwoma szczytami wzgórz dom. Zawsze wydaje się na tyle blisko żeby krótki spacer wystarczył, abo znaleźć się pod jego progiem, ale nawet po długim biegu nie udaje się do niego zbliżyć.

Zapytany  o ten dom starzec nie chce nic zdradzić.

 

Wpis 11

 Teraz, kiedy jestem już  w stanie przyznać przed samym sobą, że rzeczywiście potrafię przenieść do świata na jawie umiejętności nabyte we śnie, mój nauczyciel  w końcu uchylił mi rąbka tajemnicy dotyczącego domu na wzgórzach. Zabrał mnie na spacer, który na zawsze odmienił moje postrzeganie rzeczywistości.

Według niego nikt nie wie skąd się wzięła, ani jak dokładnie operuje równina, ale musi być ona niewyobrażalnie stara. W jej najgłębszych czeluściach pokazał mi sny, które dały mi wgląd  w życie  i psychologię osób żyjących setki, jeśli nie tysiące lat temu. Uniwersalne wrażenia miłości, szczęścia, zawiści  i rozpaczy odczuwane przez istoty, które ledwo przypominały dzisiejszych nas.  Traumy  z dawno przegranych wojen.

Rozciągnięty pomiędzy dwoma wzgórzami dom przewijał się  w każdym, nawet najstarszym, na wpół zapomnianym śnie. Im dalej  w przeszłość, tym większe wrażenie robił na odwiedzających. Jakież wrażenie musiał robić na prymitywnych istotach, które nie miały narzędzi, ani zdolności umysłowych, aby zbudować nawet prostą, murowaną konstrukcję!

Kiedy już naoglądałem się wypaczonej emocjami  i ograniczoną perspektywą historii ludzkości mój nauczyciel opowiedział mi legendę, którą usłyszeć musiało każe nowe pokolenie odwiedzających.

Podobno we wczesnych wiekach istnienia ludzkości kuriozalne domostwo stało przed znajdującymi się we śnie istotami otworem. Iluzja odległości pojawiła się dopiero kiedy wczesny człowiek, którego imię przepadło  w mrokach dziejów, wyniósł coś stamtąd  i przeniósł to do świata na jawie.

Co zostało wyniesione  z tego ponadczasowego miejsca? W tym momencie starzec przedstawił mi kilka wersji tej legendy. Najpopularniejsza  z nich sugerowała, że dom skrywa coś nazwanego przez pradawnych odwiedzających „kluczem do gwiazd.” Konkrety na jego temat wciąż umykają mojej wyobraźni. Uwagi mojego mentora na ten temat również nie pomagają. „Klucz otwiera drogę do gwiazd. Gwiazdy skrywają niewyobrażalne skarby. Oświecenie, potęgę, wolność od cierpienia.”

Pozbawione koloru niebo równiny skrywa gwiazdy przed odwiedzającymi. Według starca ludzie, których wciąż mijamy nie widzą nas, bo bez reszty pochłonęły ich poszukiwania drogi do domu na wzgórzach. On jako jedyny oparł się pokusie  i próbuje odwieść od niej nowoprzybyłych jednak każdy  w końcu się łamie. Nie kazał nawet obiecać sobie, że ja nie dam się uwieść gwiazdom.

 

Wpis 44

 Eleonora zaczęła zauważać, że coś się we mnie zmieniło. Mówi mi, że szybciej chodzę spać, później wstaję  i zrobiłem się nad wyraz skryty. Poświęcam coraz mniej uwagi Wiktorowi. Na dodatek na skutek moich nocnych przygód zacząłem utykać.

Ignorując ostrzeżenia starca zacząłem zapuszczać się  w koszmary pozostawione przez bardziej niezrównoważonych odwiedzających. Jeśli klucz do gwiazd ma się gdzieś znajdować to właśnie  w miejscu, do którego nikt nie odważył się zajrzeć.

Z początku szło mi dobrze. Koszmary zdawały się bardziej wyraziste  i trwalsze od normalnych snów. Znalazłem nawet kilka miejsc  o właściwościach podobnych iluzorycznej odległości dzielącej nas od domu na wzgórzach. Udało mi się przebrnąć przez nie idąc pod odpowiednim, nienaturalnym kątem. Czy droga do miejsca, które skrywa klucz do gwiazd mogłaby zostać pokonana równie łatwo? Szczerze  w to wątpię, ale będę musiał spróbować.

Miejsce,  w którym się znalazłem po przedarciu przez nie więcej niż dziesięć podobnych iluzji zdawało się być źródłem jakiegoś pierwotnego cierpienia. Całą równinę, po horyzont, przykrył ogień. Kakofonia trzaskającego drewna  i krzyków bólu wypełniła moją czaszkę. Zanim zdążyłem się obrócić  i uciec moja prawa noga zajęła się ogniem. Nie zwracając uwagi na palący ból rzuciłem się za siebie. Dom na wzgórzu wskazywał mi drogę, Moja gwiazda polarna, moja bezpieczna przystań.

Kiedy  w końcu wyrwałem się  z tego piekła  i padłem na ostrą, niebieskozieloną trawę zawyłem  z bólu. Moja prawa noga była opalona od stopy po kolano,  w niektórych miejscach przysiągłbym, że widzę osmaloną kość.

Mój mentor odnalazł mnie  i zrugał niemiłosiernie. W ostatnim miesiącu nasza relacja  i tak została już wystarczająco nadszarpnięta przez moją eksplorację koszmarów. Orzekł, że teraz już tylko gwiazdy pomogą mi wrócić do normalnego życia.

Chyba znowu będę musiał przyznać mu rację. Siedzę  w swojej pracowni  i próbuję otępić zmysły alkoholem, ale na niewiele się to zdaje. Moja noga jest cała  i zdrowa,  a jednak wciąż czuję ten palący ból. Nie tylko Eleonora, ale  i służący zaczęli pytać, czy wszystko ze mną  w porządku.

Jeśli równina nie dostarczy ukojenia boję się, że postradam zmysły.

 

Wpis 1119

Wiktor zachorował. Gruźlica. Eleonora nie odezwała się do mnie od dnia diagnozy. Nie rozumie,  a ja nie jestem  w stanie jej wyjaśnić, że moje długie godziny snu  i dnie spędzone  w pracowni są dla ich własnego dobra.

Noga nie doskwiera mi dzisiaj jakoś specjalnie mocno, ale za to naprawdę brakuje mi mojego mentora. Mój ostatni eksperyment zdaje się przynosić efekty. Nie jestem  w stanie opisać procesu, którym do tego doszedłem, ale udało mi się dotrzeć bliżej domu na wzgórzach niż kiedykolwiek wcześniej. Język świata na jawie wydaje mi się boleśnie nieadekwatny do opisania mojego przedsięwzięcia. Sam nie wiem, czy już wystarczająco dobrze rozumiem iluzję odległości  i na pewno nie jestem  w stanie dobrze oddać tego co wiem, ale trzeba ją traktować jak czworoboczną kulę, której kąty znajdują się wyłącznie  w umyśle odwiedzającego. Żeby dotrzeć, tam gdzie dotarłem, na dobre jedenaście kroków od drzwi, musiałem przeprawić się przez burzę koszmarów panującą za domostwem  i przekonać samego siebie, że tak naprawdę jestem nad nim. Upadek ryzykowałem śmiercią, ale iluzja zrobiła swoje  i złapała mnie  w locie.

Wiem, że cierpisz Wiktorze, ale tata już niedługo uwolni cię od tego wszystkiego. Tyle mogę ci obiecać, jako mój syn też będziesz mógł osiągnąć co tylko sobie wyśnisz. Jeszcze trochę  i otworzę te drzwi,  a potem ty  i mama będziecie musieli mi wybaczyć.

Wpis 2579

 Eleonora odeszła. Nie mogła znieść mojej apatii na pogrzebie. Kiedy  w końcu nie wytrzymałem jej obelg  i powiedziałem jej wszystko  o moich nocnych przygodach nazwała mnie szaleńcem. Pogarda  w jej oczach zabolała bardziej niż fantomowe oparzenia. Tylko utwierdziła mnie  w przekonaniu, że dobrze zrobiłem nie mówiąc jej  o świecie  z moich snów.

Całe popołudnie rozpaczałem, ale teraz do mnie dotarło. To wszystko ma sens. Wszystko co ma jakąś wartość wymaga poświęceń. Nieświadomie poświęciłem wszystko żeby mieć wszystko. Nie martw się moja kochania Eleonoro, kiedy już będzie po wszystkim odnajdę cię gdziekolwiek byś nie była  i kiedy stanę  u twego progu razem  z naszym synkiem zrozumiesz jaka byłaś głupia. Zrozumiesz,  a ja ci wybaczę  i już zawsze będziemy razem, szczęśliwi.

Tej nocy zamierzam podwoić moje wysiłki. Zdaje się, że  z każdym rokiem robię zaledwie jeden krok, ale teraz już nic mnie nie rozprasza. Tylko ja  i mój cel.

Klucz otwiera drogę do gwiazd. Gwiazdy skrywają niewyobrażalne skarby. Oświecenie, potęgę, wolność od cierpienia.

 

Wpis 16 060

Reszta służby postanowiła odejść  i na dodatek mnie okraść. Bezczelni niewolnicy mogli przynajmniej zrobić to po cichu.

Stałem już  u progu. Praca mojego życia miała zostać dopełniona jednym pociągnięciem klamki. Moment zrujnowany dźwiękiem rozbitego  o ziemię  i wynoszonego bez mojej wiedzy talerza.

Nie wiem ile jeszcze mam  w sobie tych nocy. Bóle  w klatce piersiowej robią się coraz mocniejsze. Nie pozwolę żeby to się tak skończyło. Prawie pół wieku poświęceń, nauki, prób, eksperymentów. Odkrywania rzeczy,  o których większości się dosłownie nie śniło tylko po to żeby zawiodło mnie coś tak wulgarnego jak ruchomy worek krwi  i mięsa. Nawet teraz, kiedy to piszę ręka odmawia mi posłuszeństwa. Drętwieje. Moja wola jest jednak silniejsza od chwilowej niedyspozycji.

Już powoli czuję to ogarniające mnie ekstatyczne, błogosławione zmęczenie. Serce bije mi szybciej. Po tych wszystkich latach wizyty na równinie wciąż poprzedza nerwowe wyczekiwanie. Pora śnić po raz kolejny Klucz otwiera drogę do gwiazd. Gwiazdy skrywają niewyobrażalne skarby. Oświecenie, potęgę, wolność od cierpienia.

 

Wpis 16 061

 Klucz otwiera drogę do gwiazd. Gwiazdy skrywają niewyobrażalne skarby. Oświecenie, potęgę, wolność od cierpienia.

 

Wpis 16 063

 Klucz otwiera drogę do gwiazd. Gwiazdy skrywają niewyobrażalne skarby. Wolność od cierpienia.

 

Wpis 16 064

Klucz otwiera drogę do gwiazd. Gwiazdy. Wolność od cierpienia.

 

Wpis 16 065

 Klucz otwiera drogę. Gwiazdy. Wolność od cierpienia.

 

Wpis 16 066

 Klucz otwiera gwiazdy. Wolność.

 

Wpis 16 067

 Wolność.

  


  

(tekst nadesłany na 3 edycję Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego im Bolesława Prusa na opowiadanie młodzieży. Publikujemy go w zgodzie z regulaminem konkursu)

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation