Miesięcznik Społeczno-Kulturalny KREATYWNI (dawniej Mutuus) ISSN: 2564-9583
pozytywni-kreatywni-solidarni | positive-creative-solidarity |позитивная-творческая-солидарность 

Dziadek / Maja Mrowiec

 Parę lat temu zdarzyło mi się usłyszeć pewne mądre zdanie. Nie od razu zrozumiałam jego podprogowy przekaz, tak zwane przesłanie czy drugie dno, ale po chwili zapadło mi głęboko w pamięć. Może podświadomie wiedziałam, że kiedyś nabierze to sensu i przyda się, gdy zupełnie nie będę się tego spodziewać. Jest jeszcze jedno wyjście. Co jeżeli w mojej głowie żyje małe zwierzątko, kłębek z oczami czy po prostu tyci ludek, który kontroluje wszystko i, przewidując przyszłość, zachowuje ważne wspomnienia? Oczywiste jest jedno, nieważne jakim trafem zapamiętujemy istotne myśli, słowa, marzenia, zdania, pocałunki i kłótnie. To wszystko ma ogromne znaczenie. Może nie w tej chwili, w której obecnie się znajdujemy, ale na pewno w przyszłości. Nasz mózg jest inteligentny, zapamiętuje to, czego nie rozumie na tyle, by uznać to za nudne i zbędne. Spryt nakazuje mu wyrzucać wspomnienia płytkie i monotonne. Tego wszystkiego nauczył mnie jeden, jedyny list i seria pewnych zdarzeń.

 To był dzień, jak co dzień. Sierpniowy, choć jeżeli mam być szczera, pogoda wskazywała jednak na październikową pluchę. Padało, a wręcz lało od kilku dni. Przeczytałam możliwie wszystkie książki, które znajdowały się w moim rodzinnym mieszkaniu. Za parę dni miałam odwiedzić Zalesie. Małe miasteczko za miastem. Jak można się domyślić mieściło się za lasem, co zupełnie oddzielało je od reszty świata zewnętrznego. Miałam do tego miejsca ogromny sentyment. To był jedyny powód, dla którego tam nadal jeździłam. Przed rokiem mieszkał tam mój dziadek. Chodź jego żona, a moja babcia, odeszła dawno przed nim, był świetnym, rozumnym i szczęśliwym człowiekiem. Mam wrażenie, że po tym traumatycznym wydarzeniu z jego ukochaną, zmądrzał i zrozumiał wiele rzeczy. Bardzo się kochali mimo swoich lat. Wiele małżeństw rozpada się po tak długim czasie, jednak oni byli przykładem do naśladowania. Jeżeli chodzi o mój wyjazd, to nie do końca miałam zamiar przebywać właśnie w starej chatce dziadka. Miałam przenocować tam po długiej drodze, a z samego rana jechać na rynek miasta i tam spotkać się z dziewczynami. Wszystko było dopracowane i ustalone. Perfekcyjne. Czysty profesjonalizm. Nie byłam gotowa na ten wyjazd. Niespakowana i przerażona. Dom dziadka był pusty od jego śmierci. Rodzice byli w nim parę razy, ja nigdy nie mogłam się przełamać. Zbyt ciężko było mi myśleć o tym jak mi go brakuje. Leżałam na kanapie i łza spłynęła mi po policzku. Od jakiegoś czasu strasznie trudno było mi się szczerze uśmiechać. Ciągle myślałam o jednym. Opanowałam już do perfekcji udawanie, że ,,wszystko gra’’. Czasem się przydawało. Powodem moich zmartwień była szuflada. Właśnie tak. Kiedy dziadek odszedł, rodzice pojechali do domku i spakowali najważniejsze rzeczy. Zdjęcia, pamiątki, dokumenty. Nigdy nie poruszali tematu, gdzie są i ja też nie mogłam tego robić. Pewnego razu, gdy zdarzyło mi się szukać czegoś w komodzie stojącej w salonie, szarpnęłam za szufladę przekonana, że otworzy się jak jej poprzedniczki. Jednak myliłam się. Moja mama akurat robiła coś w kuchni, nucąc pod nosem podkład muzyczny z filmu ,,James Bond’’. Dostrzegła moje szczere starania otworzenia szuflady i powiedziała: ,,Zostaw ją Amelio, tu nie ma tego, czego szukasz.” Byłam zdziwiona, a zarazem pełna podziwu. Moja mama nawet nie odwróciła się, wypowiadając te słowa, więc możliwości były dwie. Pierwsza, że odbijałam się w okapie, na który akurat spoglądała oraz druga, a ta z kolei była bardziej intrygująca. może moja mama dobrze wiedziała co jest w tej jedynej zamkniętej szufladzie i nie chcąc dopuścić bym dowiedziała się co to, kazała mi przestać. Miałam wtedy 15 lat i należałam do tych bardziej stanowczych i pyskatych nastolatek. Nie zawsze taka byłam. Kiedyś bezustannie  ulegałam czyjejś presji, do tego stopnia, że zaczęło mnie to niszczyć od środka. To właśnie dziadek nauczył mnie, by walczyć o swoje. Od zawsze bardziej dogadywałam się z nim niż z rodzicami. Oni byli pracoholikami. Rzadko bywali w domu, raczej tylko ,,przejazdem’’. Od dziesiątego roku życia sama jeździłam do Zalesia za miasto. Nie było to bardzo daleko dla dorosłej osoby, ale dla dziesięciolatki owszem. Jedyne co teraz mam do powiedzenia w tej sprawie to to, że zupełnie nie obchodziłam moich rodziców, ani ja, ani moje problemy. Dziadek był inny. Marzyciel, z wyobraźnią, troskliwy. Miał cechy, których brakowało moim prawnym opiekunom. Więc gdy po raz kolejny przyjechałam do niego z płaczem, a to z powodu niesympatycznej koleżanki z klasy, a to z powodu tak zwanych ,,moich rodziców’’, dziadek ugiął się. Był zły, że przydarzają mi się takie sytuacje, że im ulegam. Posadził mnie przy stole, wyjął kartkę, długopis i napisał na niej: ,,Krzycz dopóki słowa nie przestaną mieć znaczenia. Nie duś w sobie głosu, którym możesz zmienić świat. Nie hamuj emocji, które sprawiają, że wartościowym ludziom chce się żyć’’. Przeczytał głośno, to co widniało na kartce i wytłumaczył mi jej znaczenie. Złożył ją w małą kostkę i kazał zabrać do domu i powiedział żebym nikomu nie pokazywała. Gdy będzie mi przykro, jak tylko będą pojawiać się wątpliwości, komplikacje, miałam powtórzyć  ją w myślach, a potem wykrzyczeć tak głośno, jak umiałam. o dziwo, działało. ,,Skoro mama nie chcę po dobroci, spróbujemy inaczej’’ – myślałam. ,,Dla dziadka. Nie dam się upchnąć w kąt kolejny raz. Nie’’.

 Wstałam z kanapy. Było przed trzynastą. Miałam czas, rodzice wracali z pracy dopiero koło dziewiętnastej, a nawet wtedy nie zauważali mojej obecności. Równie dobrze mogło mnie nie być.  Nikt im przecież nie kazał ze mną rozmawiać, prawda? Nakazali tylko karmić, gdy będę głodna i zapewnić dobre warunki do życia, jak zwierzęciu. Tylko, że dobre warunki to takie, w których czujemy się komfortowo. Zresztą i tak widywałam ich tyko parę godzin na dobę. Zdążyłam się przyzwyczaić, byli mi obojętni, tylko tu spali. Współlokatorzy w akademiku widują się częściej niż my. Poszłam do kuchni i z całej siły szarpnęłam za uchwyt, otwierając szafkę. Wyjęłam z niej metalową łyżkę i podeszłam do komody z zamkniętą szufladą. Uklęknęłam przy niej i wsadziłam rączkę sztućca w szparę. Szarpnęłam raz, drugi, podważając całą ,,skrytkę’’. Po którymś nieudanym razie położyłam się na dywanie plecami i zaczęłam płakać z poczucia bezradności. Czułam się słabsza niż kiedykolwiek. Wtedy przypomniało mi się wszystko, co mój dziadek robił dla mnie przez te wszystkie lata, jaki był wspaniały i co powtarzał mi za każdym razem, co wpajał mi cały czas. ,,Nie hamuj emocji, które sprawiają, że wartościowym ludziom chce się żyć’’. Wstałam z dywanu, ocierając łzy rękawem za dużej bluzy. Podjęłam kolejną próbę. Przełożyłam w ręce całą złość, żal i strach. Szarpnęłam najmocniej jak mogłam. Szuflada otworzyła się, ja z hukiem upadłam do tyłu, a z komody spadł porcelanowy wazon. Spojrzałam na okruchy, które z niego zostały i nawet nie myślałam, żeby je sprzątnąć. Najdroższy wazon jaki miałam w domu, należący do moich rodziców leżał roztrzaskany w drobny mak na podłodze. To wszystko wywołało we mnie ogromną euforię i przez chwilę naprawdę poczułam się jak kiedyś, gdy siedziałam z dziadkiem, grając w makao i śmiejąc się z jego cudownych bajek, jakie opowiadał. Od razu dopadłam szuflady, zagłębiając się w papiery leżące w niej. Przeglądałam je, mając mieszane uczucia. Byłam zła. Okropnie. Na siebie i na rodziców. Dlaczego dopiero teraz pokusiłam się otworzyć tę szufladę? z drugiej strony miałam łzy w oczach, a moje serce krajało się w głębi. Odgarniałam warstwy akt i dokumentów, przeglądałam znalezione zdjęcia i śmiałam się, patrząc na jego szczery uśmiech, a po moich policzkach spływały łzy. Nagle zobaczyłam tekturowe pudełko z moim imieniem napisanym czarnym markerem. Pismo na pewno nie należało do mojego dziadka. Od razu wyjęłam je z szuflady i położyłam na podłodze przed sobą. Otworzyłam je i nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Listy dziadka do mnie. Nigdy do mnie nie dotarły, to tak jakby rodzice chowali je, gdy tylko udało im się je dostać. Dlaczego dziadek nigdy o nich nie wspomniał? Wtedy znalazłam odpowiedz na moje wszystkie pytania. List do rodziców. Wzięłam go w ręce i przeczytałam fragment: ,,Możecie mi grozić, chować listy, zabraniać i krzyczeć, ale zarówno nie powstrzymacie mnie, jak i nie powstrzymacie  tego, co już udało mi się zasiać w Amelii. To kiełkuje! Naprawiam wspaniałe dziecko, które wy, jak i otoczenie tych całych pesymistów, wyniszczyliście do końca. Wszyscy są jak klony. Jedyne czego pragną to pieniądze. Gdzie się podziali marzyciele!?’’ Nie mogłam uwierzyć w to, że rodzice chcieli urwać mój kontakt z dziadkiem. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, że mogli mieć coś wspólnego ze śmiercią mojego ukochanego dziadka. Ta sugestia szybko jednak ulotniła mi się z głowy. Moi rodzice, najwięksi nudziarze, nie byliby w stanie posunąć się do czegoś takiego. Przecież tego nie uczą w korporacji. Tego nie mogłam im wybaczyć. Przez całe  piętnaście lat dawałam im sobą pomiatać. Traktowali mnie jak powietrze, miarka się przebrała. Pobiegłam do swojego pokoju i spakowałam się w zaledwie kilka minut. Nie brałam walizki, bo w PKS-ie mogłabym zwrócić na siebie zbyt dużo niepotrzebnej uwagi. Wyciągnęłam z szafy największy podróżny plecak jaki miałam, gdy jeszcze należałam do harcerek i jeździłam do lasu zbierać odznaki.  Wrzuciłam do środka trochę ubrań ciepłych, jak i tych letnich. Dorzuciłam kosmetyki, jedzenie i oszczędności. Pobiegłam do salonu i podniosłam nad głowę domową skarbonkę. z całej siły rzuciłam nią o ziemię zakrywając oczy rękami. Porcelana rozsypała się w drobny mak a ja zabrałam ze środka pieniądze, które miały być przeznaczone na ,,rodzinne’’ wakacje. Nie lubiłam na nie jeździć. Było jak zawsze, tylko praca i kłótnie. Zupełnie jak w domu, tylko więcej zamieszania z dojazdem. Dopakowałam jeszcze jedną parę butów i swoje dokumenty. Oczywiście nie mogłam zostawić całej zawartości szuflady. Była zbyt drogocenna. Chociaż nie... Dziadek zawsze miał w zwyczaju mawiać: ,,Jeżeli teraz wszystko można kupić, to na ile wycenić można coś, co jest bezcenne?’’. Całe papiery i listy spakowałam w reklamówkę, zawiązałam ją i schowałam do kieszeni w plecaku. Miałam już wychodzić, gdy przed oczami stanęły mi sceny, w których dziesięcioletnia dziewczynka płacze sama w pokoju, myśląc dlaczego nie obchodzi swoich rodziców. Chwilę potem ta, w której z płaczem biegnę do pokoju, trzaskam drzwiami i w szale rzucam butem o ścianę. Nie mogłam tak zwyczajnie wyjść. Za te przepłakane noce, za to, że traktowali mnie jakbym nie była godna z nimi mieszkać. Chciałam uderzyć w ich czuły punkt. Odeszłam od drzwi i wtedy przypomniało mi się, jak rodzice wpajali mi że: ,,Porządek i schludność to podstawa’’. Zawsze sprzątali i porządkowali wszystko obsesyjnie. Kiedy skończyłam, cały dom wyglądał jak pobojowisko. Została ostatnia część. List.

,,Jeżeli – jak to mawiał Albert Einstein – bałagan na biurku to bałagan w głowie, to co w głowie mają ci co na biurkach nie mają nic? Przypominam, że na waszym biurku zawsze leżały tylko pieniądze. Pozdrawiam, wasza była córka’’.

Wzięłam taśmę klejącą i przykleiłam na frontowe drzwi od strony klatki. ,,Zapiecze dwa razy bardziej, gdy będą mieli świadomość, że widzieli to już sąsiedzi”. – pomyślałam.

 Napisałam do znajomych i zastrzegłam najbliższym przyjaciółkom, żeby nie mówiły nic moim rodzicom. Powiedziałam, że nie dam rady spotkać się z nimi w tym tygodniu.  Wersja była prosta i przekonująca. Nie kontaktowałam się z nimi i żadna z nich nie wie gdzie, z kim i od kiedy jestem. Wiadomo, mało prawdopodobne, by rodzice w ogóle zorientowali się, że zniknęłam, gdyby nie ten cały bałagan i list zostawiony przeze mnie w domu. Jeżeli będą mnie szukać to raczej nie dlatego, żeby przytulić i powiedzieć: ,,Jak dobrze, że się znalazłaś!’’, a prędzej, by skarcić mnie za zbity ulubiony matczyny wazon i cały ten armagedon. Szłam zadowolona, niemalże w podskokach, że nareszcie wyrwałam się z tego więzienia zwanego potocznie ,,domem’’, aż doszłam na stację PKP. Podeszłam do kasy i kupiłam bilet w jedną stronę do Zalesia. Dalej się już pewnie domyślacie. Podróż minęła szybko i  przyjemnie. Ludzie byli życzliwi i z chęcią włączali się do rozmowy, gdy pytali się gdzie się wybieram. Oczywiście nie mówiłam prawdy, ale nikt nie musiał tego wiedzieć. Wyglądałam na dużo starszą niż byłam, więc spora część osób zwracała się do mnie na ,,pani’’. Wreszcie dotarłam na ostatnią stację. Wysiadłam, zabierając ze sobą calutki bagaż i udałam się poboczem mało ruchliwej drogi do chatki dziadka. Byłam w domu. Tym dobrym, w którym zawsze byłam mile widziana. Co prawda udało mi się znaleźć klucze do domku, jednak mimo wszystko zatrzymałam się na werandzie, patrząc na drzwi ze starego drewna. Nic się nie zmieniły, ani trochę. Ogród trochę porósł chwastami i widać było, że jest mocno zaniedbany, nie dziwne. Choć mocno wątpiłam, że rodzice chociaż trochę dbają o chatkę, miałam cichą nadzieję. Czego ja się spodziewałam? Weszłam do środka. Na pierwszy rzut oka wszystko było na swoim miejscu. Jedynie należało odkurzyć i oczywiście odgarnąć grubą warstwę kurzu z przedmiotów i mebli. Postawiłam swoje rzeczy w kącie i włączyłam prąd. Stanęłam na środku pokoju i zrobiło mi się słabo. Miałam przed oczami wszystkie te magiczne chwile. Po chwili dostrzegłam zdjęcie babci stojące na komodzie. Jeżeli mam być szczera, średnio pamiętałam szczegóły związane z nią. Wiedziałam, że bardzo ją kochałam, jednak gdy zmarła byłam bardzo mała.

- Koniec tego. Trzeba tu posprzątać – powiedziałam sama do siebie i odłożyłam na miejsce pozłacaną ramkę ze zdjęciem. Od razu przystąpiłam do pracy. Zajęło to parę bardzo męczących godzin. Było warto. Dom wyglądał jakby dalej tętniło w nim życie. To takie cudowne uczucie. Zmęczenie dopadło mnie bardzo szybko. Wystarczyło, że położyłam się na kanapie i już zasnęłam. Cały ten dzień, wrażenia, naprawdę mnie wycieńczyły.

 Obudziłam się z samego ranka. Chłód z dworu przeszywał całe moje ciało. Wstałam z kanapy i chciałam rozpalić kominek. Przypomniało mi się, gdzie mój dziadek trzymał rozpałkę do ognia. w dosłownie parę minut udało mi się odnaleźć właściwą szufladę. Już miałam
z powrotem ją zamknąć, gdy zobaczyłam w niej mały przezroczysty słoik. Na denku widniał napis: ,,Na marzenia Amelii.’’ Faktycznie, kiedy dziadek jeszcze żył, razem marzyliśmy
o jednym. Zawsze uwielbiałam konie, jeździłam na zawody, czasem nawet na mistrzostwa.
W przyszłości chciałam mieć własnego konia. Potem miałam założyć swoją stajnię. Jednak na pewnych zawodach doświadczyłam ciężkiej kontuzji i lekarze definitywnie zabronili mi dalszej jazdy. Bardzo z tego powodu cierpiałam. To było coś, co kochałam. Dziadek pocieszał mnie, że kiedyś wszystko się zagoi i będę mogła wrócić do ukochanego sportu. Faktycznie. Obecnie mogłam już jeździć. Jednak moi rodzice nigdy nie popierali tego pomysłu, już na pewno nie po wypadku. Kosztowało to dużo pieniędzy, czasu i zaangażowania. Nigdy nie bywali na moich turniejach i sami ograniczali lekcje jazdy. Po prostu szkoda im było wydawać na mnie swoje ciężko zarobione banknoty, których mieli mnóstwo. Zawsze dziadek dofinansowywał zajęcia, kibicował na zawodach, wspierał, gdy pojawiały się trudności i porażki. Teraz nie było sensu do tego wracać. Parę razy poruszałam ten temat z moim opiekunami , jednak finał konwersacji był zawsze jednoznaczny. - Nie! w słoiku faktycznie mieściło się sporo pieniędzy. Naprawdę zbierał na moją stajnię. Kiedy byłam bardzo mała, już wtedy moją pasją były konie. Raz zabrałam miotłę mamy, dokleiłam grzywę, namalowałam oczy i udawałam, że jest to mój ukochany rumak - Gniady. Sąsiedzi patrzyli na mnie, jak na dziwaka, gdy bawiłam się przed blokiem, a rodzice irytowali się za zniszczoną miotłę. Gdy raz pewne starsze ode mnie dziewczynki na placu zabaw, zaczęły się wyśmiewać z ,,dziwoląga”, dziadek pocieszył mnie słowami: ,,Pamiętaj, tylko dziwacy są coś warci”.  Wszystko to przypominało mi się, a ja nie mogłam wyjść z podziwu, jak bardzo smutne życie miałabym, gdyby nie on.

 Wracając do pieca, potknęłam się o wystającą deskę z podłogi. z początku nie miałam pojęcia, że dzięki temu odkryję coś, czego nigdy się nie spodziewałam. Cofnęłam się i przyjrzałam wystającemu elementowi podłogi. To była taka jakby… skrytka? Próbowałam odsunąć drewnianą, prostokątną belkę, jednak moje starania szły na marne. Wtedy przypomniałam sobie jak podważyłam szufladę łyżką kuchenną. Podeszłam do pieca i wzięłam metalową szpachelkę, którą dokłada się do pieca chrust. Uniosłam kawałek podłogi i dźwignęłam do góry za pomocą łopatki. Deska odsunęła się i mogłam spokojnie wyjąć tekturowe, szare pudło. Zamurowało mnie. Trzymałam w rękach badania lekarskie dziadka. Miał raka. Dlaczego nikt nic nie wiedział? Może tak naprawdę tylko ja nic nie wiedziałam? Czemu nie powiedział mi prawdy? Łzy ciekły mi ciurkiem po policzku. Klęczałam na podłodze, wyjmując po kolei kolejne kartki. Jedne były zwykłymi zapiskami, drugie mroziły krew w żyłach. To zaszło za daleko. Mogłam siedzieć w domu nie wiedząc, że dziadek cierpiał, umierał w bólu, samotnie. Nagle dostrzegłam kopertę. Kolejny list? Nie wysłany? Przeczytałam powoli zawartość:

 

,,Kochana Amelio!

Otóż nie wiem, jak powiedzieć ci to prosto w twarz. Parę miesięcy temu zdiagnozowali u mnie raka płuc. Powinienem być z tobą szczery, jednak nie wiedzieć czemu, postanowiłem, żebyś nie cierpiała ze mną. Nie podjąłem chemioterapii. Nie chcę sprzeciwiać się temu, co zostało mi dane. Swoją drogą da mi to tylko dodatkowe dwa czy trzy miesiące. Stwierdziłem, że  widocznie spełniłem swoją rolę na tym świecie i pisane mi jest odejść. Twoi rodzie zabronili mi kontaktować się z tobą, gdy wyjadę, ale przecież nigdy ich nie słuchaliśmy, prawda? Wyjeżdżam do starego domku cioci Lusi. Jeżeli będziesz chciała mnie odwiedzić, znasz adres. Możliwe, że nie wyślę tego listu, bowiem nie jestem pewny, czy chcę żebyś zamartwiała się przez tak długi czas. Może wieść o mojej śmierci dotknie cię, ale tylko na chwilę? Nie żałuj umarłych, Amelio, żałuj tych, którzy żyją bez miłości. Nawet jeśli mnie już nie będzie, wiem, że dowiesz się prawdy, znajdziesz moje listy i wyniesiesz się do Zalesia, zostawiając za sobą zamknięty rozdział. w moim domku jesteś zawsze mile widziana. Do kochanej Amelii, dziadek.’’

 Chwilę dochodziłam do siebie. Możliwe, że dziadek dalej żyje i czeka aż złapię go za rękę. Chwile potem byłam już gotowa do drogi. Nie było to bardzo daleko stąd. Wahałam się. Co jeżeli dziadek już nie żyje? Będę musiała przeżywać ten ból od nowa? Szybko rozwiałam wszelkie wątpliwości, przecież dalej była ta malutka szansa, że go zobaczę. Nawet jeśli miał być to ostatni raz.

 Podróż mijała powoli. Każda minuta dłużyła mi się jak godzina. Siedziałam sztywno na siedzeniu autobusu. w głowie miałam mętlik. Nie dochodziły do mnie żadne zewnętrzne dźwięki, byłam zbyt rozkojarzona. Wszystko to spowodowało, że przegapiłam mój przystanek. Wysiadłam kawałek dalej i resztę drogi szłam pieszo. Był to dość spory kawałek, ale wtedy nic się dla mnie nie liczyło. Nie czułam zmęczenia, głodu ani pragnienia. Najzwyczajniej szłam, patrząc się przed siebie. Robiło się ciemno, gdy dotarłam na miejsce. Stanęłam przed furtką. w środku paliło się światło. Serce zaczęło walić mi w piersi. Zebrałam się w sobie i przeszłam górą przez płot.. Stanęłam przed frontowymi drzwiami i miałam zapukać, gdy dostrzegłam, że są uchylone. Popchnęłam lekko klamkę. Stare zawiasy zaskrzypiały, a w głowie miałam same najczarniejsze scenariusze. Weszłam do środka i zaniemówiłam. Na kanapie przy włączonym telewizorze leżał mój dziadek. Oglądał swój ulubiony program ,,Animal Planet’’. Nie byłam pewna, co mam zrobić, jak się zachować. Podeszłam i uklęknęłam przed śpiącym dziadkiem. Złapałam go za rękę. Chwila prawdy. Wyczułam puls. Ze szczęścia rzuciłam mu się na szyję. Nie dało się ukryć, jak bardzo był szczęśliwy i wzruszony, gdy obudził się w moich ramionach. Już parę minut potem siedzieliśmy razem przy ciepłej herbacie, grając w makao, jak kiedyś. Wyglądał na wymęczonego. Rak niszczył go od środka. Był bardzo silny, nie dawał mu się, walczył. Opowiedziałam mu wszystko. o listach, dokumentach, wazonie, ucieczce i domku w Zalesiu. Dziwiło mnie jedno.

- Dlaczego nie chciałeś zostać w chatce?

- Widzisz Amelio, ten domek pamięta tylko te chwile, które chciałem, żebyś zapamiętała. Teraz i tak nie należy już do mnie, tylko do ciebie. Pokazałaś, że wcale mnie nie potrzebujesz, żeby zmieniać świat. 

Potem wytłumaczył mi wszystko. Zaczynając od listów, które ukrywali rodzice, aż po diagnozę raka. Było dość późno i zarówno ja, jak i dziadek byliśmy wycieńczeni. Zasnęliśmy.

 z samego rana znów obudził mnie powiem zimnego powietrza, które wleciało przez otwarte okno. Usidłam na łóżku i czułam, że jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Udałam się do saloniku, gdzie spał dziadek i wtedy odkryłam, że on już się dzisiaj nie obudzi. Ani dzisiaj, ani jutro, ani za tydzień. Może za to, że był takim dobrym człowiekiem, los dał mu drugą szansę, by wszystko wyjaśnić. Może po prostu był najbardziej walecznym człowiekiem jakiego znam i czekał właśnie na mnie, żeby umrzeć bez kłamstw i tajemnic? Nie wiem, dlaczego tak się stało, ale wiem jedno, mam zamiar być jak on. Zmieniać świat, śmiać się, uczyć dzieci, że nawet z miotły można wyczarować konia i jeżeli będę mieć słuszność,  zawsze krzyczeć tak głośno, aż słowa nie przestaną mieć znaczenia. i na zawsze zapamiętam by nigdy nie żałować zmarłych, a tych którzy żyją bez miłości i bez marzeń.


Licencja Creative Commons
Ten utwór jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych 4.0 Międzynarodowe.


Od redakcjI:
Opowiadanie zostało przysłane na 3 edycję Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego im. Bolesława Prusa na opowiadanie młodzieży z 2019 r., ktorego redakcja była wspólorganizatorem. Publikujemy go w zgodzie z regulaminem konkursu oraz formalną zgodą rodziców autorki. Autorka w chwili wysłania opowiadania na konkurs miała 13 lat. 

Free Joomla! templates by AgeThemes | Documentation