Śpieszmy się kochać / Maria Latosińska

Drukuj

 

 

   Wchodzę do jadalni, ze wszystkimi się witam i zajmuję swoje miejsce przy stole. Obok mnie siedzi mój dziadek, rodzeństwo, rodzice, trwają rozmowy, słychać śmiech i narzekania babci, bo ktoś się spóźnia, bo barszcz jakiś niedoprawiony a mój brat jeszcze nie ubrał koszuli. Kiedy w końcu uszka pływają a torsy pokryły się gładką bielą, ja stoję z najważniejszą dzisiaj książką w rękach i czekam aż towarzystwo ucichnie. Nadchodzi mój moment, jeszcze raz rozglądam się po pomieszczeniu i biorę głęboki oddech. Odnajduję odpowiedni rozdział i już mam czytać, kiedy nagle rozlega się głośna muzyka.

   Wyłączam budzik i szybko kalkuluję, że jeśli wezmę krótszy o 3 minuty prysznic, na śniadanie zjem tylko jakiś owoc a włosy wysuszę suszarką, to pozwoli mi zostać w łóżku jeszcze 15 minut. Obracam się na drugi bok i jeszcze przez chwilę myślę czy na pewno dzisiaj nie jest 24 grudnia. Jeśli tak, to całkowita masakra bo ja ani placka, ani pierogów nie zrobiłam, a choinkę to ostatnio widziałam w reklamie w telewizji. z tego całego stresu porzucam plan słodkiego odpoczynku po męczącym śnie i wstaję sprawdzić dzisiejszą datę. 18 grudnia, czyli panikować oczywiście trzeba, ale jeszcze nie dzisiaj.

   Z dorastaniem łączy się odkrywanie niezbyt przyjemnych prawd, skrywanych latami przez dorosłych. Kiedy skrupulatnie chowane informacje nagle wychodzą na światło dzienne, w takim młodym człowieku często rodzi się tzw. konflikt wewnętrzny. Sytuacja jest co najmniej tragiczna, bo jak to możliwe, że samemu trzeba zatankować samochód, zupa pomidorowa wcale nie jest z pomidorów, a Hitler zamordował miliony ludzi? Fakty są druzgocące, a najbardziej boli, jeśli coś co dotychczas było świetną zabawą okazuje się być kłamstwem lub problemem. Jednym z wielkich rozczarowań stają się obchody świąt Bożego Narodzenia. Zaczyna się od szokującego odkrycia, skąd biorą się prezenty pod choinką. Szloch, płacz i krzyk, a później jest tylko coraz gorzej, bo dostrzega się sztuczność, napięcia w rodzinie, zaczynają się kłótnie bo ktoś jest weganinem i nie zje karpia a babcia przecież całą noc smażyła, specjalnie na wigilię. Do zażenowania i ogólnej atmosfery wojny domowej w pewnym momencie dochodzi fakt, że Jezus urodził się na wiosnę a w ogóle to był czarny i wujek już na święta nie przyjedzie bo nie może tego znieść. Dziadek krzyczy, dzieci płaczą, z ciasta wyszedł zakalec, a za rok to sami sobie wyjedziemy w góry i będziemy mieć wszystko w nosie. Całe święta trafia szlag, a młody człowiek tylko się cieszy, bo jak tak dalej pójdzie to uda się uniknąć prasowania koszuli i składania życzeń starej ciotce, która zawsze przyjeżdża ale nie przywozi prezentów. Bo taka atmosfera to problem, a od problemów, jak wiadomo, najłatwiej jest uciec. Od wigilii uciec i od rodziny i od wszystkiego najlepiej uciec. Tak to jest jak się dorasta, że się od czegoś ciągle ucieka i na coś się ciągle obraża i wiecznie coś jest nie tak i ciągle się szuka. Jak by tu łatwiej, jak by tu samemu, jak by tu się wywinąć. Ale to mija. To wszystko mija: i złość i obrażanie i uciekać się nie chce, bo już się od wszystkiego uciekło. i nie jest dobrze. Przyjdą w końcu te wymarzone święta, te ciche, te samotne, takie, których wcale obchodzić nie trzeba, bo ciebie one nie obchodzą, ani nikt cię nie obchodzi. a z nimi przychodzi smutek. Wielki smutek i rozpacz, bo już się nie chce uciekać. i wszystko nagle cię obchodzi. Biała koszula, sianko pod obrusem, kolędy cię obchodzą. Zakalec cię nie obchodzi i prezenty cię nie obchodzą, bo jedyne czego potrzebujesz, to ta wojenna atmosfera i kłótnie i krzyki i głupie żarty. Byłeś kretynem i wiesz o tym i wszystko byś oddał żeby z tą rodziną, żeby tylko z nią. Posiedzieć chociaż, niech krzyczą, niech będą źli, ale niech tylko będą. a najlepiej to żeby wszyscy razem, wszyscy: i obrażeni i rozwiedzeni i ci, którzy daleko. i Ci, których już nie ma. Wszystko byś oddał, wszystko za jedną sekundę ich uśmiechu. Tak długo młody człowiek prosi, tak bardzo chce zostać sam, nie wiedząc jak bardzo taka samotność boli i uwiera i uciska. Przychodzą takie święta. Przychodzą takie święta i nic już nie możesz zrobić, bo ktoś jest za granicą, ktoś jest obrażony, ktoś pojechał w góry a kogoś już po prostu nie ma i serce pęka ci na milion kawałków. i wiesz, że już nigdy nie będziesz chciał uciec.

  Podobno sny są odzwierciedleniem naszych ukrytych pragnień. Takich, o których nie myślimy, bo uciekamy, albo takich o jakie boimy się poprosić. Życzę wszystkim udanych, rodzinnych świąt, nie tylko w snach. Cieszmy się z bliskości i korzystajmy z niej, póki nie jest za późno. Obyśmy wreszcie dorośli.

Maria Latosińska