Archaiczna jest sama koncepcja szkoły podstawowej / prof. Lech Mankiewicz

Drukuj

Moim zdaniem, jeśli nasz system edukacji przyrównać do przysłowiowej ryby, to jednak psuje się od głowy, tak, jak opisuje to znane przysłowie.

Na pewno największym problemem *politycznym* polskiej szkoły, proszę wybaczyć ten kolokwializm, jest odgórne, polityczne sterowanie/brak zaufania do nauczycieli.

Wiadomo także, że brakuje pieniędzy i że na poprawę tutaj się nie zanosi, bo system jest olbrzymim pracodawcą i nawet nie radykalne, ale przyzwoite podniesienie wynagrodzeń nauczycieli wymagałoby środków, których nie ma, bo zostały przeznaczone na finansowanie programów i projektów przynoszących większe polityczne korzyści.

Jednak nawet gdyby politycy wreszcie zrozumieli, że bezwzględna kontrola jest narzędziem obosiecznym i gdyby pojawiła się jakaś budżetowa wróżka, to system, sformatowany tak, jak jest teraz, nadal byłby nieefektywny i przeciwskuteczny.

Moim zdaniem archaiczna jest sama koncepcja szkoły podstawowej. Na temat liceów i matury się nie wypowiadam, choć moja bańka lekko nagrzewa się od postów na temat nowej matury z języka polskiego. Nie uczę w liceum, nie znam tej młodzieży, nie chcę tego tutaj komentować. Natomiast szkołę podstawową trzeba przemyśleć od nowa. Powinna otwierać dzieci na piękno i różnorodność świata, także tej jego części, która wymaga choć trochę abstrakcji. Powinna uczyć dzieciaki czytać i rozkochiwać je w książkach. Powinna uczyć szacunku dla nauki i jej sposobów na dochodzenie do prawdy. Powinna przy tym unikać podziału świata na części, pokazywać świat jako złożoną jedność.

Nie powinna polegać na odhaczaniu iluś tam pojęć i faktów. Jasne, że nie ma wiedzy bez informacji, którą ta wiedza spaja i czyni użyteczną, ale zacząć trzeba od podstaw i stopniowo poszerzać i różnicować tematy i zagadnienia.

I musi to odpowiadać naturalnym etapom rozwoju tych dzieci. Na ten temat wylano już morze atramentu, na razie bez skutku. Programy nauczania muszą być napisane przez ludzi, którzy zdają sobie sprawę, co dzieje się w dziecięcych głowach. Zabawna jest PP z fizyki, ogólne cele nauczania pisały osoby, które, jak się zdaje, rozumieją dzieci, ale potem jest lista szczegółowych zjawisk, faktów i wymagań, długa i bezsensowna, do bezmyślnego odhaczenia. Bardzo trudno się nauczyć fizyki na tej podstawie.

Innym przykładem absurdu, z którego trudno się będzie wycofać, jest egzamin ósmoklasisty. Od tego roku szkolnego uczę od 6 do 8 klasy i widzę, jak się zmieniają, dojrzewają, dorośleją w myśleniu i refleksjach. Niesamowita zmiana zachodzi w czasie wakacji pomiędzy 7 i 8 klasą. I właśnie wtedy, gdy zaczynają rzeczywiście myśleć i kiedy można zacząć na serio z nimi pracować, dostają kopa w twarz z półobrotu, czyli egzamin ósmoklasisty. Który całkowicie zmienia ich perspektywę, zaczynają się denerwować i od semestru letniego ósmej klasy nie chcą już słyszeć o czymkolwiek poza tym egzaminem. To pokazuje tylko, jak korzystnym z tego punktu widzenia projektem były gimnazja.

Coś trzeba z tym koniecznie zrobić. Wszyscy piszą, że nie ma powrotu do gimnazjów, to może trzeba zrezygnować albo przeformatować egzamin ósmoklasisty? Tylko że to nie będzie prosta sprawa, choćby ze względu na system rekrutacji do szkół ponadpodstawowych, który garściami czerpie z wyników tego egzaminu.

I tak dalej, i tak dalej. O merytorycznych idiotyzmach obecnego systemu można mówić i mówić. Bez rozwiązania tych problemów żadna finansowa czy organizacyjna reforma polskiej szkole nie uczyni ją adekwatną do stojących przed nią wyzwań.