Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Dopóki się uśmiechają, wiem, że jestem na właściwym miejscu / Marta Wałdoch

 

            Przyszedł czas ferii, czas pewnych podsumowań. Podsumowań samej siebie w głównej mierze, ponieważ to pierwsze pół roku pracy jako polonistka i wychowawczyni. Żaden czas spędzony w uczelnianych murach nie przyniósłby tyle wiedzy, ile zdobyłam, przebywając z moimi uczniami. Wiedzy nie tylko ściśle dydaktycznej, metodycznej czy wychowawczej, ale przede wszystkim wiedzy o sobie.

            Bo praca w szkole to zmaganie się z szeregiem emocji. Pozytywnych, kiedy po weekendzie wracam i słyszę pytania o to, jak spędziłam wolny czas, czy odpoczęłam i czy mam wciąż siłę; kiedy zaangażowani są w poszczególne ćwiczenia; kiedy temat wywołuje dyskusje i rozmawiamy o  ich odczuciach, reakcjach; kiedy widzę, że rozumieją to, co chciałabym im przekazać.

            Negatywnych, bo brak doświadczenia stawia mnie w sytuacjach trudnych i wymagających. Więc irytuję się, kiedy jednak nie rozumieją, kiedy nie pamiętają, kiedy mylą powstanie listopadowe z powstaniem warszawskim, kiedy nie pamiętają, kim był Słowacki (scena z  Ferdydurke staje mi przed oczami, wiecznie żywa, i z bezsilności mam ochotę krzyczeć – macie pamiętać, bo to wielki poeta był!), kiedy nie wiem, jak im pomóc, kiedy nie rozumiem ich problemów albo przez maraton, między salami i korytarzami, dostrzegam je za późno.

            Praca w szkole to zmaganie się z szeregiem emocji, ale nie tylko moich, ale przede wszystkim moich uczniów. Dziecko jest priorytetem przez większą część mojego dnia. Jego postęp, zdobywanie wiedzy, wychowanie, problemy, komfort, dobre samopoczucie. Dbałość o jego poczucie, że jest ktoś, kto go wysłucha i zrobi wszystko, żeby poukładać to, co uległo zniszczeniu i ktoś, dla kogo jest najważniejszy, nie tylko przez 45 minut lekcji.

            Wiedza o samej sobie, o której pisałam, to nie tylko nauczenie się umiejętności radzenia sobie ze zdenerwowaniem, bezradnością, czy euforią i szczęściem, ale przede wszystkim przesunięcie granic tych emocji. Przesunięcie granicy cierpliwości, oswojenie swojego temperamentu, impulsywności, nerwowości. Przesunięcie granicy radości, nauczenie się czerpania satysfakcji z drobnych osiągnięć moich uczniów i patrzenie zawsze na  pozytywne aspekty każdej sytuacji, są elementami, które zmieniły nie tylko podejście do życia, ale i do samej siebie.

            Do życia przez to, że dziecięce uśmiechy stały się paliwem mojego świata. Obecność moich uczniów, nie tylko fizyczna, w szkole, ale także psychiczna, przez myśli, krążące wokół nich, przy popołudniowej kawie, są akumulatorem, dzięki któremu mogę powiedzieć, że chcę i mogę wszystko, dzięki któremu mogę powiedzieć, że czuję, że żyję, że kocham.

            Przeszłam długą drogę od studentki do nauczycielki. Najdłuższy i najtrudniejszy był odcinek, w którym musiałam polubić samą siebie, żeby inni mogli polubić mnie. Bo czyż nie jest tak, że przedmioty mają twarze naszych nauczycieli? Jeżeli lubimy te twarze, lubimy przedmioty. Dobrze pamiętam nauczycieli z podstawówki, gimnazjum czy liceum. Chętniej uczyłam się i przychodziłam na lekcje wtedy, kiedy wiedziałam, że nauczyciel nie widzi nazwisk na liście i punktów podstawy programowej (o których wówczas nie miałam pojęcia, ale wyczuwałam jakiś podstęp!), a widzi moje emocje, uczucia, problemy. Potrafi mnie docenić, ma czas, żeby mnie wysłuchać i pozwala mi popełniać błędy.

            Do bycia takim nauczycielem dążę. Do bycia nauczycielem, który uczy wszystkiego, co związane jest z przedmiotem, ale także jest po prostu obecny w życiu. Chciałabym być nauczycielem, który widzi, wie i rozumie. Nie jest obojętny.

            Do tego jednak potrzebuję swoich uczniów. Ich słów i zdań. Ich emocji, przeżyć, wrażeń, reakcji. Ich obecności i świadomości. Szkoła staje się dla ucznia drugim domem przez czas, który w niej spędza. Dla mnie również tak jest. Nie mam poczucia przychodzenia do pracy, a przechodzenia z domu do domu. Ale w każdym domu są pewne niedoskonałości, sprawy, które trzeba załatwić za miesiąc i takie, które wymagają gruntownego remontu już. i tak jest z moimi dziećmi, i ich problemami. Bo to nie jest tak, że praca nauczyciela jest cudownie prosta, niewymagająca i jest samą przyjemnością. Uczniowie stwarzają sytuacje, przez które czuję się źle, czuję się bezsilna, jestem zdenerwowana i krzyczę na samą siebie. Ale to nie jest też tak, że dzieci są złe. Dzieci złe, niegrzeczne nie istnieją w moim świecie.

            Moi uczniowie mają problemy różnej natury. Są wychowywani w rodzinach zastępczych, przez opiekunów prawnych i nie rozumieją, dlaczego nie ma przy nich mamy i taty; nie wiedzą, dlaczego rozwodzą się ich rodzice; nie rozumieją, dlaczego ich malutki braciszek musiał umrzeć; nie znają innej miłości, niż pieniądze; nie znają innej miłości, niż agresja; nie wiedzą, że można rozmawiać bez krzyku. Moi uczniowie to emocjonalne istoty, które borykają się z problemami, o których często nie wiemy. Są pełni wewnętrznych konfliktów. Ci moi, najukochańsi, bez których mój świat byłby czarno-biały, zmagają się ze swoimi impulsami, próbują pokazać swoje uczucia, swoje potrzeby i swoje problemy w jedyny sposób, jaki w tym momencie potrafią.

            I tu pojawiamy się my, nauczyciele. i tu pojawiam się także ja. Nie nauczycielka od języka polskiego, ale nauczycielka od trwania (paradoks, oksymoron! Wszak mam niewiele lat, cóż mogę wiedzieć, szanowni państwo). To nie jest obowiązek, to nie jest tak, że za to mi płacą (moja wypłata nie ma waluty, tak jak moja praca to nie praca, a marzenie) i muszę. Nie, proszę państwa. To jest wewnętrzna potrzeba bycia przy nich. Rozmawiania, śmiania się, uśmiechania się, doceniania i pokazywania im, że wcale tak nie trzeba, że to, co robią teraz, za chwilę przyniesie za sobą konsekwencje. To konieczność pokazania im, że wszystko jest normalnie, kiedy nie ma punktu odniesienia. To potrzeba bycia ich drogowskazem na drogach, których jeszcze nie znają. To potrzeba pokazania im, że istnieją inne sposoby na emocje, problemy, sytuacje pozornie nierozwiązywalne.

          

  Zakończę tym, co napisałam w tytule – dopóki moi uczniowie się uśmiechają do mnie, przy mnie, na moich lekcjach, dopóty będę wiedziała, że jestem na właściwym miejscu. Bez ich uśmiechu, moje marzenie nie będzie miało tej przyjemności, którą ma teraz. Bez ich uśmiechu, nie będzie satysfakcji, nie będzie radości, nie będzie sensu. Mój uczeń jest moją przyszłością w wielu aspektach. Życzę jemu i sobie, żeby był uśmiechniętym dorosłym człowiekiem, potrafiącym radzić sobie z każdym problemem i z każdą emocją.

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation