Femme fatale / Agnieszka Trocha

Drukuj

Była taka piękna.

Nie wiem, co było w niej najpiękniejsze - może usta? Głęboka czerwień na wargach wyglądała, jakby dopiero co umoczyła je we krwi. A może włosy? Idealne, jasne fale układały się na jej ramionach. Okalały drobną, alabastrową twarzyczkę aureolą lśniących kosmyków.

Jednak gdy wspominam tamte nasze wspólne dni, najlepsze w moim życiu, widzę jej oczy. Duże, otoczone rzęsami wyglądały jak morze. Ale nie te spokojne i ciche. Mam na myśli groźną i zarazem cudowną w swym szaleństwie potęgę wody. Ciemną, głęboką i niebezpieczną.

Tak, jej oczy zapamiętam na zawsze. Ale może lepiej zacznę od początku? To długa historia. Cofnijmy się do momentu, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy.

Zwykły wtorek, taki jak każdy inny. Ledwo zwlekłem się z łóżka, wstawanie nigdy nie szło mi najlepiej. Później prysznic, śniadanie i nerwowe szukanie kluczyków do samochodu. Zawsze popełniałem ten sam błąd, kluczyki rzucałem gdziekolwiek i o nich zapominałem. Dopiero rano w napiętej atmosferze, przeklinając i złorzecząc, łapałem je i wybiegałem z mieszkania. Jechałem jedynie dziesięć minut. Odstawiłem samochód na parking i szedłem kolejne piętnaście do mojego biurowca.

Ją spotkałem w połowie drogi.

Pracowała w jednym z butików na głównej ulicy miasta. Mały sklepik, kilka sukienek i para butów. No i ona. Jakim cudem nigdy wcześniej jej nie spotkałem? Zatrzymałem się przy sklepie, gapiąc się na dziewczynę, jakbym w życiu kobiety nie widział. Może i tak było.

Może powinienem z nią porozmawiać. Może zechce pójść ze mną na kolację. Może się w sobie zakochamy, może weźmiemy ślub i może będziemy mieli gromadkę dzieci.

Może… Stchórzyłem.

Stałem chwilę przy sklepie, potrącany przez przechodniów i próbowałem przekonać się do wejścia. Ale za bardzo się bałem, nawet nie wiedziałem czego. Nieszczęśliwy i pokonany przez własne, wewnętrzne ja, poszedłem do pracy.

Kolejne dni mijały mi na cichym podglądaniu mojej wybranki. Za każdym razem toczyłem wojnę w myślach. Wejść czy nie wejść? Zawsze jednak rezygnowałem.

Po dwóch tygodniach takich podchodów w mojej głowie zrodził się plan. Bałem się odrzucenia. Nie chciałem nawet słyszeć, że nie jestem dla niej wystarczająco dobry. Musiałem więc zlikwidować czynnik stresogenny – wtedy wszystko będzie dobrze.

Postanowiłem więc ją porwać.

Wiem, co teraz sobie pomyślicie. Jestem psychopatą, obłąkańcem, zwyrodnialcem, zły człowiek ze mnie. Ale ja nie miałem wyjścia. Pragnienie posiadania jej było zbyt silne.

Wszystko dokładnie zaplanowałem, tego dnia wziąłem nawet urlop w pracy. Wybrałem najdogodniejszą godzinę, kiedy na ulicy powinno być najmniej przechodniów. Zaparkowałem obok butiku i miałem nawet inne tablice rejestracyjne – przezorny zawsze ubezpieczony, jak to mówią. Wszystko musiało pójść idealnie. W końcu będzie moja!

Krążyłem wokół sklepu i czekałem. W sklepie była Ona i jeszcze jedna kobieta, która stała za ladą i rozmawiała z kimś przez telefon. Odwróciła się na chwilę, by zajrzeć do magazynu, a ja wykorzystałem ten moment. Wpadłem do środka. Miałem wrażenie, że czas stanął w miejscu. Zostawiłem otwarte drzwi i złapałem moją blondwłosą piękność za nadgarstek.

- Zaraz, chwileczkę, co pan… - krzyknęła kobieta, jednak nie dane było jej dokończyć.

Wybiegłem z butiku, ciągnąc za sobą dziewczynę i rzuciłem się w stronę samochodu. Nadal pamiętam, jak wtedy połyskiwały jej włosy w słońcu. Wyglądały jak bardzo jasne płomyki, drżące pod dotykiem wiatru. To zabawne, że w takich pełnych adrenaliny chwilach można zwrócić uwagę na drobne szczegóły.

Z butiku wybiegła kobieta, która wcześniej krzyczała i ruszyła w moją stronę. Jakiś przechodzień gapił się na całą sytuację z otwartymi ustami. A ja otworzyłem drzwiczki od auta, wrzuciłem tam dziewczynę, a sam zasiadłem za kierownicą i odjechałem najszybciej, jak się dało.

Minuta, może trochę więcej. Tyle czasu trwała cała akcja. A ja miałem to, co chciałem.

Oczywiście sam fakt, że porwałem Bogu ducha winną dziewczynę, nie stawiał mnie w korzystnym świetle. Byłem pewny, że ludzie będą o tym mówić, trafię na pierwsze strony gazet, a policja nie spocznie, póki mnie nie znajdzie.

Może to zabrzmi dziwnie, ale podobało mi się to.

Chyba dlatego, że poczułem się zauważony. Dotąd moje życie składało się na nudną pracę i niszowe programy paradokumentalne w telewizji. Nie miałem motywacji, by zacząć robić coś ciekawego. Właściwie to nie żyłem. Żadnych przyjaciół, żadnych zainteresowań. Nazwałbym to wegetacją.

A jednak jedna, zwykła dziewczyna zmieniła wszystko. Teraz miało być inaczej. Wszystko miało być inaczej.

Jak na razie moja... zdobycz siedziała na tylnym siedzeniu i nic nie mówiła. Chyba była w szoku. Trochę mnie zdziwiła, bo raczej spodziewałem się wyzwisk i desperackich prób ucieczki, ale oczywiście nie narzekałem.

- Słuchaj, wiem, że musisz być przerażona - odezwałem się, zerkając na nią w lusterku. - Nic ci nie zrobię. Jesteśmy dla siebie stworzeni, a tak będzie wszystko łatwiejsze.

Odpowiedziała mi długa cisza. Uznałem, że lepiej dać jej na razie spokój. Jak będzie chciała, to się odezwie. Nie może przecież milczeć przez całe życie.

Tak przynajmniej sądziłem.

Zaparkowałem samochód na parkingu niedaleko mojego bloku.

- Chodź - rzuciłem, po czym wysiadłem z samochodu i zamknąłem drzwi. Odczekałem kilka sekund, jednak dziewczyna chyba nie miała najmniejszego zamiaru wysiąść z auta. Patrzyła tylko uparcie w obicie przedniego fotela. Niecierpliwie zastukałem knykciami w szybę, powstrzymując się od wywleczenia jej samemu. Ta jednak nadal mnie ignorowała. Uznałem, że może próbuje w jakiś sposób mnie zdenerwować, ale co by jej to dało? Możliwe, że już zaplanowała próbę ucieczki. Nie mogłem jej na to pozwolić.

Otworzyłem tylne drzwiczki i bezceremonialnie wyciągnąłem dziewczynę z auta. O dziwo, nie protestowała za bardzo. Tylko patrzyła tak jakoś inaczej. A może tylko mi się wydawało? Zaprowadziłem mój skarb do domu i oprowadziłem po wszystkich pokojach. Nie było tego zbyt dużo. Mały salon i jeszcze mniejsza sypialnia, do tego aneks kuchenny i łazienka. Chyba jej się nawet spodobało.

- Jak masz na imię? - spytałem.

Nie odpowiedziała mi. Przeszło mi przez myśl, że być może w ogóle nie mówi. Ale jakim cudem wtedy miałaby pracować w sklepie odzieżowym? Usiadłem naprzeciwko niej i zamyśliłem się. Przyjrzałem jej się dokładnie. Była doskonała. Oznaczała dla mnie nowy początek, zerwanie z dotychczasowym stylem życia. Była dla mnie najważniejsza, a ja miałem być najważniejszy dla niej. Nagle wpadło mi do głowy idealne imię. Takie proste, banalne, a jednak mające symbolikę, którą zrozumiemy tylko my.

- Ewa - powiedziałem. - Będę nazywać cię Ewą.

To był początek. Nasz pierwszy, wspólny dzień. Przeżyliśmy dwa cudowne, pełne wrażeń tygodnie.

Gdybym tylko wiedział, że będą to ostatnie dwa tygodnie jej życia.

 

Postanowiłem pokazać jej całe miasto. Nie tylko centrum, ale i dużo ciekawsze, mniej znane zakątki. Przeszliśmy się dziką plażą, skacząc po kamieniach i uskakując przed falą jak małe dzieci. Zabrałem ją również na klif, skąd obserwowaliśmy zachód słońca. Byliśmy oczarowani przedstawieniem, które przygotowała dla nas natura - najlepszy reżyser, jakiego kiedykolwiek widziałem. Mieliśmy miejsca w pierwszym rzędzie. Muzykę zapewniały cykające świerszcze i mewy, nieprzerwanie słyszeliśmy też szum fal. Główny aktor, słońce, być może nie tańczył ani nie wygłaszał wzruszających monologów, ale miał w sobie coś potężnego. Niepokonane słońce, życiodajna siła, tak dla nas teraz łaskawa. A jednak w jednej chwili wyrzut masy może sprowadzić na świat katastrofę. To naprawdę zabawne, że nasze życie zależy od tej niepozornej gwiazdy, którą codziennie zachwycają się miliony ludzi. Chyba tak samo jest tutaj, na ziemi, we wszystkich tych normalnych sprawach. Nie widzimy i nie chcemy widzieć zagrożenia, odwracamy wzrok i bagatelizujemy problem. Próbujemy to naprawić, dopiero gdy staniemy oko w oko z utrapieniem, ale wtedy jest już za późno.

Pokazałem jej również zapomnianą kawiarnię i zabrałem ją do teatru. Chyba naprawdę jej się podobało. Nie wiem, nie rozmawiała ze mną. Nigdy nie odezwała się ani słowem.

Zaczęło mnie to denerwować. Poświęcałem jej każdą wolną chwilę, robiłem dla niej wszystko, czego tylko mogłaby zapragnąć. Mimo to ona nigdy mi nie odpowiadała, patrzyła tylko tymi swoimi wielkimi oczami, za które tak ją pokochałem.

Czułem się niedoceniony, ale na samym początku mogłem to zrozumieć. Potem było coraz gorzej. Agresja narastała we mnie jak obcy, coraz silniejszy byt w moim umyśle. Próbowałem ją tłumić, ale wżarła się w moje myśli do tego stopnia, że patrzyłem na Ewę z coraz większą niechęcią. Pewnego dnia wybuchłem, były to dokładnie dwa tygodnie od dnia, kiedy ją porwałem.

Siedzieliśmy na kanapie w salonie i oglądaliśmy film, sam nawet nie wiedziałem jaki. Patrzyłem na Ewę i czułem, że jej zachowanie psuje wszystko, co mogłoby być między nami.

- Długo będziesz tak jeszcze milczeć? - zapytałem podniesionym głosem, odwracając się w jej stronę. Oczywiście mnie zignorowała. Uważnie śledziła losy bohaterów jakiegoś dziwacznego romansu tak, jakby świat poza telewizorem nie istniał.

- SPÓJRZ NA MNIE! - ryknąłem, podrywając się z kanapy. Wbiłem wzrok w Ewę, myśląc, że nagły wybuch gniewu może spowoduje jakąś reakcję. Dziewczyna poruszyła się nieznacznie. Stałem w bezruchu kilka sekund, ale nie doczekałem się niczego więcej. Pamiętam jeszcze, że ruszyłem do kuchni po coś ostrego. Reszta wspomnień jest zamazana, gdy próbuje je przywołać, widzę tylko urywki. Wiem, że potem użyłem jeszcze innych narzędzi.

Nie wiem, jak długo byłem w obłąkanym transie. Może dwadzieścia minut, a może całe godziny. Gdy się ocknąłem, stałem nad Ewą. A raczej nad tym, co z niej zostało. Gapiłem się na oderwane kończyny i kępki wyrwanych włosów.

- Nie jestem mordercą - wyszeptałem drżącym głosem. Nadal nie mogłem się poruszyć.

Bardzo często słyszałem w filmach czy rozmowach innych ludzi wyrażenie „pękło mi serce". Uważałem je za trywialne, a ludzi używających tych słów za płytkich romantyków. Jednak wtedy, gdy stanąłem twarzą w twarz z moją psychopatyczną stroną, miałem pełne prawo powiedzieć, że naprawdę pękło mi serce. Nigdy wcześniej i nigdy później nie czułem takiego bólu jak w tamtym czasie. Bałem się samego siebie, bo ileż jeszcze osób mógłbym skrzywdzić? Ewa była najbardziej niewinną osobą, jaką znałem. Skoro tak łatwo przyszło mi pozbawienie jej życia, to ile czasu minie, zanim zacznę mordować przypadkowe osoby na ulicy?

Wybiegłem z domu, całkowicie skupiony na wewnętrznej apokalipsie, jaka teraz szalała w moim umyśle. Zrobiłem jedyną rzecz, jaką w tej sytuacji zrobić mogłem. Ruszyłem w stronę komisariatu policji z chęcią przyznania się do niewybaczalnego czynu. Wpadłem do środka, wlepiając spanikowany wzrok w pierwszego lepszego policjanta.

- Nie chciałem jej zabić, to nie miało tak być... - wyszeptałem gorączkowo, przypadając do niego. Wszystko potoczyło się szybko. Zabrali mnie do pokoju przesłuchań, gdzie kazali odpowiadać na różne pytania. Ile się znamy? Gdzie pracowała, zanim ją porwałem? Jak ją zabiłem? Setki, jak nie tysiące pytań, na które odpowiedzi po kawałku rozrywały moją duszę. Mimo to nie użalałem się nad sobą. Byłem nikim, kimś gorszym od najbardziej brutalnego przestępcy. Zabiłem Ewę, a przecież ona jedyna mnie akceptowała. Ja chciałem tylko żeby się odezwała...

Gdy byłem przesłuchiwany, inna grupa policjantów ruszyła do mojego mieszkania, chcąc zobaczyć na własne oczy masakrę, jakiej dokonałem.

Wrócili jednak szybko. Za szybko.

Policjant, który mnie przesłuchiwał, wyszedł na chwilę z sali. Wrócił po kilku minutach i, nie patrząc na mnie, usiadł przy biurku. Nie miałem nawet siły podnieść głowy. Wreszcie mężczyzna poruszył się na krześle i potarł przekrwione oczy.

- Leczył się pan psychiatrycznie - raczej stwierdził, niż zapytał. Nadal na mnie nie patrzył.

- Tak, ale co to ma do rzeczy?

Tkwiliśmy kilka sekund w ciszy.

- Przez dwa tygodnie przetrzymywał pan, oprowadzał po mieście i pielęgnował - tu policjant przerwał na chwilę, by westchnąć - manekina sklepowego.

 




Opowiadanie zostało wyróżnione w 2 Edycji Ogólnopolskiego Konkursu im. Bolesława Prusa na opowiadanie młodzieży. w 2019 r. 

Opublikowane zostało również drukiem w antologii: Opowiadania wybrane 2 edycji Ogólnopolskiego Konkursu im. Bolesława Prusa na opowiadanie młodzieży. - Gdańsk: Fundacja Kultury WOBEC, 2019. - s. 57-61


 


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.